HareM HareM
461
BLOG

Narciarskie niespodzianki w Kuusamo

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 7

O biegach narciarskich postanowiłem przestać pisać w ogóle. Jeżeli okazuje się, a tak można wnosić z gadki niektórych, coraz liczniejszych, FIS-owskich komisarzy, a nawet członków WADA, że Norwegowie i Norweżki to w zasadzie w porządku są, jeżeli ktoś w opartej, jak rzadko który inny sport, na długotrwałym treningu wytrzymałościowym dyscyplinie, startuje po raz pierwszy po dwóch latach przerwy i przechodzi po reszcie stawki niczym nasza husaria przeszłaby po pospolitym ruszeniu tudzież, jak ktoś woli porównania bliższe kuchni i ulicy,  niczym walec po cieście na makaron, to komu potrzebne to komentować czy opisywać? Konie, jakie są, każdy widzi. Szkoda słów. Adios Norwegia, arios Bjoergen, adios przy okazji Kowalczyk, adios biegi narciarskie. Do widzenia.

Dwuboju klasycznego, choć jest, z oczywistych powodów, ciekawszy i trudniejszy tak od skoków, jak i od biegów,  za dużo nie oglądam (wymaga on zarezerwowania sobie nań dłuższego czasu niż inne sporty telewizyjne), więc się na siłach nie czuję. Nie będę się bawił w niektórych dziennikarzy potrafiących latami komentować dyscypliny, o których nie mają zielonego pojęcia. Siłą rzeczy pozostaje pisać o niespodziankach w skokach. No i w sumie dobrze.

Trochę na inaugurację w Kuusamo optymizmem powiało.  Nie można powiedzieć. I nie chodzi mi tu o postawę Polaków en masse, bo o tym już kilka dni temu pisałem. Dziś chciałem poświęcić trochę czasu skoczkom, których przed sezonem nikt albo prawie nikt wśród faworytów, a nawet wśród kandydatów na faworytów, nie upatrywał, a którzy w miniony weekend pokazali pazury.

O dziwo było wśród nich sporo zawodników którzy, ze sportowego punktu widzenia, weszli w wiek uznawany do niedawna w sporcie wyczynowym za, nazwijmy to, „leciwy”.

Zacznę od chyba największej sensacji, jaką był niewątpliwie w Kuusamo występ blisko 33-letniego francuskiego weterana, Vincenta Descombes-Savoie, którego ja od początku jego kariery roboczo nazywam Wincentym. Wincentym z Chamonix, żeby nie mylić z Wincentym z Kielc. Otóż nasz Wincenty czekał właśnie do minionego weekendu po to, by osiągnąć życiowy sukces w postaci dwukrotnego lądowania, w jeden i ten sam weekend, powtórzę, w czołowej 10-tce zawodów. Najpierw w piątek, kiedy pierwszą 10-tkę zamknął (był to w tym momencie jego drugi najlepszy wynik w życiu, bo 2 sezony wstecz, w jednym z konkursów w Sapporo kończył zawody jako 9-ty), a dzień później lądując ostatecznie na pozycji piątej i bijąc wyraźnie życiówkę, postraszył nawet tych najlepszych. Nie wiem czy to tylko jednorazowy „wybryk” Francuza czy tez jednak zapowiedź dłuższego skakania na wysokim poziomie. Patrząc jak Wincenty nabierał wiatru w żagle w ciągu poprzedniego sezonu, ostrożnie obstawiam to drugie.

W tym samym wieku co Wincenty jest jeden z żywych pomników skoków austriackich – Andreas Kofler. Z nim jednakże przez dwa poprzednie sezony najlepiej nie było. A już szczególnie ubiegłej zimy, kiedy to nazbierał wszystkiego ledwie 62 pucharowe punkty (dla niezorientowanych – to o dwa punkty mniej niż ilość, którą dostaje się za dwukrotne zajęcie ósmego miejsca w pojedynczych zawodach, a zawodów było koło 30-tu), a od połowy sezonu robił jedynie, bez efektów jak widać, za pucharowego zapchajdziurę. Tymczasem w Kuusamo jakby przypomniał sobie kim jest. Pytanie czy to kwestia skoczni, na której praktycznie od siedmiu lat, z jednym małym wyjątkiem, idzie mu zawsze jak z płatka, czy to trwała i głębsza przemiana.

Rok tylko młodszy od Koflera jego rodak, Manuel Fettner, podobnie jak Wincenty, zaliczył najlepszy weekend w karierze. Po raz drugi w życiu stanął na pucharowym podium (znów był trzeci), a dzień wcześniej, po raz pierwszy w karierze, ukończył I-ligowe zawody na miejscu czwartym. Ja pierwszego podium Fettnera, sprzed kilku lat w Oberstdorfie, jako żywo nie pamiętam. Pamiętam natomiast doskonale kiedy to, jako 15-latek, zaszarżował podczas słynnego, z naszego punktu widzenia, finałowego konkursu T4S’01 w Bischofshofen, i zajął tam piątą lokatę. Musiałem czekać prawie 16 lat, żeby skoczek Fettner znów mi zaimponował. I się doczekałem.

Jak już jesteśmy przy weteranach. Nie zaimponował tym razem Noriaki Kasai. I to też jest w jakimś sensie, jeżeli się weźmie pod uwagę to, co wyprawiał przez ostatnie trzy sezony, niespodzianka.

Teraz parę zdań o niespodziankach ze strony nieco młodszych. Napiszę o trzech.

Pierwszy ma wyjątkowo skoczne nazwisko. Nazywa się Kot i jest Polakiem. Dwa lata temu został uznany przez ówczesnego selekcjonera reprezentacji za uwierający zdrowe ciało reprezentacji, nie powiem w jakim miejscu, wrzód i odesłany do kadry B. Tam odbudowywał się, na ile to było możliwe, pod nie do końca ułożoną trenerską ręką Macieja Maciusiaka, ale kryzys przezwyciężył. Kiedy w maju trafił w ręce szkoleniowca z prawdziwego zdarzenia, odkryto nagle, że jego potencjał jest olbrzymi. W ostatni piątek i sobotę Kot ten potencjał, moim zdaniem, potwierdził. Był dwukrotnie w 10-tce, mając w sobotę, w porównaniu z największymi rywalami, dużego pecha do warunków. Nie wspominając, że w piątek wyrównał życiówkę. Jego naprawdę dobry występ w Kuusamo nie był może zbyt dużą niespodzianką w kontekście jego dokonań z ostatniego lata, ale w przeszłości bardzo obiecujące lato nie zawsze przekładało się na świetną zimę. Tym razem wygląda to, przynajmniej z dzisiejszej perspektywy, inaczej.

Następny do bezwzględnego wymienienia z nazwiska – Karl Geiger. Pamiętam jego pierwsze pucharowe starty przed czterema laty. Nie wiem czemu mało medialne i mało zauważalne, choć w tym debiutanckim sezonie zdobył bardzo przyzwoite 86 punktów, w tym raz zajął szóste miejsce. Powodem tego słabego zainteresowania Geigerem był, jak myślę, młodszy o dwa lata od niego Wellinger, którym zachłysnęły się całe Niemcy i na którego poszły wszystkie kamery. Rok później parę miejsc w drugiej 10-tce, jeszcze rok później głęboki kryzys, a zeszłej zimy powrót do żywych i, między innymi, rewelacyjne, choć trochę przypadkowe chyba, drugie miejsce w Lahti. Teraz rozpoczął z tak wysokiego „C” (6 i 9), że zaskoczył wszystkich. Może za wyjątkiem siebie i trenera. Razem z innym, znacznie młodszym jeszcze, wilczkiem Siegelem (w Kuusamo pokazał się z niezłej strony w piątek, ale skrewił w sobotę, więc go sobie zostawię na następną okazję), wyrzucili z kadry dość pewnie się w niej do zeszłego sezonu czujących Wanka i Krausa. Zobaczymy jak to dalej z nim będzie. Myślę, ze nie musi być najgorzej.

No i ostatnia niespodzianka, o której chcę napisać. Rosjanin Jewgienij Klimow. Do niedawna dwuboista klasyczny. Skoczek praktycznie dopiero od zeszłego sezonu. Już zeszłej zimy parę razy zapunktował, u siebie będąc nawet w jednym z konkursów na 18-tym miejscu. W Kuusamo cały czas skakał naprawdę bardzo dobrze. Nie wyszedł mu jednak skok najważniejszy. Pierwszy konkursowy w piątek. Dlatego skończył bez punktów. W sobotę skoczył już na poziomie, jaki prezentował przez cały weekend. 12 pozycja przyniosła mu 22 oczka czyli o punkt więcej niż uzbierał przez cały poprzedni sezon.

To tyle o skokowych niespodziankach. O tych, które za nami, znaczy. O tych, które dopiero nastąpią, kiedy indziej:).  

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport