„Pomylił się Stalin, pomylił się wróg, zawiodła się ruska hołota” – te słowa piosenki Żołnierzy Wyklętych przychodzą mi na myśl, kiedy patrzę na ostatnie wyczyny obrońców oficjalnej wersji katastrofy smoleńskiej, wyprodukowanej na potrzeby moskiewsko-warszawskiej propagandy. Jedyne, co bym zmieniła w przywołanych słowach „Marszu oddziału „Zapory”, by nieco uaktualnić wymowę, to nazwisko głównego winowajcy. Dlaczego te słowa "chłopców z lasu" są dzisiaj aktualne? Otóż wydaje się, że towarzysze spod znaku sierpa i młota, spod znaku GRU, FSB, WSI i SB przeliczyli się w swoich rachubach, sądząc iż propagandowe zabiegi przyprawią Polaków o zbiorową amnezję i sprawią, że puszczą płazem tę, jak wszystko na to wskazuje, bezprecedensową zbrodnię w dziejach najnowszych.
Wizyta profesora Wiesława Biniendy zapoczątkowała proces, którego być może niewielu się spodziewało: poruszyła środowiska naukowe, które dotąd przestraszone zmasowaną propagandą, niekiedy w zaciszu sal wykładowych, a czasem całkiem oficjalnie, zgodziły się z ustaleniami eksperta Zespołu Parlamentarnego i wyraziły aprobatę dla przyjętej metody oraz wniosków z niej wypływających. Również Prokuratura Wojskowa nie lekceważy tych wniosków i zabiega o spotkanie z naukowcem z USA.
Profesor w sposób bezdyskusyjny wykazał, że właściwości konstrukcyjne skrzydła TU 154 M całkowicie wykluczają, aby mogło one zostać przecięte przez 30-40 cm brzozę, jednocześnie ją łamiąc. Aby wzmocnić wymowę swoich wniosków profesor z Uniwersytetu w Akron na potrzeby eksperymentu osłabił skrzydło, pozbawiając je niektórych elementów konstrukcji, jakie posiada w rzeczywistości, wzmacniając jednocześnie brzozę. I w tym przypadku wynik był jednoznaczny: skrzydło zostaje uszkodzone w swojej przedniej części (sloty), ale już pierwszy dźwigar przecina brzozę, nie pozbawiając skrzydła właściwości aerodynamicznych. Innym, mocnym dowodem na to, iż skrzydło nie zetknęło się w ogóle z brzozą są nieuszkodzone sloty, które musiałyby być zniszczone po zetknięciu z jakąkolwiek przeszkodą naziemną.
Wczoraj doktor Kazimierz Nowaczyk w czasie posiedzenia Zespołu Parlamentarnego przedstawił kolejne, mocne dowody na fałszerstwo oficjalnej wersji, potwierdzające zarówno wnioski profesora Biniendy, jak i doktora Szuladzińskiego. Wersja stworzona przez ekspertów ZP na podstawie blisko dwuletnich badań jest zatem najbardziej spójną i wiarygodną hipotezą. Przymiotu wiarygodności dodaje jej fakt, iż trzy zespoły naukowców, pracujących niezależnie od siebie spotkały się w tym samym punkcie. Ten punkt, to miejsce ostatniego, zarejestrowanego przez komputer TU 154 M sygnału TAWS #38 (event landing). W tym punkcie profesor Binienda sytuuje moment oderwania się skrzydła, podobnie jak doktor Szuladziński , w którego raporcie możemy przeczytać, iż w okolicach TAWS # 38 doszło do gwałtownego wydarzenia - wybuchu, które spowodowało destrukcję skrzydła. W wyniku eksplozji i utraty skrzydła samolot gwałtownie zmienił kurs, a jednocześnie wystąpiło przyspieszenie pionowe ok. 0,27 g, skierowane do góry względem samolotu, wobec czego system podwozia samolotu zareagował tak, jakby nastąpiło lądowanie (uruchomiły się czujniki umieszczone w goleni).
Doktor Nowaczyk wykazał z kolei, analizując dane urządzeń pokładowych TAWS i FMS, ze właśnie TAWS#38, z uwagi na zapisane w tym miejscu wartości, definiujące położenie samolotu, został celowo ukryty przez obie komisje w oficjalnych raportach. Przy czym w raporcie Millera zostało to zrobione wyjątkowo nieudolnie, wręcz prymitywnie, a raport MAK całkowicie pominął protokół z odczytu FMS i TAWS. Odczytane przez Universal Avionics System (producenta TAWS i FMS) dane, zostały dołączone do raportu Millera, dopiero po tym, jak ZP ogłosił, że nimi dysponuje.
Co zapisał TAWS#38 i dlaczego jest kolejnym dowodem na fałszerstwo, mające ukryć prawdziwy przebieg zdarzeń?
Prawie każda wielkość zapisana w TAWS#38 zaprzecza wersji katastrofy podanej przez MAK i Millera, jak choćby wysokość baryczna, prędkość wznoszenia, odchylenie od kursu. Doktor Nowaczyk zaprezentował dane z dziennika awarii, odczytane przez Universal Avionics System, które są szokująco zbieżne z hipotezą doktora Szuladzińskiego, mówiącą o wybuchu na lewym skrzydle w okolicach TAWS#38:
„Pierwsza awaria została zapisana o godzinie 06:40:59 (czas UTC), w tym samym czasie, w którym zapisany został, ukryty przez komisje MAK i KBWL, TAWS #38 – event landing. Wówczas komputer TAWS nie był w stanie odczytać położenia klap na skrzydłach samolotu. Ta awaria nie wystąpiła przy brzozie lub bezpośrednio za nią, ale 140 metrów dalej i 30 metrów za miejscem znalezienia końcówki skrzydła. Kolejne dwie awarie zostały zapisane w tym samym czasie o godzinie 06:41:02 (UTC), czyli w chwili zamrożenia pamięci FMS. Pierwszy zapis informuje o braku odczytu położenia podwozia samolotu.
Bardzo ważną informację niesie ostatni zapis. Oprócz utraty komunikacji z systemem ILS, w pliku Fault Log zostało zapisanych w systemie binarnym dwanaście dodatkowych informacji. Znając metodę zapisu zastosowaną przez Universal Avionics można przypuszczać, że w sposób bezpośredni (ILS 1 Digital Fail) zapisana została usterka o najwyższym priorytecie, natomiast pozostałe są w postaci binarnej (zaznaczone czerwoną ramką). Oznacza to lawinowe wystąpienie awarii, które mogły być efektem drugiego wybuchu. Ponownie występuje tutaj zgodność z hipotezą dr. Szuladzińskiego”.
Ponadto doktor Kazimierz Nowaczyk poinformował, iż Universal Avionics zaoferował pomoc przy deszyfracji zapisów binarnych jeżeli zaszłaby taka potrzeba w trakcie śledztwa. Jednak zarówno komisja MAK jak i Millera potrafiły bez tych danych (i wielu innych) bezspornie ustalić, że samolot był „sprawny” do końca.
Komentarz wydaje się zbędny, dowody są jednoznaczne. Kłamcom smoleńskim i ich pomagierom mam tylko jedno do powiedzenia: game over panowie.
Inne tematy w dziale Polityka