Matsu Matsu
335
BLOG

Salonowe dyskusje o sprawach - ważnych?

Matsu Matsu Kultura Obserwuj notkę 7

 

W Salonie, zresztą po raz już nawet nie wiem  który,  blogerzy wzięli udział w sprytnie przygotowanej prowokacji. Nie zdziwiło mnie to, bo od kiedy tu jestem, tego typu wpisy zazwyczaj gromadziły setki komentarzy i tysiące wejść, widać tak salonowcy mają i już. Nie uczestniczę w takich akcjach ani jako prowokator, ani jako niewinna /oczywiście/ ofiara. Nie oznacza to jednak, że mnie ta sytuacja nie martwi. Nie dość, że toczą się długie dyskusje, to jeszcze powstają około tematyczne notki i tak się ten kramik z klikaniem kręci. Czyli co? Najlepiej przejść mimo? Odpowiedź będzie krótka i jasna: tak!

Można oczywiście zadać pytanie: ale dlaczego?  Ludzie  i tak spędzają czas przed komputerem, to może niech  sobie porozmawiają, że kontrowersyjny temat? Tym lepiej, zaangażują się, włożą sporo emocji w samą dyskusję, a na  koniec uznają, że publicznie wyrazili swój pogląd i że „coś” zrobili, dali świadectwo, czy tam coś jeszcze. W sumie będą zadowoleni, czyż nie o to chodzi? A jak jeszcze powstaną notki takie jak – niestety – i ta, to kolejne kilka punktów dla sprytnego prowokatora, bo temat „chodzi” i cały czas jest „ciepły”. 

Mogłabym napisać, że publikuję notkę kierując się typowo kobiecą logiką, czyli zabieram głos w sprawie nie zabierania głosu:// Pewnie, lepiej milczeć, a ja akurat z tym problemu nie mam. I właściwie tak postanowiłam, aż do momentu gdy wpadł mi w rękę bardzo stary numer  miesięcznika „W drodze”/ z 1999 r./ a w nim krótki tekst ojca J.A. Kłoczowskiego pod tytułem: „Błogosławieni cisi…”. Pomyślałam sobie, że jeżeli już wyrazić opinię, to może nie w chórze komentatorów a zaproponować właśnie takie ujęcie tematu. Bo o czym napisał dominikanin? O miłosierdziu i o grzechu, dokładnie w tej kolejności.

Cytat: ”Nawet cnota potrafi być okrutna. Człowiek potrafi z niej uczynić pancerz dla swojego egoizmu albo narzędzie ataku na drugiego człowieka. Nawet przebaczenie może być dwuznaczne…” i tak to właśnie jest, zapewnia się nam temat do dyskusji przy którym możemy z zupełnie czystym sumieniem opowiedzieć się po stronie dobra jednocześnie potępiając zło. Siedzimy sobie wygodnie i wyrażamy opinię, że coś/ktoś jest be, bo jest, bo takie mamy /święte/ przekonanie. Jakoś nie może do nas dotrzeć, że właśnie takiej reakcji się po nas oczekuje Dlaczego? Bo moralistom bardzo łatwo wytknąć, że sami, tak do końca i tak zupełnie,  bez grzechu nie są, więc sami wpadamy w zastawioną na nas sprytnie pułapkę. Ale z drugiej strony? Zbrodnia jest zbrodnią, jak można jej nie potępić, prawda? Zgoda, jeżeli wiemy, że coś/ktoś popełnił zbrodnię mamy pełne prawo wyrazić swoje oburzenie, czyż nie? A jeśli jednak nie?

Cytat: „Cichość serca to wyrzeczenie się postawy osądzania człowieka, wydawania łatwych ocen – ten dobry, a tamten zły. Tylko Jezus umie spojrzeć na człowieka zobaczyć jego wnętrze do samego dna, do źródeł najgłębszej prawdy. On wie, co jest w człowieku...”. Wygląda na to, że wierzącym powinno być łatwiej zachować ciszę i dystans, jasno nam przykazano, jak mamy żyć i postępować, więc skąd, szczególnie wśród katolików / ale i wiernych innych wyznań/ taka skwapliwość do oceniania? Wydaje się nam, że w taki sposób, komentując kontrowersyjny temat zachowamy ład moralny? Bo bez naszego zaangażowania w prowokację to on, ten ład moralny – zniknie? ucierpi? Omija nas refleksja, że jedynym sposobem na zachowanie moralnego porządku wokół jest dbanie o niego wewnątrz samego siebie? Bo, tak naprawdę, tylko to możemy zrobić? I żadne szalone dyskusje nie mają takiej mocy sprawczej jak nasze własne działanie? A przecież cyt.: „Cichość serca nie oznacza bynajmniej zgody a zło i grzech, nie oznacza bezbronności wobec nich.”

 

Punktem wyjścia dla rozważań dominikanina jest apokryficzny tekst, ale zdarzenie znalazło swoje miejsce także w Ewangelii według św. Jana. Pomyślałam, że  tamta kobieta postawiona pod pręgierzem i tak miała więcej szczęścia niż ten, którego życie i moralne wybory oceniali salonowcy, bo  stanęła w świetle swoich grzechów a one zostały osądzone, jej jednak nie potępiono. Dostała szansę. Mogła zmienić swoje życie.  Nasz „bohater” - nie. Nie zadbano, by odpowiedział za swoje czyny a on sam nie zdecydował się poddać takiemu osądowi. Nie oczyścił sumienia, nie wyraził skruchy, nie zadośćuczynił i nie postanowił poprawy, pozostał z tym swoim moralnym i etycznym nieuporządkowaniem, to prawda.  Może bał się, że cyt.: „Głośna, czysto ludzka, sprawiedliwość utożsamia czyn z człowiekiem;”?

Zastanawia mnie jednak tylko to: dlaczego nie pomogłam temu człowiekowi, dlaczego nie doprowadziłam do jego osądzenia przed sądem jeszcze tu, na ziemi. Jaką wagę może mieć mój, mocny przecież, osąd tego człowieka, jeżeli nie zrobiłam nic, by mógł w jedyny, cywilizowany sposób za swoje postępowanie odpowiedzieć?

 Wyjaśnienie: napisałam „ja”, bo tylko w swoim imieniu mogę takie zdanie napisać.

A za chwilę? Za chwilę inny temat wzburzy salonową brać. :)

Tyle.

 

Matsu
O mnie Matsu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura