Tydzień temu dobiegł końca sezon narciarski. Przyniósł ze sobą rzeczy dobre i niedobre. Ponieważ są Święta, to dzisiaj o czymś strasznie pozytywnym chcę napisać.
Każdy sport ma swoje lokomotywy. Ludzi, którzy odcisnęli na danej dyscyplinie największe piętno. Przez długie lata w skokach narciarskich zdecydowanie nad całą resztą stawki dominowało czterech skoczków. Każdy w nieco innej epoce, ale wyprzedzał rywali o, jakby to powiedzieli komentatorzy zawodów z Służewca, parę długości. Ja, na swój użytek, nazywałem ich doborową czwórką do brydża. Nykaenen, Małysz, Ahonen i Weissflog.
Dziesięć lat temu pojawił się w skokach talent, który zatrząsł lekko tą hierarchią w posadach. A jeśli nie zatrząsł, to przynajmniej powiększył liczbę lokomotyw do pięciu. Gregor Schlierenzauer, najcudowniejsze dziecko austriackich skoków, zdecydowanie najlepszy nastolatek w historii dyscypliny (w 2009 roku zrobiłem nawet dla katowickiego „Sportu” taką analizę, z której to ewidentnie wynikało) przez niemal dekadę czarował i budził podziw kibiców narciarstwa.
Abstrahując od tego, że z racji czynników, o których tutaj pisać nie będę, było mu łatwiej niż np. Małyszowi oraz że, kiedy można było to miał mocne, nie zawsze zgodne z przepisami, wsparcie narciarskiej centrali (FIS), Schlierenzauer dokonał, szczególnie w cyklu zwanym Pucharem Świata, ale nie tylko, rzeczy wielkich.
Największe miały miejsce w sezonie 2008/09, kiedy 19-letni wówczas Austriak, jako pierwszy skoczek w historii PŚ, przekroczył, dokładnie o 83 punkty, granicę 2000 pkt wywalczonych w jednym sezonie. Z 27 zawodów wygrał aż 13 (pobił tym samym o jedno oczko rekord zwycięstw Ahonena z sezonu 2004/05), a 20-krotnie stał na pucharowym podium (tutaj też pobił, tym razem o dwa oczka, poprzedni rekord ustanowiony przez Schmitta 10 lat wcześniej).
Przez następne kilka lat Schlierenzauer cały czas był w ścisłej czołówce najlepszych skoczków świata. Dość powiedzieć, że jest w tej chwili rekordzistą wśród pucharowych zwycięzców konkursów z wyraźną przewagą nad Nykaenenem (46), Małyszem (39) i Ahonenem (36). W konkursach PŚ zwyciężał aż 53 razy i na tę chwilę wydaje się pod tym względem zupełnie niezagrożony. Na podium PŚ stawał Austriak 88-krotnie, co daje mu trzecie miejsce za Ahonenem (108) i Małyszem (92).
Przez 9 lat z rzędu, Austriak plasował się w czołowej 10-tce końcowej klasyfikacji generalnej PŚ. Z tego 5-krotnie był na podium (2 razy zdobył Kryształową Kulę, 3-krotnie był drugi).
I na niego, jak to mówią, przyszedł jednak czas. Tej zimy szło mu jak po grudzie. Po sześciu startach, gdzie najlepszym uzyskanym przezeń rezultatem było miejsce 14-te, postanowił zakończyć sezon. Miał wrócić w przyszłym, ale kontuzja, której ponoć nabawił się podczas narciarskich zjazdów ekstremalnych w górach USA, stawia pod dużym znakiem zapytania jego powrót i dalszą karierę.
Peter Prevc aż tak hucznie i spektakularnie jak Schlierenzauer kariery nie rozpoczął. Ale obiecująco było od początku. Kiedy będący wtedy u szczytu kariery 20-letni Schlierenzauer zdobywał w Vancouver dwa olimpijskie brązy, prawie trzy lata młodszy Słoweniec na mniejszej ze skoczni zajął fantastyczne jak na 17-latka, siódme, miejsce. W Pucharze Świata było skromniej, ale kilkakrotna bytność w sezonie w drugiej 10-tce zawodów i ponad 100 pkt w klasyfikacji generalnej sezonu sygnalizowała, że być może rodzi się kolejny duży talent.
Rodził się. Wręcz podręcznikowo. Zupełnie inaczej niż w wypadku Austriaka. Systematyczna, z roku na rok, poprawa wyników i formy. W kolejnym sezonie ponad 200 pkt w generalce, ale jeszcze bez miejsc w 10-tce, w następnym równe 400, a byłoby więcej gdyby nie kontuzja, która wykluczyła go z kilku ostatnich zawodów tej zimy. Jeszcze bez podiów, ale już się o nie ocierając i będąc sześciokrotnie w 10-tce. Po raz pierwszy w karierze niespełna 20-letni Słoweniec łapie się na koniec sezonu do czołowej 15-tki klasyfikacji generalnej. To oczywiście, w porównaniu z osiągnięciami 20-letniego Schlierenzauera, jest dziecinada, ale patrzmy dalej.
Sezon 2012/13 to pierwsze dwa podia Prevca i prawie dwa razy więcej punktów (744) niż w sezonie poprzednim. Na koniec zimy łapie się do czołowej 10-tki generalki. Jest siódmy. Rok później zdobywa tych punktów już 1312, wygrywa 3 konkursy, a w 11-tu staje na podium! Klasyfikację generalną przegrywa tylko z Kamilem Stochem. Podobnie jest rok temu, ale tutaj rywalizacja z Niemcem Freundem rozpala kibiców do czerwoności. Obaj skoczkowie uzyskują na koniec sezonu identyczny wynik! Wynik muszący budzić szacunek. 1729 pkt! Puchar Świata zdobywa jednak, moim zdaniem zupełnie zasłużenie, Niemiec, bo ma na koncie więcej zwycięstw. Prevc ma ich znów „tylko” trzy. Z 14-tu podiów, które były jego udziałem w sezonie. Z racji małej ilości zwycięstw, zyskuje nawet od złośliwców przydomek Peter II Prevc. Ma to zresztą swoje uzasadnienie w rzeczywistości nie tylko pucharowej. Słoweniec jest bowiem w latach 2013 i 2014 kilkakrotnym wicemistrzem i brązowym medalistą olimpijskim, mistrzostw świata i mistrzostw świata w lotach.
No i nadchodzi sezon obecny. 2015/16. Jeszcze raz fakty, bo nie ma czasu. Kryształowa Kula z dorobkiem 2303 pkt. 15 konkursowych zwycięstw w sezonie. Obecność na podium w Az 22-ch zawodach tej zimy. Jakby komuś było mało to wygrał też przy okazji turniej 4 Skoczni oraz MŚ w lotach w Kulm.
Aha. Ważna rzecz. Ilość zawodów w sezonie. Owszem, było ich prawie najwięcej w historii, bo 29. W takiej sytuacji, żeby porównywać osiągi skoczków w poszczególnych sezonach, pomocnym wydaje się być wyliczenie współczynnika zwycięstw i podiów w stosunku do ilości rozegranych zawodów. No więc jeżeli chodzi o podia, to Prevc ma najwyższy współczynnik w historii. Wynosi on 0,759 (wyprzedza Schlierenzauera z sezonu 2008/09 – 0,741 i Golbergera z sezonu 1994/95 – 0,714). Tylko jeden skoczek w historii miał wyższy współczynnik zwycięstw w sezonie. To był Adam Małysz, który zimą 2000/01 wygrał 11 z 21 konkursów, co daje współczynnik 0,524. Prevc jest w tym rankingu drugi – 0,517 (dla porządku: trzeci jest Nykaenen z sezonu 1987/88 -0,500).
Tak więc jedno jest pewne. Peter Prevc AD’16 na pewno przyćmił Gregora Schlierenzauera AD’09. Czy uda mu się również wyprzedzić Austriaka w zakresie osiągnięć w całej karierze? Na to pytanie musimy poczekać. Jest na to duża szansa, ale tak być nie musi.
Zresztą. Schlierenzauer to tylko, jak chodzi o całą karierę, stacja przekaźnikowa. Są goście, których ani Austriak, ani tym bardziej Prevc, w pewnych obszarach nie tylko dotąd nie wyprzedzili, ale o wyprzedzeniu których im się na razie nie śni. Ale o tym kiedy indziej.
Inne tematy w dziale Sport