Jan Herman Jan Herman
432
BLOG

Kampania 2018 wystartowała

Jan Herman Jan Herman Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

/dlatego pozwalam sobie na tekst obfity/

Usprawiedliwieniem dla niniejszego tekstu jest fakt, że właśnie ruszyła zmasowana kampania przekupywania elektoratu w wykonaniu formacji aktualnie rządzącej Polską, która w rzeczywistości jest jawną i bezczelna kampanią „wyborczą”, co dziwi tym bardziej, że uczestniczy w niej czynnie Premier, który wie najlepiej, iż jeszcze nie zarządził wyborów, a to on ogłasza, w myśl prawa wyborczego.

„Moja” kampania nazywa się Osada Obywatelska i odnosi się bezpośrednio do spraw lokalnych społeczności. Szczegóły projektu Osada Obywatelska – jutro, a dziś „studium samorządowe” sprowokowane przez wspominaną, bezprecedensową kampanię przekupstwa.

 

*             *             *

Wspólnota samorządowa jest jedyną wspólnotą wprost wymienioną w Konstytucji RP (art. 16 ust. 1). Z mocy prawa stanowi ona ogół mieszkańców jednostek zasadniczego podziału terytorialnego.

Zasadniczy podział terytorialny – przetłumaczmy do na język zwykłego człowieka – to podział na gminy (art. 164 ust. 1). „Wyższe” piętra definiowane przez Konstytucję do powiaty i województwa. „Niższym” piętrem – są sołectwa.

Zgodnie z art. 15 ust. 1 ustrój terytorialny Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia decentralizację władzy publicznej. Jak wskazuje P. Winczorek „przez decentralizację rozumie się trwałe, chronione prawem przekazanie istotnych zadań, kompetencji i środków organów działającym na szczeblu ogólnokrajowym – organom funkcjonującym na różnych szczeblach podziału terytorialnego kraju” (P. Winczorek, Komentarz do Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 roku, Warszawa 2008, s. 47).

Tym, którzy chcą mieć cokolwiek wspólnego z obywatelstwem, wyjaśniam: Konstytucja kłamie.


  1. A. Konstytucja kłamie, nazywając samorządem wspólnotę gminną (z niem. Gemeinde, z ang. Borough, z port. „concelho”, w wielu językach europejskich „komuna” lub „municipio”, z gr. - dimos). Samorządność bowiem nie jest możliwa wprost-bezpośrednio w społecznościach większych niż kilka tysięcy osób. Gdyby samorządami(bazowymi elementami struktury)  nazywać wspólnoty sołeckie (w miastach – osiedlowe lub „kwartałowe”) – bylibyśmy bliżej prawdy;

  2. B. Konstytucja kłamie, niepostrzeżenie „myląc” (nie rozróżniając) wspólnotę z organami administracji lokalnej, na co dowód mamy we wspomnianym artykule 15, który mówi o DECENTRALIZACJI władzy, a nie o AUTONOMII podstawowego piętra wspólnotowości. Jeśli cos się decentralizuje – to znaczy że to coś jest scentralizowane i jedynie łaskawie przydziela się piętrom niższym jakiś (ustawowy, czyli państwowy) zakres kompetencji;

  3. C. Konstytucja nie kłamie, ale myli tropy, nadając administracji lokalnej podmiotowość prawną, a jednocześnie ustanawiając ścisłą kontrolę Państwa (zwaną eufemistycznie nadzorem legalistycznym) nad organami administracji lokalnej w takich sprawach jak budżet, prawa obywatelskie, wyłanianie przedstawicielstw i reprezentacji, zarządzanie lokalnym mieniem, eko-przestrzenią, oświatą, dobrami kultury, programami socjalnymi, itp.;

  4. D. Władza w Polsce – jakkolwiek ją rozumieć – jest SKONCENTROWANA i pozostaje praktycznie w rękach kilkunastu osób dyrygujących Parlamentem i Rządem. Do nie jest kosmetyczne rozróżnienie, Czytelnik niech sobie wyobrazi, że kilkadziesiąt tysięcy „spożywczych” marek biznesowych i znaków towarowych (jaka wielka, zdecentralizowana różnorodność, nieprawdaż?) jest skupionych w ręku kilkunastu spółek globalnych (to jest koncentracja);

Ostatnim znanym podręcznikowo samorządem były tzw. państwa-miasta helleńskie (polis). Miały one wielkość mniej-więcej powiatu (różniły się wielkością), obejmowały jedno-dwa, najwyżej trzy „miasta” (miejsca zurbanizowane) oraz około-miejskie przestrzenie prawie w całości ogarnięte przez najbardziej przedsiębiorczych (i najlepiej pozycjonowanych w „powiecie”) obywateli, obejmowały też porty, miejsca kultu i miejsca szczególne (jezioro, góra, gaj). Spoiwem „polis” była instytucja „swojszczyzny”, rozróżniająca ludzi na „swoich” i „nie-swoich” (nie mylić z „obcym”). Spoiwem pomocniczym „polis” była instytucja POWIERNICTWA, czyli oddawania w tymczasowy zarząd, pod ścisłą kontrolą „poliszynela”, dobra publiczne i niektóre funkcje administracyjno-zarządcze. Wewnątrz „polis” istniały mechanizmy niezależnej, autonomicznej samoorganizacji obejmujące prawa i obowiązki wobec wspólnoty-władcy (uzależnione od pozycji społecznej), zasady rozstrzygania sporów, zasady kooperacji w sprawie przedsięwzięć publicznych, ustalały też „konstytucję domu” (oikos), czyli miejsca, w którym każdy mógł kształtować budżet (np. rodzinny), odkładać swój dorobek i ćwiczyć elementarne umiejętności społeczne oraz „uprawiać prywatność”. A przede wszystkim ustanawiały zrozumiałe dla każdego zasady wyłaniania reprezentacji-przedstawicielstwa-władzy. Czasem były one narzucane przez tyrana, czasem miały charakter wiecowy, bywało, że rządziła bezwzględna koszarowość, a bywało, że pulsował tygiel „każdy swoje” trudny do ogarnięcia.

W każdym „polis” tak rozumiany ustrój był inny i nikt z zewnątrz nawet nie wpadał na pomysł, by jakiemuś „powiatowi” regulować jego wewnętrzne sprawy, choć zdarzały się – nietrwałe – aneksje, lobbowanie (kandydaci „w teczkach”) itp.

Współcześnie samorządność w stylu helleńskim możliwa jest praktycznie wyłącznie w sołectwach (osiedlach-kwartałach). Dlatego „wyrażam głębokie zdziwienie”, że sołtysi (i ich miejscy odpowiednicy) nie są „naturalnymi” radnymi organów administracji lokalnej zwanych szyderczo organami samorządu. Wyrażam też zdziwienie, że w całym kraju zarządza się „wybory” jednego dnia, wedle identycznych (skomplikowanych) reguł, akcentując programy „warszawskie” spychające lokalność do roli folkloru.

 

*             *             *

Państwo – w swej istocie – gwarantując sobie prerogatywami „dożywotniość i wyłączność” zarządzania Krajem i Ludnością” – zabiega o legitymizację samorządową, choćby poprzez instytucje głosowania powszechnego zwaną wyborami. Ale jednocześnie robi wszystko, nie tylko aby funkcjonariusze i urzędnicy państwowi nic nie mieli wspólnego z samorządnością (charakterystyczny zapis art. 104 polskiej Konstytucji, iż posłowie nie są związani instrukcjami wyborców), ale też aby aktyw różnorodnych samorządów (terytorialnych, zawodowych, środowiskowych, społecznikowskich) podporządkować regulacjom państwowym.

Wszelkie więc gospodarskie inklinacje samorządowe – z tą poprawką, że zamiast walnych zebrań i tak codzienność samorządów jest zawłaszczana przez egzekutywy i koterie – są w sposób jednoznaczny i ostateczny podporządkowane zarządowi państwowemu, w tym sensie nawet najlepszy samorządowy gospodarz tyle może, na ile pozwoli mu Państwo.

Więcej: „Wybory, państwo, konstytucja, ordynacja, samorząd” (data: 2011-07-21, godz. 09:43)  https://publications.webnode.com/news/wybory%2c%20pa%c5%84stwo%2c%20konstytucja%2c%20ordynacja%2c%20samorz%c4%85d/

 

*             *             *

Oto co napisałem 2010-07-14, godz. 05:58, osiem lat temu (tekst: „Sołtysowo”):

Łacińsko-niemieckie słowo „sołtys” niemal od zawsze oznaczało przedstawiciela społeczności sąsiedzkiej (najczęściej wiejskiej), ale nie takiego, którego owa społeczność sobie obrała, tylko swoistego prokurenta spraw „pańskich”. Sołtys – również obecnie – wykonuje niektóre zadania administracyjne (realizacja decyzji „pańskich”) i skarbowe (pobór podatku), a podczas podejmowania decyzji przez organ władczy (niegdyś szlachcica, obecnie radę gminy) – może najwyżej pogadać, prawa głosu nie mając.

Chodzi mi jednak po głowie, aby nadać instytucji sołtysa szczególne uprawnienia elekcyjne i samorządowe. Oto obrys koncepcji „ordynacji sołtysowskiej” (albo „swojszczyźnianej”). 

Sołtys wybierany jest w głosowaniu powszechnym przez samorządną społeczność sąsiedzką – wiejską i miejską – zdolną do sprawowania bezpośredniej kontroli nad poczynaniami Sołtysa (wieś, osiedle, kwartał miejski, itp.);

Wynagrodzenie Sołtysa nie może być większe niż średni dochód na dorosłą osobę w wybierającej go społeczności sąsiedzkiej;

Wybierając Sołtysa społeczność jednocześnie decyduje o jednej z jego ról: administrator albo elektor;

Jako administrator Sołtys ma wgląd w wybrane pozycje PIT wszystkich przedstawicieli społeczności sąsiedzkiej, zarządza sąsiedzkim funduszem społecznym pełniącym funkcje socjalne, dowodzi (w rozumieniu „mundurowym”) społecznością w sytuacjach alertowych (np. pożar, powódź, epidemia) w ramach tzw. obrony cywilnej;

Sołtys-administrator zarządza lokalną instytucją Swojszczyzny, czyli umowami, na podstawie których nowi współ-mieszkańcy sąsiedztwa-wspólnoty nabywają praw środowiskowych i przyjmują obowiązki wobec społeczności (w skrócie: pretendenci otrzymują lokum lub grunt oraz gwarancje zatrudnienia, w zamian oferują równie cenne wartości wspólnocie, pośród której chcą zamieszkać, osiedlić się); 

Jako administrator sołtys może powołać bez konsultacji – na swój koszt – nie więcej jak 4-ch swoich prokurentów komunalnych (np. arbitra w sporach, opiekuna najuboższych, specjalistę od infrastruktury, kosztorysanta);

Jako elektor Sołtys jest „z klucza” członkiem rady gminy, owa rada zaś składa się wyłącznie z Sołtysów;

W szczególnych przypadkach społeczność sąsiedzka może być tożsama z załogą liczebnego zakładu pracy lub jego części, ale suma takich społeczności nie może przekraczać 10% liczby wszystkich społeczności gminy;

Nie później niż 14 dni od daty ustanowienia Sołtysa administratorem – społeczność sąsiedzka wybiera członka rady gminy reprezentującego tę społeczność;

Rada gminy może powierzyć Sołtysowi-elektorowi funkcję administratora, może też przewidziany tu zakres obowiązków powierzyć wyspecjalizowanym organom;

Zgromadzenie ogólne powiatu składa się z wszystkich członków rad gmin, wybiera radę powiatu i posła swojej ziemi do parlamentu;

Sołtys (niezależnie od pełnionej roli) sporządza i konsultuje (podpisy przynajmniej 1/3 członków społeczności sąsiedzkiej) listę spraw komunalnych do załatwienia podczas kadencji (może to być lista indykatywno-iteracyjna, coroczna, ale wtedy iteracje roczne zatwierdza rada gminy);

Sołtys (niezależnie od pełnionej roli) sporządza listę kandydatów do rady powiatu oraz kandydatów swojej społeczności sąsiedzkiej do funkcji Posła;

Lista kandydatów do rady powiatu zawiera programy kandydatów w postaci ich autorskich propozycji spraw komunalnych do załatwienia;

Wybory odbywają się w ten sposób, że głosujący wskazują na 5-7 spraw komunalnych najpilniejszych, ewentualnie ustalają pełny ranking dla spraw na liście;

Wygrywają ci kandydaci do rady powiatu, których programy są najbardziej zbieżne z listami spraw komunalnych: oceny dokonuje Zebranie Sołtysów Powiatu;

Zebranie Sołtysów Powiatu decyduje o statutach Gminy i Powiatu, zatem również o strukturze Urzędów Gminy i Powiatu oraz o wielkości zatrudnienia w tych Urzędach;

Na żądanie 25% członków społeczności sąsiedzkiej może dojść do weryfikacji wyborczej/referendalnej mandatu Sołtysa (zatem może dojść do wyborów nowego Sołtysa na pozostały okres kadencji);

Na żądanie 1/3 Sołtysów może dojść do reasumpcji kluczowych decyzji rady gminy i rady powiatu;

Decyzje rady gminy i rady powiatu, w których uczestniczył odwołany sołtys, społeczność sąsiedzka może podważać na drodze administracyjno-prawnej, a jeśli nastąpiło szczególne narażenie na szwank ważnych interesów społeczności – na drodze sądowej;

Przypominam, że powyższa koncepcja to obrys, oddaje ideę „przełożenia” bezpośredniej kontroli społecznej na schematy wyborów pośrednich, odpartyjnia też wybory samorządowe, częściowo parlamentarne.

W koncepcji tej instytucja Sołtysa, jako swoistego męża zaufania społeczności sąsiedzkiej, staje się kluczowa dla ustroju Państwa.

Więcej: https://publications.webnode.com/news/so%c5%82tysowo/

 

*             *             *

Chciałbym zatem, aby już nie dyrdymalono o „wyborach samorządowych”, tylko powiedziano jasno, że oto za chwilę „ruszy z kopyta” teatrzyk głosowań do ciał kolegialnych i solowych funkcji w administracji lokalnej całkowicie zależnej od „warszawki”.

W dodatku – o czym pisałem z odpowiednim wyprzedzeniem – głosowania jesienne 2018 są już dawno ustawione, o czym pisałem w notce „Procedura czy proceder”, 5 grudnia 2017. Rzeczywistymi wyborcami są zleceniodawcy rozmaitych decyzji „samorządowych”, bo to oni dadzą pożyć i „wygrać” tym, którzy zrobią dobrze rozmaitym „sprawcom” lokalnym i – pośrednio – „warszawskim”. Patrz: https://publications.webnode.com/news/procedura-czy-proceder/

 

*             *             *

Napisałem kiedyś tekst pod tytułem „Mikrorepublika w każdym Wygwizdowie” (2014-09-26, godz. 06:28). Oto on:

Zastanawiam się, dlaczego gminne rady różnych szczebli, w każdym zakątku kraju, są wybierane w całym kraju jednocześnie, jednego dnia. Zastanawiam się, dlaczego każdy radny dostawać musi mandat społeczny w tym samym głosowaniu co inni. Zastanawiam się, dlaczego musze tego samego dnia wybierać jednocześnie wójta, burmistrza, starostę. Co jest aż tak wspólnego dla gminy podkarpackiej i kaszubskiej, opolskiej i suwalskiej, lubuskiej i kieleckiej albo kujawskiej i sieradzkiej, że ramię-w-ramię organizują one wybory jednego dnia. Zastanawiam się, dlaczego radni różnych szczebli, wójtowie, burmistrzowie, prezydenci, starostowie – są praktycznie nieodwoływalni. Zastanawiam się, dlaczego takie mrowie państwowych przepisów i rozmaitych państwowych kontroli decydują o życiu gminy i powiatu, czyniąc ich samorządność iluzoryczną, fasadową, atrapą? Zastanawiam się, dlaczego tę akurat listę kandydatów, która ma największe szanse w głosowaniu, redaguje ktoś w warszawskiej centrali, odległej tak bardzo, że bywa, iż ów ktoś nigdy tu nie zajrzy w życiu. Zastanawiam się, dlaczego każdy radny zarabia tyle samo w całym kraju, dlaczego liczebność rad określana jest arbitralnie przez stolicę? Zastanawiam się, dlaczego sołtys – to figura pełniąca właściwie rolę delegatury podatkowej Państwa o herolda rozmaitych państwowych alertów, a nie rzeczywisty przedstawiciel miejscowej ludności.

Przecież umiem sobie wyobrazić, że obywatele we wsi, na osiedlu, w dzielnicy – kiedy przyjdzie im ochota – wycofują rekomendację dla swojego przedstawiciela w radzie i w jego miejsce wybierają kogoś, komu akurat teraz bardziej ufają. Umiem też sobie wyobrazić, że zamiast humorystycznego budżetu partycypacyjnego  - budżet lokalny składa się z listy spraw do załatwienia potwierdzonej publiczną składką lokalnych obywateli. I tak dalej, samorządnie, autonomicznie, suwerennie, nie pod rytm wystukiwany w stolicy. Umiem sobie wyobrazić, że kiedy umiera, ustępuje, odwołany jest jakiś radny albo wójt-burmistrz-starosta-prezydent, to lokalna społeczność idzie nie do „wyborów uzupełniających, tylko po prostu wybiera nowego radnego, wójta-burmistrza-starostę-prezydenta, i ten nowo wybrany funkcjonuje przez całą kadencję, która liczy mu się od dnia wyboru! Umiem sobie wyobrazić, że wynagrodzenie każdego radnego jest finansowane bezpośrednio przez wyborców i jest silnie powiązane z poziomem zamożności gminy, powiatu, regionu.

Jednym słowem: umiem sobie wyobrazić, że samorządna społeczność lokalna kontroluje sam proces wyborczy (a nie tylko uczestniczy w organizowanym przez stolicę plebiscycie).

Zresztą, umiem sobie wyobrazić więcej: na przykład, że poseł ziemi takiej-to-a-takiej wybierany jest przez „sumę wszystkich radnych tej ziemi”, radnych różnych szczebli skonsolidowanych w jedną Ławę Obywatelską. Przecież ci radni, ze względu na rodzaj swojej aktywności, są lepiej zorientowani pośród kandydatów na posłów, niż szeregowy wyborca, więc wybór radnego w Kowalewie Średnim byłby jednocześnie mandatem do wyborów pośrednich na szczeble najwyższe. Taki poseł też byłby wynagradzany w sposób określony przez ową Ławę, i powinien być przez nią odwołany, jeśli nie spełnia oczekiwań „swojej ziemi”, a jego następca zaczyna czteroletnią kadencję od dnia wyboru, a nie zaledwie do dnia kolejnej „masówki wyborczej”.

Kiedy wybory zwane samorządowymi organizowane są przede wszystkim pod dyktando ogólnopolskich organizacji politycznych zarządzanych ze stolicy – to trzeba konsekwentnie nazywać rzeczy po imieniu: administracja lokalna jest siecią wysuniętych placówek terenowych władzy stołecznej, a kolektywy zwane radami są nawet nie ciałami konsultacyjnymi (a już na pewno nie decydenckimi), tylko zbiorową wymówką dla decyzji, programów, projektów umówionych i podjętych w stolicy, które co najwyżej mogą – jeśli rozumieją swoją rolę, urozmaicić „prace zlecone” w taki sam sposób, w jaki można trawnikami, małą architekturą, oczkami wodnymi i kwietnikami przyozdobić zestaw klocków budowlanych zwanych osiedlem mieszkaniowym.

Wszelkie wybory ciał kontrolowanych przez setki centralnych przepisów i dziesiątki państwowych organów, wybory , które odbywają się na zamówienie „central politycznych”, pod ich dyktando, z polityczno-agitacyjnym udziałem centralnych mediów, przy zaangażowaniu najważniejszych osób w Państwie – są oczywiście legalne i dopuszczalne. Tylko nazywanie ich samorządowymi jest jednym z najbardziej potwornych żartów z obywatelstwa.

Ale kiedy w każdym Wygwizdowie będzie funkcjonować własna, obywatelska mikrorepublika (po naszemu „maleńka rzeczpospolita”, i różnica tkwi nie tylko w słowie), a klamry państwowe będą je wszystkie razem spinać administracyjnie (nie władczo, tylko administracyjnie) – o, wtedy będę głosił, że słychać już blisko poszum demokracji.

To wszystko, co powyżej, nie urodziło mi się dziś nad ranem. Pisałem o tym w takich notkach jak choćby „Sołtysowo” (TUTAJ), „Obowiązki Sołectwa” (TUTAJ), „Pogrzeb przed narodzinami” (TUTAJ), „Myślenie małymi porcjami” (TUTAJ), „Ławnik ludowy i podobne dyrdymały” (TUTAJ), „Zaśniedziała zatęchłość samorządów” (TUTAJ), albo w cyklu „Samorządność” (TUTAJ). Wszystko to wewnątrz projektu, skrótowo opisanego po wielekroć, choćby w „Moja sytość polityczna” (TUTAJ). Przejrzałem swoją „twórczość” w sprawie samorządności, obywatelstwa, swojszczyzny, ordynacji sołtysowskiej, rzeczpospolitej, demokracji – wyszło kilkaset pozycji, które wszystkie można znaleźć na stronie bloga https://publications.webnode.com/ . Piszę to, bo naprawdę trudno w trzech zdaniach opisać zagadnienie, które jest kluczowe dla każdego, kto czuje się obywatelem, a jeszcze bardziej kluczowe jest dla każdego, kto z jakichś powodów obywatelem być przestał (czyli niby jest zarejestrowany, ale zdziadział, popadł w nędzę materialną i intelektualną, a o społecznikostwie słyszał dawno temu).

Więcej: https://publications.webnode.com/news/mikrorepublika-w-ka%c5%bcdym-wygwizdowie/

 

*             *             *

Jutro – projekt Osada Obywatelska


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka