Lotnisko Chopina, kolejka do bramki bezpieczeństwa, dochodzi północ. Obok nas przechodzi załoga innego lotu.
- I ja wygląda ta Gruzja, warto jechać? – pyta pilot.
Lekko się uśmiechamy, ale to uśmiech zakłopotania – tak naprawdę nie wiemy, co odpowiedzieć. Po chwili potwierdzamy: tak, warto. Tyle że w głowie, obok tego „warto”, krąży wiele „ale”.
Jesteśmy w Gruzji, lądujemy około 21 czasu miejscowego (19 czasu polskiego. Różnica czasu „standardowo” wynosi 3 godziny, jednak w kraju tym nie przechodzi się na czas letni, dlatego w okresie wiosenno-letnim zegarki przesuwamy tylko o 2 godziny do przodu). Port lotniczy w Kutaisi jest mikroskopijny, ląduje tam zaledwie kilka samolotów dziennie. Gdy tylko opuszczamy terminal, napada na nas kilku taksówkarzy. Przekrzykują się po gruzińsku i rosyjsku, czasem wplatając angielskie słówka. Ratuje nas liczebność grupy – nie każdy jest w stanie zabrać ze sobą 7 osób. 15 euro to nie jest może najlepsza stawka, ale zmęczenie wygrywa.
Wieczorem na ulicach nie spotyka się młodych kobiet. Na ławkach i skwerkach siedzą jedynie grupy męskie. My, w proporcjach 2xM + 5xK, wzbudzamy wyraźne zainteresowanie. Dlaczego tak się dzieje? tego mieliśmy dowiedzieć się sporo później. Póki co dowiadujemy się, jak smakują khinkali – rodzaj tradycyjnych, gruzińskich pierogów. Niestety, nie umiemy ich jeszcze poprawnie jeść.
Kutaisi nie jest miastem turystycznym, ale daje pewien obraz gruzińskiej codzienności. W pewnym stopniu przypomina to Polskę z pierwszej połowy lat 90.
Komu „Mein Kampf, komu, bo idę do domu
Handel odbywa się po prostu na ulicy. Kupić można żywe zwierzęta, żywność, prawosławne ikony, papierosy (paczka Marlboro kosztuje w przeliczeniu około 5 złotych).
Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić spacerując po gruzińskich miastach, to zapomnieć o europejskim porządku. I wcale nie mam tu na myśli twardego, niemieckiego „ordnung”, ale rzeczy, które nawet w Polsce wydają się nam zupełnie naturalne. Na początku warto wspomnieć, że w Gruzji nie ma obowiązkowych przeglądów rejestracyjnych. Stałym elementem krajobrazu są samochody pozbawione przedniego zderzaka. Chodniki i drogi często są złej jakości, dlatego warto uważnie patrzeć pod nogi… Nie zapominając o patrzeniu przed siebie, by nie wpaść na jeden ze stojących straganów lub zajętych rozmową ludzi. Wisienką na torcie są jednak zasady ruchu drogowego, a raczej ich brak, o czym mieliśmy się bardzo szybko przekonać za sprawą Szymona (tak przynajmniej przetłumaczyłem jego imię), z którym odbyliśmy pierwszą dłuższą podróż.
Tu muszę napisać o pierwszym przejawie legendarnej gruzińskiej gościnności połączonej z naturalnym zmysłem do robienia interesów i niesienia wzajemnej pomocy. Istnieje szansa, że wsiadając do pierwszej taksówki już nigdy nie będziecie martwić się o noclegi czy kolejne przejazdy. Gruzja sprawia wrażenie kraju, w którym wszyscy wszystkich znają. Wystarczą dwa telefony, by taksówkarz załatwił nocleg, a właściciel hostelu – transport. Niestety w wielu przypadkach trzeba liczyć się z tym, że jako turyści dostaniemy cenę niezbyt konkurencyjną jak na gruzińskie realia. Na szczęście można się targować, a chętnych do zaoferowania nam lepszych warunków – przynajmniej w większych miastach – nie brakuje.
Wsiadamy do taksówki. Nieważne, że w samochodzie powinno jechać 8 osób, a jedzie 9, tutaj nikt się tym nie przejmuje. Podobnie, jak tym, że połowę przedniej szyby zajmuje pajączek.
Kierowca częstuje nas butelką wina domowej produkcji. Na początku pijemy nieśmiało, ale wraz z czasem jazdy spożycie wzrasta. Przede wszystkim dlatego, że na trzeźwo trudno obserwować popisy gruzińskich kierowców. Pasy na jezdni mają tu charakter symboliczny. Wyprzedzanie „na trzeciego” jest standardem, o ile szerokość drogi na to pozwala. Piesi mają mniej praw niż krowy, które pasą się niemal przy wszystkich głównych (i nie tylko) trasach Gruzji, a uszkodzone fragmenty drogi, w żaden sposób nieoznakowane, stanowią tylko wyzwanie dla zakochanych w szybkich samochodach (a zwłaszcza Mercedesach) Gruzinów.
Po 2 godzinach jesteśmy w Batumi. Małym, czarnomorskim raju, który jakby wepchnięty został w codzienność Kaukazu. I nieco nieudolnie próbuje ją przykryć, swoim przepychem uwydatniając tylko kontrast między dwoma, tak bardzo różnymi od siebie światami.
CDN…
Tegoroczny urlop miałem przyjemność spędzić w Gruzji. Chciałbym podzielić się z Wami wspomnieniami z tej wyprawy. Opisałem je w 7 częściach, pierwszą udostępniam tutaj, jeżeli są Państwo ciekawi pozostałych, zapraszam na mojego bloga.
Dobry wieczór, Gruzjo
Batumi, ech Batumi…
Tbilisi. Stolica, którą otulają góry
Kaukaz chowa się w niebie
Miał być wodospad, jest cmentarz
Gościnność mierzona litrami cza-czy
Czy jeszcze do Ciebie powrócę?