W mediach ciągle burza wokół słów Jarosława Kaczyńskiego, że „śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej”. Trzeba bardzo złej woli, żeby nie rozumieć intencji autora – choć przy złej woli można to brać równie dosłownie jak słowa prezydenta Komorowskiego o „strategii wyjścia z NATO”. Tylko po co? Po co było to drugie i po co jest to pierwsze? Każdy trzeźwy człowiek wie, że Jarosław Kaczyński rozróżnia śląską tradycję i kulturę od ruchu ślązakowskiego, z jego ideą narodowości śląskiej. Tyle, że mówi jak chce, a niewielu z jego współpracowników jest zdolnych skorygować go, wyjaśniając, że użył nieuzasadnionego i niezręcznego skrótu myślowego.
Nieskończenie poważniejszym problemem od dezynwoltury językowej lidera opozycji jest jednak dezynwoltura narodowa polskiej władzy (w składzie obecnym, jak również postulantów do współpracy). W niedzielę widziałem to z bliska, gdy na moje pytanie w Radio Zet czy wszyscy apelujemy, by Ślązacy w spisie powszechnym deklarowali się jako Polacy – nie potwierdził tego ani przedstawiciel PO, ani SLD, ani PSL. Oto dramatyzm polskiej sytuacji – rządzą nami ludzie, którym nie zależy by polscy obywatele czuli się Polakami. A w opozycji są ludzie, którzy potrafią rozmawiać tylko z tymi Polakami, którzy i tak się z nimi zgadzają.
Inne tematy w dziale Polityka