Jan Herman Jan Herman
429
BLOG

Nie dać się zmenelić

Jan Herman Jan Herman Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

/ciąg dalszy „przeciw barbarzyństwu”, TUTAJ/

Granica między ubożyzną a nieodwracalnym upadkiem wcale nie jest wąska. Jest rozległa, „miękka” i przez to nieokreślona.

Ubożyznę kojarzymy z wielowątkowym niedostatkiem materialnym: kurczy się przypływ gotówki, kurczą się oszczędności i zapasy, niszczeje chałupa, odzież, sprzęty, niepotrzebność porasta różne kąty coraz bardziej nachalnie. Znikają rozmaite dobre, spieniężane poniżej wartości, nieodwracalnie wyprowadzane poza dom, czyli swojskie miejsce, gdzie odkładamy swój dorobek, gdzie nabywamy i ćwiczymy elementarne umiejętności społeczne. Na koniec dom staje się nie-swojski, co najwyżej wynajęty od kogoś, kto budynek traktuje jak kapitał. Aż znika, ów dom nawet.

Kiedy nie masz już swojszczyzny materialnej, domowej – to tracisz powoli swojszczyznę społeczną, tę podstawę obywatelskości. Obywatel to taki ktoś, kto ma wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i nosi w sobie bezinteresowną, bezwarunkową skłonność do czynienia tych spraw lepszymi niż są. Najlepiej podejmując wysiłki zbiorowe, uspołecznione, zanurzone w kulturze i ucywilizowane.

Obrońcy demokracji nie bronią demokracji. Bronią tej rzeczywistości, którą zagnieżdżali przeciw-obywatelsko, udomowiali sobie i przyswajali to co publiczne, wspólne, zagarniali „pod siebie” i wysiadywali, a przynajmniej takie mieli nadzieje i dążenia, tak się odnajdywali. Nie obchodzi(ło) ich to, że w takiej właśnie rzeczywistości coraz liczniej „rodzili się” (jakby znikąd?) ludzie tracący udomowienie i uswojszczyźnienie, a zatem obywatelskość: obrońcy demokracji zauważają rezolutnie, że widocznie ci, co tracą – nie myślą pozytywnie, nie inwestują w siebie, oddają się próżniactwu i patologiom.

Obrońców demokracji nie obchodzi, dlaczego „ich” władza – została unieważniona: tłumaczą to sobie magią jednego człowieka, dobierając nań różne epitety i impertynencje, równie niepoważne, co bezsilne. A sprawa jest prosta: jak się „demokrację” robi „pod siebie” – to wykluczona „reszta” pęcznieje, aż rzygnie wszelką nieczystością, którą ją karmiono odrzucając.

Ludowładztwo – że wezmę dosłownie starogreckie znaczenie tego słowa – to nie jest – jak chcą egzaltowani nadwrażliwcy – uczynienie wszystkich władcami „Politei” (uporządkowanej państwowo przestrzeni gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko) – tylko osobliwym rytem kulturowo-cywilizacyjnym, który wiąże dusze, sumienia, serca i umysły z roztropnością, z wyczuciem „dobrej roboty” (patrz: prakseologia), z współczulną „mizerykordią” (patrz: moral sentiments). Z ustawicznym, zbiorowym, zgodnym poszukiwaniem Piękna, Dobra, Prawdy, Prawości, Sprawiedliwości. Poszukiwaniem czynnym, aktywnym, nastawionym na skutek, a nie na bla-blanie, sztukę dla sztuki.

Demokracja – słowo jednym tchem wymawiane obok Wolności i Rynku, ale z bezczelnym pominięciem Miłosierdzia i Humanizmu. Ale to nie jest systemowo-ustrojowa konstrukcja złożona z głosowań, procedur, konsultacji i innych narzędzi podstępnych. To ustawiczne odnawianie sytuacji, w której człowiek jest gospodarzem (dobrym gospodarzem) swojej przestrzeni i samego siebie, ale też w której ów człowiek WIE o sobie, że jest tym gospodarzem i traktuje ową samowiedzę jako obowiązek wobec „wszystkich pozostałych”, bez wyjątku.

Demokrata to taki „charakter”, który nie ma za złe drugiemu, że ten jest jakoś nie tak doskonały, jakby się chciało odeń oczekiwać. Demokrata – jeśli ma jakieś przewagi nad innymi – to ich nie dyskontuje na swoją chwałę, potęgę i przyziemną korzyść doczesną – tylko robi co się da, by ci inni stali się nie mniej wartościowi jak on sam.

Demokracja – to taka przestrzeń, w której nie ma miejsca na alienację. Zwykliśmy alienację pojmować po heglowsku: jako wyobcowanie się naszego dzieła poza nasze wyobrażenie-orientację-kontrolę, a potem przeciwstawienie się owego dzieła nam, swoim twórcom. Z czego ma powstać nowa jakość, Synteza. Ja jednak „podrasowałem” pojęcie alienacji, dodając mu – obok wyobcowania i przeciwstawienia – dwie jeszcze cechy: przemożność, czyli wyrastanie dzieła (jego potencji) ponad wyobraźnię i możliwości jego twórcy, a także powodowanie, czyli odwrócenie relacji tak, iż to dzieło rządzi twórcą, a nie „jak należy”, być posłuszne i służebne.

Toteż demokrata – kiedy popadnie w tarapaty – robi wszystko, by nie dać się wessać formule „l’uomo senza contenuto”, co w języku żyjącego jeszcze filozofa oznacza człowieka bez treści, nie mającego nic do powiedzenia, nawet sobie samemu. Człowiek ubogi – w poszerzonym sensie – to taki, który głęboko zapadł się w topiel, gdzie ze wszystkim ma „pod górkę”, wszystko spycha go w „otchłań” (patrz: oblivion, kenoma, histerema). Owo głębokie zapadnięcie powoduje, że wszelkie ruchy człowieka pomyślane jako inwestycja w siebie – są próżne-jałowe, pogłębiają ubożyznę, bo system-ustrój usuwa szanse spod zasięgu starającego się człowieka, jak się zwodniczo usuwa zwinną zabawkę kotu, usiłującemu ją „upolować”.

Muszę tu zacytować Miłosza facecję poetycką: otchłań nie ma nogi, nie ma też ogona, leży obok drogi na wznak odwrócona, otchłań nie je nie pije i nie daje mleka. Co robi otchłań? Otchłań czeka. Ta miłoszowska refleksja (w kosmetycznej przeróbce Soyki-Mozila) jest osobliwym „memento” dla ubogich: nie daj się przepuścić przez sito, jakie jest na dnie otchłani: tam już jesteś NIKT, i stamtąd nijak nie powrócisz przez sito choćby to stanu ubożyzny.

Nie dać się zmenelić? Ale jak?

No, lewicadło uczy, że trzeba stawać w poprzek systemu-ustroju, kłaść się Rejtanem wszędzie, gdzie system-ustrój gnębi, depcze, wyzyskuje, poniża, odbiera godność. Lewicadło jest zatem konserwatyzmem a’rebours, bo nie podpowiada „rób swoje równolegle, czniaj system-ustrój”. Lewicadło mówi: baw się w system, zdobądź w jego regułach pozycję, a wtedy go przeinaczaj. Lewicadło nie chce pojąć tego, co najprostsze: kto – odniósłszy sukces nawet w najgorszym systemie-ustroju – będzie go obalał?

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości