Martynka Martynka
1412
BLOG

NIE TAK "HYPKO" PANOWIE

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 16
 
Od rana śledzę z zainteresowaniem sprawę związaną z ujawnieniem przez Cezarego Gmyza informacji o zidentyfikowaniu przez biegłych na wraku TU 154 M  materiałów wybuchowych w postaci trotylu i nitrogliceryny. Z pewnym rozbawieniem obserwowałam przedpołudniowe słowne wygibasy ekspertów i polityków PO, którzy  przyparci do muru  trotylem zaczęli głosić wszem i wobec, że samolot zapewne spadł w miejscu, gdzie pełno było trotylu, będącego  pozostałości ą po II wojnie światowej. Żałosne to było i żenujące. Ale cóż, większość  tych ludzi nie grzeszy szczególnie rozwiniętą inteligencją, a co najwyżej nabytym cwaniactwem. Prokuratura  Wojskowa, jako  dysponent informacji mających być źródłem  dla dziennikarza „Rz” , dopiero po kilku godzinach od ujawnienia sensacyjnego newsa zorganizowała konferencję prasową, podczas której prokurator Ireneusz Szeląg we właściwy sobie sposób nie powiedział prawdy, jednocześnie nie kłamiąc.
To szczególne zjawisko zyskało  już specjalną nazwę „lewitacja Szeląga”.
 
Co powiedział pan prokurator?
 
Otóż zapewnił poruszoną  newsem  Gmyza opinię publiczną, iż nie jest  prawdą  jakoby stwierdzono materiały wybuchowe na wraku TU 154 M, dodając jednocześnie, iż fakt nie stwierdzenia ich występowania nie oznacza, że ich tam nie było.  Tłumacząc wprost zawiłości procesu myślowo - językowego prokuratora Szeląga: były  materiały do złudzenia przypominające cząstki wysokoenergetyczne, do których należy  między innymi trotyl, ale nie ma jeszcze oficjalnych ekspertyz, które by to potwierdzały mocą pieczęci, stąd też nie stwierdzono, ale i nie wykluczono ich obecności na/we wraku Tupolewa.
 
Oczywiście przekaz dnia poszedł taki, jakiego oczekiwał premier Tusk wraz z wiernym Grasiem  i cała masa spoconych ze strachu przed carem: nie było materiałów wybuchowych na wraku TU 154 M, Gmyz kłamał, Kaczyński jest niezrównoważony, a Macierewicz bredzi.
 
A jednak taka informacja, o tak dużym ciężarze gatunkowym, nie pojawiła się li tylko jako wynik dziennikarskich fantazji, czy też źle poinformowanych informatorów, zwłaszcza w takiej gazecie, jak Rzeczpospolita. Wieczorem Cezary Gmyz podał do wiadomości publicznej, iż nie wycofuje się ze swoich tez zawartych w porannym artykule, co więcej potwierdza wiarygodność swoich informatorów oraz zapewnia, iż zweryfikował informacje w kilku, niezależnych źródłach, między innymi w NPW. Mamy więc wydawałoby się sytuację słowo przeciwko słowu, czyli trudno rozstrzygać, trzeba czekać. Tymczasem po południu Stanisław Zagrodzki, kuzyn zmarłej 10 kwietnia 2010 roku Ewy Bąkowskiej oświadczył:
 
„Po ekspertyzie dr. Szuladzińskiego z początku tego roku postanowiłem poszukać kontaktu z naukowcami amerykańskimi. Po uzyskaniu zapewnienia, że byliby zainteresowani przeprowadzeniem badań rzeczy po Ewie, które przywiozłem z Moskwy, postanowiłem przekazać im materiał do badań.
Ustaliliśmy, że przekażę materiał do badań w czasie wiosennej konferencji w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Tak też się stało.
16 czerwca otrzymałem informację od jednego z naukowców, że znane są już wyniki badań dwóch próbek, wielkości kilku centymetrów kwadratowych każda. Jedna pochodziła z fragmentu garsonki, druga – z pasa biodrowego od fotela lotniczego, który był z tą garsonką, można powiedzieć, zespolony. Okazało się, że w tej drugiej próbce znaleziono ślady trójnitrotoluenu, czyli trotylu.
Informację tę potwierdził mi później inny naukowiec w obecności posła Antoniego Macierewicza, kilku rodzin i adwokata”.
 
Każdy rozsądnie myślący człowiek,  dysponujący choćby skromnym aparatem analitycznym, po  tej informacji musi uznać, choćby lakonicznie, iż „coś jest na rzeczy z tym trotylem”. Trudno bowiem nie stwierdzić, że ta zaskakująca zbieżność relacji kilku źródeł Cezarego Gmyza  oraz  wynik badań laboratoryjnym przeprowadzonych w USA  na wniosek jednej z rodzin, są snem wariata. Nie ma takiej możliwości, aby wyniki badań polskich biegłych, które póki co wprawdzie nie mają oficjalnej pieczęci,  jak i wyniki analiz zagranicznego ośrodka, mogły się  tak bardzo pomylić we wskazaniu materiału wybuchowego, którego miało nie być na/we wraku, a jednocześnie z dużą precyzją  wskazać  na trotyl.  
Oczywiście można opowiadać bzdury,  pocąc się obficie ze strachu przed carem, że obecność trotylu, czy  nitrogliceryny nie musi oznaczać wybuchu, że to też są składniki toreb foliowych ( made by Dziewulski w TVP Info), ale to nawet nie w trotylu jest problem. Trotyl  jest taką, można by rzec kropką nad „i”, gdyż wszystkie dotychczasowe badania ekspertów Zespołu Parlamentarnego, jak i naukowców przedstawiających swoje referaty na konferencji smoleńskiej, jednoznacznie wskazują, iż zarówno sposób rozkładu szczątków, specyficzne zniszczenia (rozerwania, wywinięcia krawędzi blach, wyrwane nity, nity w ciałach ofiar), a także zapisy TAWS, FMS sugerują, wręcz krzyczą, iż doszło do eksplozji nad ziemią. Doktor Szuladziński nawet wskazał dokładne miejsce wybuchu: wnętrze skrzydła i śródpłacie. To właśnie w tych miejscach, według informatorów Gmyza, stwierdzono najwyższe stężenie materiałów wybuchowych.
 
Czyżby ta zbieżność miała być znowu tylko snem wariata?
 
Kto chce ten uwierzy  w oficjalne krętactwa, co jest  zrozumiałe w wielu przypadkach, gdyż, jak widać po dzisiejszym dniu, co poniektórym  jest to potrzebne, jak tlen, by choć na chwilę oszukać sumienie i móc jeszcze te kilka miesięcy – do czasu wydania ostatecznych ekspertyz przez NPW -  spać w nocy. 
Niestety dzisjsze słowa Antoniego Macierewicza zapewne zburzyły ten misternie budowany, pozorny  spokój u wielu. Szef ZP powiedział w programie dla niezalezna.pl, że zespół dysponuje pewną, sprawdzoną informacją, iż prokuratura wojskowa odnalazła ślady materiałów wybuchowych na wraku Tupolewa. Kwestia, że samolot uległ katastrofie w wyniku eksplozji, nie ulega już wątpliwości, jest to fakt. Biegli stwierdzili obecność materiałów wybuchowych na 60 częściach foteli, a także w śródpłaciu i na skrzydle. Jak powiedział poseł, ta dokumentacja  spoczywa w NPW i dlatego słowa prokuratora Szeląga uznał za „bezczelne kłamstwo” , które daje czas na zacieranie śladów przez sprawców, przygotowywanie linii obrony  oraz rodzi zagrożenia dla świadków, a przecież giną ludzie.
 
Dzisiejsza gra słów ze strony prokuratora Szeląga była żałosną  próbą obrony obowiązującej wersji katastrofy, w której głównymi winnymi są polscy piloci i generał Błasik.
To niegodne polskiego oficera, dlatego dobrze się stało, że panowie prokuratorzy wykonali to wątpliwe moralnie zadanie w cywilnych ubraniach, mundury na szczęście zostały w szafach.
 
 
Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Polityka