bufon bufon
1940
BLOG

Kenkarty dla Żydów, szmalcownik, prowokacja, granatowy policjant, Auschwitz i Organizacja

bufon bufon Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Opowieść Haliny Zacharewicz z domu Schneidr, żony Witolda Zacharewicza – gwiazdy i amanta przedwojennego polskiego kina.

 

http://witold.zacharewicz.com.pl/index.html

 


 

Nadszedł dzień 1 października 1942r... Po południu tego dnia przyszła do mnie pani K., żona fotografa, z wiadomością o aresztowaniu przez Gestapo jej męża - wiedziała również o aresztowaniu mojej teściowej. O Witoldzie niczego nie wiedziała.

Czekałam niespokojna na Jej powrót - ale bezskutecznie. Potem okazało się, że tego dnia zostali również aresztowani: Witold, ksiądz z parafii we Włochach, 4 urzędników magistratu, właściciel składu węgla - ogółem 10 osób.

Domyślałam się o co chodzi - ale w szczegóły nie byłam wciągnięta. Wiedziałam, że nawiązał z Witoldem kontakt mecenas Z. - radca prawny przy miejscowym urzędzie, że chodzi o fałszywe dokumenty dla Żydów, że pan K. robi fotografie z odpowiednim retuszem – o innych nie miałam zielonego pojęcia. Tego dnia miała być gotowa do odbioru gotowa kenkarta. Wzięła ją moja teściowa - miał się po nią zgłosić do jej pracy mecenas Z. z zainteresowaną osobą.

No i rzeczywiście - jak mi potem opowiadały koleżanki teściowej - mecenas Z. zgłosił się, ale tym drugim był gestapowiec. Po sprawdzeniu gotowego dokumentu, pokazał znaczek za klapą marynarki i powiedział: "Proszę się ubrać, pójdzie Pani z nami". Potem pojechali po fotografa, a potem po Witolda.

Jedna z koleżanek teściowej natychmiast pojechała do teatru, by uprzedzić Witolda. Zanim zjawili się gestapowcy, koledzy-aktorzy radzili Witoldowi, aby uciekał. Nie chciał, powiedział, że oni mają do dyspozycji samochody i jeżeli Go nie zastaną, szybciej będą w Jego domu niż On - i co wtedy z żoną i synkiem? Jak przyszli, był jeszcze czas. Oni weszli wejściem głównym - a było drugie z piwnicy w której znajdowały się garderoby. Mógł uciec, ale bał się o nas - pozwolił się więc zabrać. Gestapowcy pozwolili następnego dnia dostarczyć w Al. Szucha ciepłe okrycie.

Następnego dnia razem z Synkiem pojechałam do teatru - dowiedziałam się szczegółów aresztowania i że mogę zanieść palto. Wróciłam wiec do Włoch do domu i po raz drugi pojechałam do Warszawy. Syn miał dwa lata, musiałam Go nosić na ręku - w drugim paczka z płaszczem.

Nie wiedziałam, w którym miejscu w Al. Szucha jest Gestapo. Wreszcie znalazłam. W portierni powiedziałam o co chodzi i zabrano ode mnie paczkę. Mężczyzna skierował się do pomieszczeń piwnicznych. Wtedy poprosiłam, żeby wziął ze sobą synka, żeby Jego ojciec mógł się z Nim pożegnać. Odpowiedział: "Nie, jemu mogłoby być za przykro". Musiałam odejść. Odchodząc, zerkałam w stronę okien piwnicznych - a może nas zobaczy.

Wysłałam depeszę do mojej Matki (znała dobrze niemiecki) z prośbą, aby przyjechała. Po jej przyjeździe, pojechałyśmy do Gestapo. Zaprowadzili nas na II piętro, do pokoju, w którym była prowadzona sprawa Witolda. Chciałyśmy się dowiedzieć o co chodzi. Ja oczywiście udawałam, że niczego nie wiedziałam i zupełnie się nie orientowałam. Niemiec powiedział, że to bardzo trudna sprawa - sprawa żydowska. Podczas rozmowy, w pewnym momencie otworzyły się bez pukania drzwi i pojawiła się w nich głowa mecenasa Z. To rwało sekundę, ale jak mnie zobaczył, natychmiast się wycofał. Już wiedziałam, komu zawdzięczają aresztowanie, kto był prowokatorem i denuncjatorem. 

Zaczęłam poszukiwać kogoś, kto może mi pomóc w wydostaniu Witolda z więzienia. Przypomniałam sobie znajomą Witolda, która była aresztowana, a potem zwolniona. Była to majorowa, której mąż, oficer polski, siedział w Oflagu - wzbudzała zaufanie. Udałam się do Niej - miała znajomego Niemca, który pomógł Jej wydostać się z więzienia. Po rozmowie z majorową, Niemiec obiecał, że za 26 tysięcy może pomóc w zwolnieniu Witolda. Nie miałam pieniędzy, ale miałam u siebie biżuterię mojej Mamy, która Ta przeznaczyła ją na ratowanie Witolda. Na razie udałam się do rodziców mojej koleżanki Danki - bez wahania pożyczyli 10 tysięcy, o które poprosiłam - oddać miałam, kiedy będę mogła - bez żadnego terminu (oddałam w 1946r, kiedy ich sklepy, cała firma, zostały upaństwowione, a pieniądze bardzo Im się przydały). Resztę, tj. 16 tysięcy, zebrała moja rodzina i pożyczyła do czasu spieniężenia biżuterii mojej Mamy.

Niemiec wziął całe 26 tysięcy i zastrzegł sobie wyłączność na załatwienie sprawy oraz zabronił mi powiedzenia komukolwiek, kto mi pomaga.. Obiecywał, że Witolda przeniosą do więzienia na Daniłowiczowską. Należało tam chodzić z paczką, jeżeli paczkę przyjmowano - więzień tam był.

Nie wiem kiedy przewieziono Witolda z Al. Szucha na Pawiak .

18 listopada 1942r., po powrocie z Warszawy do Włoch do domu, sąsiadka oddała mi kawałek tektury z przyczepionym zwiniętym sznurkiem. Tektura była wyrzucona z okna bydlęcego pociągu, przejeżdżającego przez Włochy. Tekturę tę znalazły dzieci, kradnące węgiel na torach. Z jednej strony było napisane: "Odjazd do Oświęcimia - włochowianie" i wymienione 10 nazwisk, z prośbą o zawiadomienie rodzin. Po drugiej - nasz adres i podpis Witolda. W pierwszej chwili pomyślałam, że Witold mnie zawiadamia, że tamtych wywożą - dopiero po chwili dotarła do mojej świadomości prawda, że On też tam jest.
Znajomy majorowej prosił, żeby mnie uspokoić, ale że to może lepiej, bo w tym czasie więźniowie byli wyciągani z Pawiaka, jak popadło i rozstrzeliwani w odwecie za działania Podziemia. Co jakiś czas ukazywały się plakaty z listami rozstrzelonych.

Teściowa była wywieziona tydzień później, ale do obozu Birkenau. Przed Bożym Narodzeniem dostałam od Niej kartę, w której pisała, że Witold też tam jest. Zmarła śmiercią naturalną, z wycieńczenia, 4 stycznia 1943r. W książce Seweryny Szmaglewskiej o Birkenau jest o Niej wzmianka.

Pierwszy list od Witolda, napisany 17 stycznia 1943r., dostałam pod koniec stycznia. Pisał (oczywiście po niemiecku - jedynie w tym języku wolno było korespondować), że jest zdrowy i prosił o paczki. W tamtym czasie wolno było wysyłać paczki do 25 dkg codziennie z poczty głównej w Warszawie. Wysyłałam dla Niego i dla teściowej - tłuszcze, cukier, cebulę, makaron, owoce - to, o co Witold prosił. Pieniędzy miałam bardzo mało. W tym czasie pomagał mi mój ojciec, któremu powodziło się dobrze, a którego ruszyło sumienie. Dbałam głównie o dziecko i o paczki. Sama jadłam to, co dawali na kartki - schudłam, ale to było nieważne.
Wcześniej wysłałam dwie paczki. Jedną przez jakąś okazję - wierząc naiwnie, że dojdzie - drugą zaadresowałam na transport z 18 listopada. Wtedy wysłałam ciepłą odzież. Czy doszła ...?

Drugi list (24 stycznia 1943r.) pisany był po 2 tygodniach, zmienionym charakterem pisma - tylko podpis był wykaligrafowany, czytelny. Domyśliłam się, że musiał być chory, a list pisany był albo w gorączce, albo przez kogoś. List był długi - pisał o towarzyszach więziennych, o tym, że Jego matka tam jest - wtedy nie wiedział jeszcze, że Ona już nie żyje. Znów prosił o paczki i o zorganizowanie pomocy (pisał w formie "zawoalowanej"). Pisał, że jest już zdrów i czuje się dobrze - mimo, że był chory.

Potem dowiedziałam się, że chorował na flegmonę (czyraki, wrzody) i biegunkę - leżał wtedy w szpitalu obozowym.

Trzeci list - pisany normalnym charakterem - wyzdrowiał - nosił datę 14 lutego, wysłany był 16 lutego - w dniu Jego śmierci. Są dwie wersje: kolega więzień we wspomnieniach podaje, że przyczyną śmierci był zastrzyk z fenolu (Zbigniew Majewski, "Film" z 1947r. lub tygodnik "Kino" nr 425), natomiast Czesław Ostańkowicz w książce "Ziemia parująca cyklonem" napisał, że został rozstrzelany (str. 64 i 74). Która wersja jest prawdziwa? Po latach pojawił się jeszcze jeden współwięzień, który potwierdził, i Witold zmarł zamordowany zastrzykiem z fenolu.

W Auschwitz Witold pracował w szklarni, a potem koszykarni. Wieczorami, razem z innymi artystami (między innymi Stefanem Jaraczem) umilali więźniom szarą codzienność śpiewem i recytacją.

Mniej więcej od połowy marca wysyłałam paczuszki codziennie, do momentu, kiedy mój ostatni list został zwrócony z adnotacją, że adresat nieznany. Po otrzymaniu zwrotu mojego listu, 16 marca - jak poradzili mi koledzy Witolda z teatru - udałam się do Gestapo. Przydzielono mi tłumacza i zaprowadzono na I piętro do kartoteki. Musiałam podać imię, nazwisko, datę i miejsce urodzenia - beznamiętnym głosem poinformowano mnie: "Przecież On nie żyje, zmarł na serce 16 lutego o godzinie 15.12". Zapytałam o teściową - ale brakowało informacji.

Po wyjściu - dopiero na ulicy - nerwy nie wytrzymały. Kiedy się opanowałam, poszłam do majorowej - pośredniczki w rokowaniach. Była zdumiona i poprosiła, żebym zatelefonowała do Niej wieczorem, kiedy miał przyjść jej znajomy Niemiec. Zatelefonowałam zgodnie z umową. Pani majorowa poprosiła Niemca do telefonu (znał język polski). Powiedział: "Wszystko w porządku, na łzy ze wcześnie". Zapytałam, czy to, co mi dziś powiedziano na Gestapo, jest prawdą. Odpowiedział, że tak. Słowa, których się nigdy nie zapomni. Nie wiem, gdyby to był bezpośrednia rozmowa, nie ręczyłabym za siebie. "Wszystko w porządku, na łzy za wcześnie, ale On nie żyje, to prawda."

Rodziny wszystkich osób aresztowanych z Witoldem, otrzymały potem zawiadomienia o śmierci bliskich z datą 16 lutego 1943r. Oczywiście przyczyny śmierci były różne. Jedyną osobą, która ocalała był ksiądz, który przeżył także wojnę. Był pogryziony na Pawiaku przez psa i wysłany późniejszym transportem do Majdanka. Dostałam również zawiadomienie nie tylko o śmierci Witolda i Wandy Zacharewiczowej (teściowej), ale również o mierci Wandy Zacharewiczowej (hr. Rozwadowskiej), również zmarłej w Auschwitz. Jej majątek był na terenie Rzeszy, na Jej 9-letniej wychowanicy Gestapo wymusiło zeznanie, że hrabianka podpaliła swój majątek (czyli zamach na majątek Rzeszy). Została osadzona w Fordonie, bardzo ciężkim więzieniu dla kobiet, a następnie trafiła do Auschwitz.

Zostaliśmy z synkiem sami. Wielka miłość i szczęście legło w gruzach.

W czasie, gdy Witold był w Auschwitz, a ja wysyłałam Mu codziennie paczki, były silne mrozy, więc zostawiałam synka pod opieką znajomej. Po śmierci Witolda, gdy zaczęłam robić porządki, okazało się, że zginęło mi bardzo dużo rzeczy, głównie bielizny pościelowej, która była wtedy bardzo trudna do dostania i garderoby Witolda. Jedyną osobą, która była wtedy sama w domu, była ta opiekunka. Zgłosiłam kradzież na miejscowym posterunku. To była zresztą moja druga wizyta na policji. Pierwsza miała miejsce w 2 tygodnie po aresztowaniu Witolda, kiedy to wymówiłam prace pomocy domowej, gdyż nie było mnie już na nią stać - odchodząc usiłowała mnie okraść.

Po paru tygodniach zgłosił się do mnie policjant, chyba ten sam, któremu zgłaszałam kradzieże, z prośbą o rozmowę. Pytał mnie o szczegóły aresztowania Witolda i czy orientuje się kto mógł przyczynić się do tragedii tylu osób. W czasie okupacji granatowa policja była źle widziana przez Polaków, miałam więc wątpliwości czy z Nim w ogóle rozmawiać. Pytał mnie o mecenasa Z., co do którego mięli już pewne podejrzenia, ale brakowało im pewności. Moje zeznania miałyby Im pomóc. Im czyli Organizacji. Zdecydowałam się opowiedzieć o okolicznościach aresztowania teściowej, o wizycie na Gestapo, kiedy to bez pukania pojawiła się mecenas Z.

Po jakimś czasie miałam ponowną wizytę tego policjanta. Powiadomił mnie o złożonym na mnie donosie i poprosił, abym "zniknęła z horyzontu" na jakiś czas. Do Jego znajomego tłumacza donosów wpłynęła informacja, że ponoć przechowuję u siebie Żydówkę, żonę polskiego oficera. Wynajmowałam wtedy pokój znajomej, ale nie Żydówce. Wyjechałam. Donos został wycofany. Po paru dniach dowiedziałam się, że na mecenasie Z. został wykonany wyrok przez Organizację.

bufon
O mnie bufon

kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura