Przysłuchiwałam się dzisiejszej debacie z rosnącym zdumieniem i obrzydzeniem. Przyznam uczciwie, że nie spodziewałam się jakiegoś przełomu w podejściu rządu Tuska do katastrofy smoleńskiej , czy uderzenia się we własne piersi za ewidentne kłamstwa i zaniedbania, których skala oraz waga rodzą najbardziej ponure podejrzenia. Po ponad dwóch latach od tamtych wydarzeń nikt rozsądny aż tak naiwny nie jest i być nie powinien. Jednak spodziewałam się choćby minimum uczciwości wobec rodzin poległych w Smoleńsku, liczyłam nie na wielkie gesty i polityczne deklaracje, ale zwykły, ludzki odruch. Oczywiście pojawiło się coś na kształt przeprosin, które były z gruntu nieszczere, wymuszone niedającymi się dłużej ukrywać okolicznościami, ale wraz z nimi poszedł potężny i prostacki w swej wymowie atak na śp. Prezydenta i jego urzędników, którzy wraz z nim skonali w smoleńskim błocie.
Jak wielki musi być strach w tej ekipie, jak wielka nienawiści i chęć ratowania swoich pozycji, że szef rządu pozwolił sobie na taką bezczelność? Ileż musi być buty i pogardy dla prawdy oraz poczucia bezkarności, którą daje świadomość, że większość dzisiejszej elity jest w taki czy inny sposób uwikłana w kłamstwo smoleńskie, że premier polskiego rządu postanowił zaryzykować kolejną prowokację wymierzoną w PiS i jej szefa Jarosława Kaczyńskiego? Nie chciałabym zajrzeć w sumienie tego człowieka, bo musi tam być strasznie i mroczno.
Mocne słowa oskarżenia pod adresem zmarłego Prezydenta oraz pilotów padły także ze strony Leszka Millera, co pokazuje, jak wielkie spustoszenia w głowach posłów poczyniła uruchomiona tuż po katastrofie kampania dezinformacyjna. Wielu ludzi, w tym także posłów, zatrzymała się na etapie pierwszych wrzutek i nie uzupełniała swojej wiedzy, choćby o ekspertyzy z krakowskiego IES, z których jasno wynika, że nikt nie wywierał presji na pilotów, generała Błasika nie było w kokpicie, a piloci nie zamierzali lądować, ale właśnie odchodzili, kiedy doszło do tragedii.
Krzyki i zaklęcia, by nie upolityczniać katastrofy, która jest na wskroś polityczna, brzmiały w ustach polityków wyjątkowo fałszywie. Nie da się bowiem oddzielić polityki od polityków i na odwrót, a kto twierdzi inaczej zwyczajnie manipuluje opinią publiczną.
Donald Tusk raczył powiedzieć zdanie, które mnie przyprawiło o lekki wytrzeszcz oczu:
„Pomyłki i niedociągnięcia nie obciążają nikogo, kto pracował w Moskwie i Smoleńsku”.
To doprawdy zdumiewające słowa, które pozwalając sądzić, że premier wierzy w jakieś kosmiczne spiskowe teorie. Kto bowiem, jeśli nie urzędnicy państwowi, odpowiada za zaniedbania przy czynnościach śledczych? Prokurator Seremet szybko przyszedł rządowi z odsieczą i stwierdził ni mniej ni więcej, że winną zamiany ciał jest rodzina śp. Anny Walentynowicz. Nie prokuratorzy, którzy zaniedbali swoje obowiązki, nie urzędnicy państwowi w randze ministrów, będący tam na miejscu, którzy wprowadzali w błąd rodziny, ale właśnie rodzina zmarłej. Przyznam, że wprawdzie po dwóch latach kłamstw smoleńskich jestem dość uodporniona, to jednak te słowa mnie mocno zabolały. Syn poległej błyskawicznie zareagował, wydając oświadczenie o następującej treści:
„Rozpoznałem w Moskwie moją mamę. Prokurator Andrzej Seremet jest kłamcą. Czuję się przez niego spoliczkowany tym pomówieniem”.
W podobnym tonie wypowiedziała się rodzina śp. Teresy Przyjałkowskiej-Walewskiej równie mocno oburzona słowami prokuratora generalnego.
Jakby tego było mało, również pozostałe rodziny smoleńskie zostały spoliczkowane i oskarżone o kłamstwo. Rzecz dotyczy słów ministra Arabskiego, które miał wypowiedzieć do rodzin w Moskwie na temat zakazu otwierania trumien w Polsce. Tymczasem zarówno minister Gowin, jak również premier Tusk zarzekali się dzisiaj, ze minister Arabski nigdy takich słów nie wypowiedział, nikt nie zakazywał rodzinom otwarcia trumien w Polsce. Tym samym zasugerowali, że zarówno pani Ewa Kochanowska, jak i Andrzej Melak kłamali, co jest już ciosem poniżej pasa. Brat zmarłego Stefana Melaka był szczerze oburzony tymi insynuacjami:
„Na własne oczy i uszy słyszałem, byłem tam w Moskwie - pan Arabski mówił, że nie wolno otwierać trumien”.
Znając dziesiątki pustych deklaracji ze strony elit politycznych, mniejszych lub większych kłamstw, których ilości nie można wytłumaczyć wyłącznie zaniedbaniami , racja wydaje się spoczywać po jednej stronie - po stronie rodzin smoleńskich.
Władza idzie w zaparte, to widać, a jednocześnie straszy i grozi tym, którzy poddają w wątpliwość oficjalne przyczyny katastrofy smoleńskiej. Premier pokusił się nawet o stwierdzenie, że głoszenie teorii o zamachu, spisku jest groźne dla państwa polskiego. Dość pokrętna to logika, bo nawet jeśli był zamach, co wydaje się na dzień dzisiejszy jedynym wytłumaczeniem przyczyn katastrofy smoleńskiej, to dlaczego jego udowodnienie ma być groźne dla państwa?
Czy według premiera polską racją stanu jest ukrywanie potencjalnych zamachowców, którzy zabili polskiego prezydenta, polskich dowódców?
Czyż najbardziej niebezpieczną i śmiertelnie groźną sytuacją nie była ta, kiedy rankiem 10 kwietnia Polska straciła nie tylko Prezydenta, ale całe dowództwo Sił Zbrojnych? Najwyraźniej premier jest innego zdania, a przyczyn tego stanu nie chcę nawet dociekać.
W obecnej chwili najwłaściwsze wydają się słowa pewnego starożytnego pisarza, którzy powiedział:
„Kłamią niewolnicy, wolni mówią prawdę”.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Syn-Anny-Walentynowicz-prokurator-Andrzej-Seremet-jest-klamca,wid,14963865,wiadomosc.html
Inne tematy w dziale Polityka