Jan Herman Jan Herman
337
BLOG

Prawa ustrojowe versus prawa nabyte

Jan Herman Jan Herman Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Będę pisał – na przykład – o prawie pani Małgorzaty do bycia prezesem. Ale też o prawach emerytalnych PRL-owskich funkcjonariuszy, w ogóle o prawie do godnego życia. I o tym, co chcemy, a co należałoby o tym wszystkim sądzić. He-he, SĄDZIĆ…! 

Krytykom daję szansę: nie jestem prawnikiem. Ale ostrzegam: jestem systemowcem, to znaczy kimś, kto pół życia z okładem stara się zrozumieć „raz a dobrze” interdyscyplinarny fenomen sieci (właściwości), struktur (instrukcji) i systemów (modeli).

Prawa (uprawnienia, upoważnienia, roszczenia) ustrojowe – to beneficja serwowane na określonych warunkach „bez łaski”, po które może sięgnąć każdy kto zechce, jeśli tylko wpisze się w zastrzeżony (zafiksowany) algorytm-procedurę.

Prawa nabyte – to beneficja przyznane podmiotowo (komuś konkretnemu), o których dominuje przekonanie, że są odporne na zmiany systemowo-ustrojowe (ewentualne reformy nie działają wstecz), kotwiczą każdego w jego prawach niezależnie od reform.

Transformacja – ten giga-systemowy proces przebudowy ustroju – uruchomiła historyczny precedens NEO-STANDARYZACJI, znany akurat w systemach zwanych totalitarnymi: paradoks polega na tym, że owa Transformacja była skierowana ponoć przeciw wszelkim totalitaryzmem.

Cóż zatem uruchomiła Transformacja? Ten precedens to wpisanie w system ustrój konieczności „przerejestrowania” praw nabytych. Konieczność ta jest w oczywisty sposób „bezprawiem” (prawa nabyte nie są fakultatywne, nie podlegają dyskusji). Aby to wyjaśnić, wystarczy pokazać dowcip rysunkowy pod nazwą „drogi coraz lepsze” (właśnie ktoś go wstawił na FB):

  image

Na rysunku widzimy drogę (powtórzmy: żart), która jest używana, co oznacza, że zaspokaja potrzeby (zgoda: czasem jest używana, bo nie ma innej, właściwszej). Ktoś jednak (prawodawca-transformator) uczynił tę drogę „nieważną”, bo nie miała ona standardu „linii środkowej”. To oznacza, że określona sieć drogowa nagle „znika” z punktu widzenia prawodawcy (ustrojodawcy), pojawia się nowy „front inwestycyjny”, powstaje zastępcza, „lepsza” sieć pełno standardowych dróg. Koszty poniesiono, dokonano reorientacji strumieni budżetowych (kogoś wyrugowano, ktoś nowy pojawił się w grze), a z nowych dróg wielu dotychczasowych beneficjentów nie będzie korzystać (bo odpłatne i w ogóle „zbyt standardowe”). Znamy do doświadczenie wszyscy. Oszukujemy zatem nowa legislację malując pasy na drodze piaszczystej, aby dotychczasowi beneficjenci mogli nadal podróżować starymi drogami, ale mamy świadomość, że „naruszamy”. Oto najgłębszy sens Neo-Standaryzacji: upozorować postęp za pomocą nowych modeli-standardów i penalizować rozpaczliwe próby „uczestnictwa w dostępie”.

Oczywiście, przerysowałem, ale Czytelnik rozumie…

A jeśli nie chce mu się zrozumieć, bo ma uprzedzenia, stereotypy, skłonność do nagonek i linczów to rzeczywistość mu przywróci rozumienie rzeczy jakimi są, kiedy któryś standard – jeden, drugi, kolejny) uczyni go wykluczonym. Tak jak to dotknęło nauczycieli, którym w pewnym momencie nakazano „wyprostować formalia” kwalifikacji-kompetencji.

Pokażmy historię polskiej, transformacyjnej Neo-Standaryzacji.

1. Pierwszym aktem było „poniechanie PGR” w tzw. pakiecie Balcerowicza. Państwowe Gospodarstwa Rolne, w liczbie mniej-więcej …, były więcej niż częstym „profilem” terenów wiejskich. Dawały konkretnym „kluczom wsi” zatrudnienie, minimalny dochód, bezpieczeństwo socjalne i infrastrukturę usługową (np. kolonie dla dzieci). Dodatkowo „porządkowały” społeczności lokalne, orientowały indywidualne kariery życiowe. Priorytetem sieci PGR było dostarczanie żywności i organizowanie społeczności lokalnych, a to co rozumiemy jako rentowność „czysto ekonomiczna” – było w drugiej, czasem dalszej, ale i czasem w pierwszej kolejności. Neo-Standaryzacja w branży rolno-spożywczej oznaczała, że arbitralnie PGR-y uznano za „nieważne” (jak ta droga bez pasów na rysunku). Cały ten proceder był zresztą „odpryskiem” monetarystycznych („melioracyjnych”) eksperymentów w postaci „dywidendy” i „popiwku”: oba eksperymenty „unieważniały” (poprzez tzw. demutualizację) zasoby publiczne (zebrane w średnich i małych przedsiębiorstwach państwowych, komunalnych, municypalnych), otwierały pole dla doktrynalnie „uświęconej” prywatyzacji na skalę, której nawet spekulanci zachodni i rodzimi nie zdołali przełknąć na „raz”;

2. Równolegle pierwszym było „samorozwiązanie” tzw. zjednoczeń gospodarczych, które organizowały przestrzeń gospodarczą Polski, czyniły ja systemowo-ustrojową. Procederowi temu towarzyszyła nowa formuła Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, która selekcjonowała najlepsze rodzynki w byłych zjednoczeń, a pozostałe tysiące przedsiębiorstw wystawiła na żer „każdemu kto się wkręcił”, nie mający nic wspólnego z przedsiębiorczością, efektywnością, dobrem społecznym;

3. Pierwszą „bis” była Neo-Standaryzacja w obszarze Walorów: bankowość, ubezpieczenia, finanse, budżety, gwarancje – każdy wie, jakie setki nowych, „coraz lepszych produktów finansowych” oplatały przez te lata Polskę, co skutkowało zwycięstwem ustrojowym Rwactwa Dojutrkowego (skubnij i znikaj, tyle zysku co w pysku) nad Przedsiębiorczością (ukorzeń się w środowisku i je zaspokajaj);

4. W okresie przedakcesyjnym subtelnie, a po wpisaniu się w UE „na wydrę” – przebudowywano Polskę pod potrzeby unijne, co oznaczało wykluczenie (poprzez standardy) wielkiej połaci społecznej, ale uczyniło nasz kraj dostępniejszym dla „UCYWILIZOWANYCH” z Zachodu

5. Cztery reformy „Buzka” zupełnie odrzuciły fasadę troski o interes publiczny i jawnie Neo-Standaryzowały obszar administracji lokalnej, szkolnictwa, opieki zdrowotnej i emerytur. Wywołały duchy wykluczeń (a kuku, od teraz nie liczą się twoje tytuły do czegokolwiek, staraj się o nowe), nieznanych w Polsce nawet z opowiadań, bo wcześniej dotyczących tzw. Trzeciego Świata;

6. Reminiscencje IV Rzeczpospolitej pozwalają Dobrej Zmianie na nowe priorytety: politykę historyczną oraz uczestnictwo w amerykańskiej konkwiście anty-komunistycznej. W tym celu wypracowano zupełnie nowy model „komunizmu-komunisty” i uruchomiono hunwejbinizm jako narzędzie Inkwizycji-Opryczniny-Maccartyzmu. Standardem polskim stał się „nowy wyborca”: parafianin, patriota, brzydzący się kolektywizmem, posłuszny kamaryli wodzowskiej: te cztery standardy pozwalają na „życie bez zakłóceń”. Niestety, wszyscy pozostali mają narastające „zakłócenia”.

* * *

Zmiana formacji rządzącej w 2015 roku bazowała na „bilansie” opisanego łańcucha Neo-Standaryzacji. W opinii „mas elektorskich” wypadł on niekorzystnie dla formacji transformacyjnej (bezkrytycznie europejskiej). W opinii „obywateli wielkich miast” wypadło ów bilans korzystnie dla Balcerowicza, Buzka, Tuska.

No, to najważniejszych kilka kamaryl grających w cyklu wyborczym 2018/19/20 uwija się wokół sondaży, z których jedne mają być „parafialne”, inne „wielkomiejskie”. Przede wszystkim udaje się (wielkomiejskim) zabawa w przebieranie Tuska ze zwykłego dziada – w męża stanu na miarę globalną. Nawet ojro-mocodawcy Tuska już w tę maskaradę nie wierzą, ale nie ma kogo „podstawić” w zamian, co też nienajlepiej świadczy o Tusku, który niczym nie różnił się od konkurenta w zabawach „w murzynka” (czterech małych murzynków, poszło do lasu po mech, jednego zjadły wilki, zostało tylko trzech, itd.), ale na tle konkurenta przedstawianego jako ciemna figura faszystowska – wciąż uchodzi za dżentelmena polityki.

Przykro mi, że w środowiskach zielonych i czerwonych nadal nie ma nikogo, kto dorastałby do PSL i PPS z przełomu stuleci (XIX i XX). Nie ma zatem komu podnieść sztandaru przeciw amerykańskiej konkwiście w „redakcji polskojęzycznej”. Błękitni z żółtymi podrzynają sobie gardła z uprzejmymi uśmiechami ku widowni – a zielono-czerwoni udają, że to gra w politykę „na poziomie”.

Tfu!


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka