Profesor Wiesław Binienda od kilku dni przedstawia wyniki swoich badań i symulacji polskim naukowcom, studentom oraz zwykłym Polakom, spragnionym rzetelnej wiedzy na temat wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Głód wiedzy jest wielki, o czym świadczą tłumy na każdym ze spotkań. Wbrew zaklęciom dziennikarzy, polityków rządzącej koalicji, Polacy nie stracili zainteresowania sprawa katastrofy, a jedynie są zdezorientowani. Z jednej strony czują, że oficjalne wersje są wytworem propagandy, napisane na zamówienie polityczne, a z drugiej nie wiedzą, co tam się mogło naprawdę wydarzyć.
Pierwsze ze spotkań miało miejsce na Politechnice Warszawskiej, gdzie po zakończonym wykładzie profesor zebrał gromkie brawa, a polscy naukowcy wyrazili swoją aprobatę dla jego badań. W panelu dyskusyjnym po konferencji (ponad 40 uczestników, głównie luminarze polskich nauk technicznych, profesorowie itp.) praktycznie nie ujawniła się opozycja wobec wyników prof. Biniendy ze strony fachowców z branży wytrzymałości materiałów i mechaniki. Dyskutowano o sprawach drugorzędnych (np. zagęszczenie siatki), jednak uczestnicy dyskusji stwierdzili że nie ma to ostatecznego wpływu na wyniki.
Podobnie, konkluzją było, że wygląd wraku nie świadczy o tym, że działały nań siły ściskające, lecz rozrywające. To także przyjęto bez żadnych wątpliwości. Co znaczy taki mechanizm niszczenia- nie muszę tłumaczyć. Być może brak opozycji bierze się także stąd, że prof. Binienda był na tyle przewidujący, że przeliczył nie tylko różne kąty natarcia, ale też te dane, których nie miał (np. grubość podłużnic, żeber) policzył parametrycznie- tzn. w widełkach od grubości minimalnej do maksymalnej, co zadany krok, we wszystkich kombinacjach, a w swoim modelu nie zastosował stringerów, aby go dodatkowo osłabić.
To wydłużyło obliczenia, ale też NIKT nie miał wątpliwości, że zostały one zrobione poprawnie, i NIE ŻĄDAŁ MODELU.
Podobnie było z zawyżeniem wytrzymałości brzozy (ok.3-4 razy).
Prof. Binienda podkreślił, że badania sprawdzające powinny być robione na alternatywnie zrobionym modelu, a nie tym, który jest przedmiotem sprawdzenia. Co warte podkreślenia wśród naukowców jest świadomość że samolot został rozerwany, a ewentualne uderzenie w brzozę zakończyłoby sie jej ścięciem.
Podobna atmosfera panowała na wczorajszej konferencji w Instytucie Fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po zakończonej prezentacji proferosor został nagrodzony brawami, a zebrane grono profesorskie wydało oświadczenie, w którym czytamy:
„Naukowcy, doktoranci i studenci polskich wyższych uczelni technicznych zebrani na Uniwersytecie Jagiellońskim w dniu 23 maja 2012 r., po zapoznaniu się z badaniami prof. Wiesława Biniendy z Uniwersytetu w Akron Ohio USA dotyczącymi technicznych aspektów katastrofy smoleńskiej Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. stwierdzają, że przesądzają one w sposób ostateczny, iż gdyby skrzydło samolotu uderzyło w brzozę, to z pewnością przecięłoby ją nie naruszając zdolności nawigacyjnych samolotu. Oznacza to, że katastrofa ta nie mogła zostać spowodowana na skutek ułamania skrzydła samolotu przez brzozę”.
Powyższe oświadczenie stanowi bardzo ważny przełom, a właściwie wyłom w dotychczasowej zmowie milczenia, której głównym motywem był paniczny strach, choć jak się okazuje świadomość charakteru wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku, nie pozostawiała złudzeń w polskim świecie nauki. Dopiero profesor z USA uruchomił lawinę, która, śmiem twierdzić, zmiecie kłamstwo smoleńskie z powierzchni, a winnych zaprowadzi przed odpowiednie trybunały międzynarodowe.
Na nic się zda skowyt smoleńskich kłamców i ich płatnych trolli. Sprawa nie pozostawia złudzeń. Żaden z dotychczasowych etatowych opluwaczy, czy tzw ekspertów nie odważył się wystąpić ze swoimi badaniami, robiąc tylko to, do czego wychowała neosowiecka nauka: ataków ad personam, co rzetelnym naukowcom nie przystoi i stawia ich fachowość pod znakiem zapytania.
Najsmutniejsze jest to, że profesor Binienda, człowiek, który wykonał z patriotycznych pobudek kawał doskonałej roboty, musi jeździć z wykładami po podobno wolnej, demokratycznej Polsce pod ochroną. Odkąd bowiem zajął się badaniem katastrofy smoleńskiej nasilają się pogróżki wobec jego osoby. Na szczęście profesor zawiadomił odpowiednie służby amerykańskie, które już zajmują się tą skandaliczną sprawą.
Czy grozi się śmiercią człowiekowi, który jest w błędzie, a jego badania prowadzą do fałszywych wniosków? Czy czasem nie padają właśnie w zaciszu gabinetów okrzyki znane nam z czerwcowej nocy 1992: „Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli”?
Inne tematy w dziale Polityka