HareM HareM
788
BLOG

Jak Polacy grali w piłkę. O ME 2016. Odcinek 1: Wynik

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 42

Ja, zasadniczo, jestem bydlę stadne. Ale zdanie lubię mieć swoje własne. Podobnie jak żonę, dzieci, mieszkanie czy samochód. Taki już jestem. Na komunistę czy jakąś tam jego mutację się nigdy nie nadawałem. Czego zresztą, nie taję, nie żałuję. Mimo że trochę mnie to w życiu kosztowało. Ale, w ramach rekompensaty, mogę zawsze i wszędzie wypowiadać swoje, i tylko swoje, opinie. Tak też będzie w sprawie właśnie zakończonych Mistrzostw Europy.

O! Choćby w takiej kwestii. Spróbowałby tylko taki Szpakowski czy inny Borek powiedzieć publicznie, że mistrzostwa się w tej chwili skończyły. No przecież albo go na zbity pysk wyrzucą, albo na dwa lata zawieszą, albo każą codziennie, o stałej godzinie, składać na Placu Piłsudskiego publiczną samokrytykę połączoną z półgodzinnym samobiczowaniem, a potem jeszcze, w ramach samokształcenia, trzy kwadranse czytania Traktatu Lizbońskiego. Po niemiecku, bo przecież angielski wychodzi z obiegu. Tak przynajmniej chcą Juncker z Schulzem i całą resztą tej brukselskiej hołoty. A ja sobie piszę, proszę bardzo: SKOŃCZYŁY SIĘ MISTRZOSTWA EUROPY. I dlatego mogę zacząć pisać podsumowania. No bo podsumowania pisze się po, a nie w trakcie imprezy, prawda?

Dobra. Jedno ustaliliśmy. A teraz na zadany w tytule odcinka temat.

Mnie się wydaje, że uzyskany przez nas końcowy rezultat, czyli miejsce wśród ośmiu najlepszych zespołów ME (bo przecież nie w Europie, prawda?), to jest wynik, chcąc być w miarę obiektywnym, naprawdę przyzwoity. Co by nie powiedzieć. Ja wiem, że w grupie eliminacyjnej mieliśmy, oprócz Niemców, samych drwali. Ja wiem, że nasza grupa we Francji również składała się z drużyn, które albo są słabe albo przyjechały tu skłócone do tego stopnia, że było to dla nich ważniejsze od dostania się do fazy pucharowej. Ja wiem, że regulaminy eliminacji i finałów sprzyjały temu, że na silnego rywala można będzie trafić nawet dopiero w finale. Wszystko to prawda. Tylko czy to nas powinno aż tak bardzo obchodzić? To tak jakby Wojciech Fortuna powinien się zamartwiać tym, że mu trochę mocniej niż innym powiało pod narty w Sapporo. Powiało. No i co? Innym podwiewało w innych zawodach.

Myślę ponadto, że to nie pod nas układano akurat te wszystkie idiotyczne regulaminy, a na wyniki losowania grup (tak eliminacyjnych jak i finałowych), też nie mieliśmy żadnego wpływu. Więc tym bym się nie przejmował zupełnie. Wykorzystaliśmy to, że mieliśmy słabych przeciwników w eliminacjach. Wykorzystaliśmy to, że mieliśmy słabych, z różnych przyczyn jak napisałem, rywali w grupie finałowej. Wykorzystaliśmy to, ze mieliśmy takiego sobie przeciwnika w 1/8 finałów. Ponadto mieliśmy w wielu momentach sporo szczęścia. W Warszawie, w Edynburgu czy gdzieśmy to z tymi drwalami grali, w Marsylii czy w St.Etienne. Jeżeli jest faktem, że szczęście sprzyja lepszym, to tym bardziej nie ma się nad czym zastanawiać. Zasłużenie osiągnęliśmy ćwierćfinał. A to jest, jeszcze raz powtórzę, PRZYZWOITY wynik. Więcej. W kontekście tego, czego dokonywaliśmy w ME wcześniej, ten wynik jest bardziej niż przyzwoity. On jest, i nie wahajmy się tego napisać, DOBRY.

Natomiast, wbrew propagandystom z różnych telewizji i różnych gazet oraz zaprzęgniętych przez nich w żałosny rydwan baranów z tychże instytucji, bardzo dobry czy, jak wręcz wrzeszczą doskonały, na pewno nie jest. Bardzo dobry byłby gdybyśmy, najlepiej w sposób nie podlegający dyskusji, pokonali Portugalczyków i dostali się do najlepszej czwórki mistrzostw. Nie piszę już o kolejnych hipotetycznych wygranych, bo wtedy, chcąc nie chcąc, mielibyśmy do czynienia z autentycznym WIELKIM SUKCESEM.

Występu nie można uznać za bardzo dobry tym bardziej, że mecz z Portugalią mogliśmy zwyczajnie wygrać. Nie tylko mogliśmy. Powinniśmy. Przegraliśmy go, bo od straty bramki w trzydziestej minucie gry gola obraliśmy, fatalną wręcz, taktykę grania na remis do końca dogrywki i próbowania rozstrzygnięcia spotkania w karnych. Tego nie krył w swoich komentarzach, jeszcze w pierwszej połowie, obeznany przecież na pewno z założeniami Nawałki, Szpakowski. Tak, jakby po zwycięstwie nad Szwajcarią wygrywanie przez Polskę w karnych stało się szóstym aksjomatem Peano. Przez 90 (słownie dziewięćdziesiąt) minut graliśmy z Portugalią zamiast w piłkę to w klipy. Cztery piąte czasu, kiedy byliśmy w posiadaniu piłki, krążyła ona między Fabiańskim, Glikiem, Pazdanem i, ewentualnie, cofającym się Krychowiakiem. Nie było w nas żadnej woli i chęci do konstruowania akcji ofensywnych, do udowodnienia naszej przewagi w regulaminowym czasie gry. Wszystko było ustawione pod karne.

Jest to tym dziwniejsze, że Portugalczycy, za wyjątkiem młodego Sanchesa, któremu zwyczajnie chciało się grać, i Pepe, który zagrał może najlepszy mecz od trzech lat, byli słabi. Nie napiszę, że jak muchy, bo to rezerwuję w tym meczu dla Grosickiego, ale słabi. 

I teraz najważniejsze. To Adam Nawałka, dzięki swojej konsekwentnej taktyce, którą uprawiał już zresztą od dłuższego czasu (tyle, że z Ukrainą i Szwajcarią mieliśmy dużo więcej szczęścia), pozbawił nas awansu do czołowej czwórki. I to jest, moim zdaniem, niepodważalne. Zarówno ze Szwajcarią jak i z Portugalią, widząc jak wygląda sytuacja na boisku, trzeba było ryzykować i wystawić Zielińskiego. Co z tego, że zawiódł z Ukrainą? Milik zawiódł z Niemcami, Ukrainą i Szwajcarią, a jednak z Portugalią zagrał. Bardzo dobrze zresztą. Że zagrał, znaczy, a nie że bardzo dobrze zagrał:). A Zielińskiemu nikt szansy nie dał. Albo Starzyńskiemu, skoro Zieliński rzeczywiście niby tak słabo na treningach wypadał (w co, delikatnie pisząc, zupełnie nie wierzę). Do tego wątku zresztą wrócę w następnych odcinkach. Tu poruszyłem go przy okazji tego, dlaczego nasz wynik jest tylko dobry.

c.d.n.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (42)

Inne tematy w dziale Sport