Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
434
BLOG

Jak Napoleon walczył z hiszpańskimi wiatrakami

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 5
Była to epoka szarlatanów, awanturników i umysłów oświeconych, epoka przemian, epoka podróży w czasie od średniowiecza do współczesności. Głodny motłoch, demolując pałace Ludwika XVI, wdeptał w błoto wizję świata rządzonego przez prawa boskie i przez reprezentantów Boga na ziemi – papieża i namaszczonych przez niego monarchów. ..

Ideały oświecenia zostały przełożone na bardziej zrozumiały język ulicy i to, co dotąd uważano za wielkość, okazało się śmiesznym urojeniem. Kiedy gilotyna obsługiwana przez jakobinów zrobiła już swoje, na opróżnionej scenie zrobiło się miejsce dla ludzi myślących bardziej praktycznie. Casting do odegrania głównej roli wygrał 18 Brumaire'a Korsykanin Bonaparte i przez 15 lat demonstrował światowej publiczności, jak rewolucyjny wigor wykorzystać do prowadzenia wojen.

Są takie mity, takie historie niezwykłe, w które chętnie wierzymy, bo to utwierdza nas w przekonaniu, że życie jest bogate w ważne wydarzenia, że ma sens… Jesteśmy skłonni wiele wybaczać bohaterom takich opowieści, traktując ich niemal jak półbogów, którym wszystko wolno, którzy stoją ponad codzienną moralnością różniąc się od ludzi z krwi i kości, których można sądzić zwykłą miarą. Ich błędy bledną w obliczu wielkości, jaką im przypisujemy. Wydaje nam się, że mamy do czynienia z Prometeuszem, który da nam ogień, lub z Odyseuszem, który odbędzie za nas wielką podróż. Takim bohaterem dla nas Polaków jest Bonaparte, bo dał nam przykład… Cóż, prawdziwa historia na tym cierpi, ale po co komu taka prawda, kiedy śnić o bohaterach można tak pięknie!

Próbując dociec prawdy historycznej musimy przebić się przez warstwy półprawd, niedomówień, przeinaczeń propagandy, zwykłych kłamstw dobrej i złej woli pamiętnikarzy nie zapominając o ich zawodnej często pamięci. Musimy oddzielić legendę od rzeczywistości. Musimy brać pod uwagę, że historię pisze się na potrzeby podręczników szkolnych, musimy wreszcie pamiętać, że każde pokolenie pisze na nowo historię przyjmując za punkt wyjścia aktualnie obowiązujący światopogląd, jakże różny o tego, który dominował w momencie, kiedy zachodziły wydarzenia będące przedmiotem naszego opisu i oceny. Tym samym powinniśmy się pogodzić, że jesteśmy w stanie zaledwie zinterpretować fakty historyczne licząc na to, że ta interpretacja zbliży nas choć trochę do prawdy historycznej.

Legenda napoleońska, to opowieść o wyspach nieszczęśliwych – Korsyce, Elbie, Świętej Helenie! Kilkanaście lat na Korsyce, rok na Elbie i sześć lat na Świętej Helenie... Wyspiarska perspektywa zdominowała postrzeganie reszty świata, wyrobiła poczucie dystansu. Jak jednak wydostać się na drugi brzeg, który majaczył gdzieś w oddali, był celem, który należało osiągnąć. A może to tylko chłopięce marzenia o przygodach, takich jak wyprawa po złote runo, po tajemnice piramid, po koronę za siedmioma rzekami, za siedmioma górami, za siedmioma morzami… Kto tak marzy powinien zostać żeglarzem!

Korsyka, to włoska wyspa, która przestała być włoska w momencie narodzin Napoleona. Korsyka była tylko wyspą a Italia ojczyzną. Bo włoski był od pokoleń językiem rodu Buonaparte, pochodzącego z Toskanii. Włosi, wiadomo, gorącą krew mają, rodzinę szanują, a co bardziej przedsiębiorczy wykazali się w historii. Także i rodzina Buonaparte miała swoje wzloty w przeszłości zanim przeniosła się na Korsykę, która należała wtedy do Genui. Potem Korsykę odkupili Francuzi i właśnie wtedy na wyspie urodził się pierwszy „francuski” Buonaparte, który na chrzcie dostał imię Napolione – po włoskim przodku.

Korsyka była piękna, ale to przecież tylko dzika wyspa na morzu sprzeczności. Rodzina Buonaparte nie bardzo wiedziała, jak zlokalizować swoje emocje patriotyczne – czy jesteśmy jeszcze Włochami, czy już tylko Korsykanami, czy może teraz nawet Francuzami? No właśnie. Jak wydostać się z tej matni? Młody Napoleon przymierzył mundur korsykański, ale… okazał się za ciasny, choć sam postury był niewielkiej. Wybrał francuski. Korsykanie zresztą okazali się niewdzięczni tak, że jak później trzeba było wybierać kolejną wyspę, to toskańska Elba pasowała lepiej.

Historia życia Napoleona to jednak bardziej historia marszów na lądzie niż podróży morskich. To klasyczny road movie z bronią w ręku. Opowieść w guście każdego chłopca, który lubi bawić się ołowianymi żołnierzykami. To historia ostatniego włoskiego kondotiera i pierwszego europejskiego dyktatora. To historia małego człowieka, który usiłował nadążać za wielkimi okolicznościami. To historia polityka, który manipulował innymi nie zdając sobie często sprawy, że sam jest manipulowany. Udało mu się zrzucić tożsamość korsykańską jak skórę węża, ale nigdy nie stał się prawdziwym Francuzem, mimo że zmienił pisownię nazwiska na bardziej francuską – Bonaparte. Chyba nawet nie lubił Francuzów. Miał ponoć kiedyś, jeszcze w szkole wojskowej, powiedzieć swojemu przyjacielowi, Louisowi Bourienne: „Wyrządzę twoim Francuzom zło tak wielkie, jak tylko możliwe”. I spełnił obietnicę! Zaczął ich krzywdzić 13 Vendémiaire’a strzelając do Paryżan z armat, a potem w wojnach napoleońskich zginęło ponad 1400000 Francuzów, a może i więcej… Wyrzuty sumienia? Po bitwie pod Pruską Iławą, powiedział patrząc na stosy trupów, że Paryżanie odrobią te straty w jedną letnią noc…

Wspinał się po szczeblach kariery, choć nie miał umiejętności „wejścia do salonów”, które znowu stały się modne. Pomogła mu wtedy Józefina Beauharnais, najważniejsza dama Dyrektoriatu w salonie obok sypialni dyrektora Paula Barrasa. Francuzi woleli jednak wysłać go do Włoch, gdzie pasował najlepiej. Kiedy już zaprowadził porządek w kraju swoich przodków, znowu nie bardzo wiedziano, co z nim zrobić, aby nie zawadzał w karierze prawdziwych Francuzów i romansach Józefiny. Cóż, trzeba więc wysłać go jeszcze dalej, do Egiptu na przykład, co sugerował Talleyrand. Niech tam zaspakaja swoje ambicje, walczy z fatamorganą i zużywa rewolucyjny wigor razem ze swoimi plebejskimi żołnierzami.

Napoleon znudził się jednak szybko zabawą w dobroczyńcę fellachów, dowiedział o zdradzie Józefiny i uciekł z egipskiego zesłania. Porzucił całą swoją armię i wrócił sam do Francji, ryzykując rozstrzelaniem za dezercję i za złamanie przepisów o kwarantannie, co proponował jego główny rywal do władzy, generał Jean Bernadotte. Taki on już był ten Buonaparte! Gdy coś przestawało go bawić, odwracał się po prostu na pięcie i odchodził, uciekał od sprawy i odpowiedzialności. Tak stało się w Egipcie, tak stanie się w Hiszpanii, tak będzie 5 grudnia 1812 roku w Smorgoniach, tak będzie na Elbie…

Tymczasem we Francji dopalała się rewolucja ewoluując od łachmanów do szkarłatów, od nagiego ostrza gilotyny do nagich tancerek w salonie Barrasa. I mogło być bardzo przyjemnie, gdyby nie to, że nie wszystkim było tak samo przyjemnie, gdyby nie malkontenci, którzy zawsze chcą jeszcze czegoś więcej, albo obawiają się, że ci, którym jest mniej przyjemne, zadbają o ich dymisję. Coś takiego przydarzyło się ministrowi spraw wojskowych Jeanowi Bernadotte, którego zdymisjonował członek Dyrektoriatu, Emmanuel Siéyes, bo obawiał się, że niebawem Bernadotte przejmie władzę. Ale czy to wystarczy? Może teraz trzeba pójść krok dalej, żeby zadbać o swoją pozycję? Nasuwał się tylko jeden wniosek – Siéyes postanowił sam obalić Dyrektoriat, zanim ktoś inny wpadnie na ten pomysł. Potrzebował jednak szabli. Wtedy napatoczył się Napoleon, który nie miał nic do stracenia, a wiele do wygrania. Chciał ratować swoją skórę przed pomysłami takich ludzi jak Bernadotte. Pomógł więc Siéyes’owi, ale przy okazji uświadomił sobie, że jeżeli to on ma szablę, to przecież on może teraz decydować, co będzie dalej z zamachem, z rewolucją, z Francją. Uwierzył, że to właśnie on jest predysponowany do posprzątania po rewolucji. Przy okazji „pokazał” Barrasowi i Józefinie, kto jest lepszy w tej polityczno-erotycznej zabawie! No i przypisuje mu się autorstwo 18 Brumaire’a, choć przewrót wymyślił Siéyes. Zresztą przypisuje mu się jeszcze tyle innych rzeczy… Siéyes, właściwy autor przewrotu konkludował:

Władzę zdobył ktoś, kto wie jak wszystko należy robić, kto jest w stanie zrobić wszystko i kto chce robić wszystko sam.

Napoleon przyznał kiedyś, że jako wojskowy miał tylko dwie możliwości – wykonywać rozkazy, albo wydawać rozkazy. Wybrał tę drugą możliwość, a cała reszta była już tylko logicznym następstwem. Kiedy dyskutował ze swoimi współpracownikom, nie wyrażał opinii, zawsze miał gotowe rozwiązanie, któremu mieli się podporządkować. Jak wspominał jeden z współczesnych:

Przyzwyczajony do odnoszenia wszystkiego do siebie, widzenia tylko przez siebie i podziwu tylko dla siebie, Napoleon paraliżował całe otoczenie. Chciał tylko własnej sławy i sobie tylko przypisywał talent:

Niewątpliwie bardzo wierzył w swoje zdolności i przeznaczenie i chciał przekonać o tym otoczenie. Polem do wykazania się miała być na razie Francja. Na początku była jednak wojna domowa z szuanami, spiski… Potem wygrana bitwa z Austriakami pod Marengo ustabilizowała jego pozycję i otworzyła drogę do ostatecznej likwidacji rewolucji, do koronacji, do wprowadzenia dyktatury wojskowej ucharakteryzowanej na nową wersji monarchii absolutnej. Kiedy tytułuje się cesarzem Francuzów, to trochę jakby dawał im do zrozumienia, że są narodem podbitym przez Korsykanina. Zdaniem francuskiego historyka, Jeana Orieuxa, dla Napoleona Francja była jedynie zawojowanym krajem, który stanowił odskocznię do innych podbojów.

Sam wierzył nie tylko w to, że ma talent, ale że jest kimś na miarę antycznego Aleksandra Macedońskiego, co usiłował udowodnić już podczas wyprawy egipskiej. We Francji chciał uchodzić za Cezara. Podobnie jak Cezar rzucił kości i przekroczył Rubikon powodzenia, ale potem hazard wciągnął go tak mocno, że swoje długi spłacał dopiero na Świętej Helenie, procentami od swojej legendy. Miał to szczęście, że nie poległ na polu walki, ani nie został zgilotynowany jak Ludwik XVI i mógł przez ostatnie lata życia tłumaczyć się ze wszystkich swoich szaleństw, którym dorabiał racjonalne wytłumaczenia. Dzięki Świętej Helenie sam został niemal świętym z aureolą męczeńską.

Cesarstwo, które wskrzesił, miało olśnić wszystkich, pokazać że rewolucja naprawdę już się skończyła, że była tylko chwilowym nieporozumieniem, że Francuzi są znowu cywilizowanym, kulturalnym narodem. Czy jednak udało mu się przywrócić elegancki splendor antycznego Rzymu, rycerski etos cesarstwa Karola Wielkiego, z którym tak chętnie się utożsamiał, czy też stworzył tylko operetkową imitację ze złośliwą pszczołą w herbie? Tak czy inaczej rozwiał kiełkujące tu i ówdzie złudzenie, że demokracja jest możliwa… Przekonywał i przekonał wielu, że lepsza jest uczciwa dyktatura niż korumpująca władza ludu!

A co na to Francuzi?

Ludzie łatwo wybaczają swoim wodzom ich błędy i słabości, jeżeli tylko nie odbija się to na ich życiu prywatnym – rząd nie podwyższa podatków, nie wysyła ich na wojnę, nie wsadza do więzienia, a przede wszystkim, kiedy pozwala im się bogacić. Cóż, ludzkie prawda? Każdy tak chciałby… Początkowo prawie wszyscy byli oczarowani, bo chaos się skończył. Nawet Anglicy przez chwilę uwierzyli, że uda się utrzymać pokój. Nawet Talleyrand, choć miał odrobinę wątpliwości, ale udawał, że wszystko jest w porządku, bo przecież sam przyłożył rękę do wyniesienia Napoleona. W skrytości ducha marzył chyba jednak, że jeżeli już monarchia, to niech będzie prawdziwa, a nie teatralna, francuska, a nie korsykańska. Podobno tylko zatwardziały jakobin i republikanin Bernadotte jako jedyny człowiek epoki nie uległ urokowi Bonapartego i nie wierzył w jego piękne słowa. Później także Talleyrand otrzeźwiał z napoleońskiego zauroczenia i zastanawiał się, w jaką kolejną awanturę wpuścić szalonego Korsykanina, aby skręcił sobie wreszcie kark i aby wszystko wróciło do normy! Jednym z takich pomysłów była „wojna hiszpańska” – najdłuższa ze wszystkich wojen Napoleona i być może nawet najważniejsza, czyli powtórka pomysłu na usadowienie francuskiej dynastii za Pirenejami.

Bo w Hiszpanii od przeszło stu lat panowali pochodzący z Francji Burbonowie, od przeszło stu lat Hiszpania była sojusznikiem Francji. Kiedy we Francji ścięto Ludwika XVI, burbońska Hiszpania na chwilę przestała być sojusznikiem rewolucyjnej Francji, ale tylko na chwilę, bo po wypowiedzeniu Francji wojny i po kilku przegranych bitwach, Hiszpanie uznali, że rozsądniej będzie utrzymanie sojuszu z Francją. Pod Trafalgarem Hiszpanie walczyli dzielnie u boku Francuzów przeciwko Anglikom i nie tylko tam, i nie tylko wtedy. Nie był to jednak sojusz ze szczerych chęci, ale bardziej z rozsądku, a Napoleon obawiał się, że tego rozsądku może w każdej chwili hiszpańskim Burbonom zabraknąć. Wystarczyło popatrzeć na króla, na jego syna… Do tego jeszcze Portugalia, który stanowiła dziurę w blokadzie kontynentalnej. A po drodze do Portugalii była Hiszpania… Portugalię należało podporządkować militarnie, a co z Hiszpanią? Tak czy inaczej, trzeba będzie tam wysłać wojska francuskie…

Po Trafalgarze wiadomo już było, że inwazja wysp brytyjskich to raczej mrzonki, ale gdzieś trzeba walczyć z Albionem, oby nie na morzu, i oby nie na francuskiej ziemi… Jeżeli Francja zajmie Portugalię, to Anglicy będą zmuszeni do interwencji i upragniona wojna tam się zlokalizuje! A wojna była wtedy bardziej regułą niż wyjątkiem. Poza tym była od wieków stylem życia wyższych sfer. Przerwa w działaniach wojennych rzadko była pokojem, a częściej zawieszeniem broni. Angielscy gentlemani polowali wtedy na lisa z nagonką, żeby móc sobie postrzelać… Dla Napoleona, zawodowego wojskowego, wojna była jedynym możliwym zajęciem, tak jak dla stolarza robienie mebli. Bez wojny tracił tożsamość i… władzę. Jeszcze w czasach włoskich zwierzał się:

Pokój nie leży w moim interesie. (…) Jeżeli zapanuje pokój, jeśli nie będę stał na czele armii, której przywiązanie zdobyłem, trzeba będzie zrezygnować z władzy, z wysokiej pozycji, jaką osiągnąłem, i umizgiwać się w Pałacu Luksemburskim do adwokatów.

A więc tylko wojny można się było spodziewać po takim baśniowym bohaterze, jak Napoleon Bonaparte. Reszta to tylko produkty uboczne. Zresztą… Jakby na to nie patrzeć, to wojna była zawsze najprostszym czynnikiem organizującym państwo i społeczeństwo. Wiadomo, co trzeba robić, wiadomo kogo należy się słuchać, wiadomo kogo należy nienawidzić. Każdy miał i znał swoje miejsce i to było czynnikiem stabilizującym. Wojna była dla Napoleona sposobem zaprowadzenia dyscypliny w kraju po rozprężeniu rewolucyjnym. Wojna usprawiedliwiała potrzebę silnej władzy, sakralizowała ją niemal jak religia. Stymulowała produkcję i zapobiegała niezadowoleniu z powodów ekonomicznych. Była sposobem na utrzymanie w szeregach dużej ilości ludzi, których aprowizowano na obcym terytorium. Rewolucja rozbudziła bowiem we Francji takie potrzeby i ambicje, które na pewnym etapie mogły zaspokoić tylko zdobycze wojenne. Równocześnie nadmiar energii rewolucyjnej musiał zostać skierowany na zewnątrz, aby nie niszczyć własnego kraju. Wrzenie we francuskim kotle przestawało być niebezpieczne, bo eksportowano je do innych krajów razem z rewolucyjnymi hasłami. Poborowy z rewolucyjnymi ciągotkami i rojalistyczny chłop z Wandei trafiali do tego samego pułku i szli razem wojować w Europie przekształcając się pomału w napoleońskich starych wiarusów. I tak żołnierz napoleoński głosił idee równości i braterstwa, żywiąc się przy okazji w krajach, które podbijał. I choć w kraju kryzys i nieurodzaj, to wesoły żołnierz francuski plądrował w tym czasie Hiszpanię, albo jakiś inny kraj i nie sprawiał kłopotów w domu.

To prowadzi nas do wniosku, że w wojnach napoleońskich nie chodziło tylko o podboje, że zdobycze terytorialne dla Francji były tylko częścią gry. Wygląda bowiem na to, że te wojny miały także inne cele. Z jednej strony oddalały groźbę ludowej rewolty we własnym kraju, ale z drugiej powstrzymywały elity rewolucyjne od prób kolejnego zamachu stanu. Rozgrywki pomiędzy Napoleonem i jego generałami i doradcami przypominały średniowieczne turnieje rycerskie, na których każdy chce zdobyć swoje trofea. Dla Napoleona wojna była zatem wielką grą na wielu polach walki. Ambitnych generałów oraz polityków trzeba było czymś zająć, bo inaczej głupie pomysły mogły im do głowy przyjść i mogli próbować spiskować przeciwko Napoleonowi, co też i przy lada okazji robili. Napoleon wiedział, że musi swoim generałom obiecać wojnę, bo jak wiadomo z romansów rycerskich, tylko na wojnie mężczyzna może zdobyć sławę i bogactwa. Obiecywał więc swoim generałom zawsze to, czego tacy ludzie oczekują od swoich wodzów… Zamiast władzy we Francji mogli liczyć na trony i łupy w innych, podbijanych właśnie krajach. Tak zresztą niedawno postąpiono z samym Napoleonem, wysyłając go do Egiptu…

Ten sposób myślenia, wsparty radami Talleyranda, zaowocował pomysłem, że dobrym zajęciem dla generałów będzie wyprawa na Półwysep Iberyjski. Oficjalnie chodziło tu o pro angielską Portugalię i o blokadę kontynentalną, a przy okazji o wzmocnienie Hiszpanii, jako francuskiego sojusznika. Napoleon tłumaczył, że chciał mieć pewnego sojusznika, bo tak naprawdę miał bardzo mało sojuszników. Chciał też jakoby dobrze dla Hiszpanii, ale Hiszpania miała grzać się w cieple francuskiego słońca, podobnie jak za króla Ludwika XIV, którego wojna sukcesyjna nie różniła się wiele od hiszpańskiej wojny Napoleona. Pomysł był prosty – albo upewnimy się, że Hiszpania jest całkowicie oddanym Francji sojusznikiem, albo trzeba będzie doprowadzić w ten czy inny sposób, aby takim się stała. Ostatecznie wybrano to drugie rozwiązanie. Ponieważ udało się już raz uplasować na tronie Hiszpanii dynastię francuską, więc jeżeli zamieni się teraz jedną dynastię francuską, na inną, też francuską to nie powinno być problemu... Tak argumentował Talleyrand, a Napoleon uwierzył Talleyrandowi, że to dobry pomysł. Cóż, nie ma nic gorszego niż tani entuzjazm! Napoleon był jak dziecko, które kiedy pragnie nowej zabawki krzyczy tak długo, dopóki jej nie dostanie! Tak też było w wypadku korony hiszpańskiej dla rodu Bonaparte. Zresztą, trudno mu się dziwić. Wystarczy spojrzeć na mapę ówczesnego świata, żeby przekonać się, jak wielkie było imperium hiszpańskie, które mogło stać się francuskim… No, jeżeli Anglicy na to pozwolą!

Napoleon nie był oryginalny i postępował przetartą już wcześniej drogą, naprawiał to, co w międzyczasie historia popsuła z dorobku politycznego poprzednich władców Francji. Niby dotąd wszystko logiczne, prawda? A Napoleon był podobno człowiekiem logicznie myślącym i zawsze znajdował „logiczne” uzasadnienie swojego postępowania. Wmawiał sobie i innym, że hiszpański król i jego syn to w sumie degeneraci, a jeżeli usunie się i ich, i faktycznie rządzącego Hiszpanią premiera Manuela Godoy’a, wprowadzi francuskie liberalne prawa, zlikwiduje inkwizycję, a cały proces pozytywnych przemian zwieńczy koronacja „Bonapartego”, na króla Hiszpanii, to wszyscy będą szczęśliwi… A najbardziej Napoleon! Wierzył, że uda mu się wtedy zrekonstruować kraj, przywrócić mu świetność z okresu panowania Karola III, zreformować kolonie, tak aby znowu przynosiły zyski... dla Francji! To fakt, że kolejny hiszpański Burbon, Karol IV, był człowiekiem o ograniczonych horyzontach. Spójrzcie mu w oczy na obrazie Goi! Debilni i szaleni byli też i inni władcy europejscy, taki był standard władzy, ale czy to automatycznie daje komuś prawo do decydowania o losach państw, którymi władali. Napoleon uważał, że tak, uważał, że nie obowiązują go zwykłe zasady moralne, że jeżeli zaszedł tak daleko, to ma prawo kreować własne. I tak robił! Oczywiście Anglicy zaraz zwietrzą tu swój interes, ale wtedy będzie wiadomo, gdzie się można ich spodziewać!

Geneza i przebieg tej wojny, która zgodnie z zasadą dramaturgii, musiała wybuchnąć, jest historią dość schizofreniczną. Napoleon, jak Don Kichot, walczył z hiszpańskimi wiatrakami, bo chciał, aby Hiszpanie byli jego najlepszymi przyjaciółmi i sojusznikami! Chciał opanować Hiszpanię, aby pokonać Anglię, która też była wrogiem Hiszpanii i też miała ochotę na hiszpańskie kolonie. Wszystko stanęło na głowie – Anglicy, wrogowie Hiszpanii, walczyli po stronie Hiszpanów przeciwko Francuzom, sojusznikom Hiszpanii, a przy okazji mordowali Hiszpanów w wyzwalanych od Francuzów hiszpańskich miastach i inspirowali separatystów w hiszpańskich koloniach… Francuzi zabijali Hiszpanów, bo chcieli dla nich dobrze, bo chcieli ich ucywilizować i uwolnić od absolutyzmu i inkwizycji… Do tego wszystkiego Napoleon prowadził wojnę korespondencyjnie. Czytał angielskie gazety i spóźnione raporty swoich dowódców i na ich podstawie dyrygował z Paryża, czy nawet z Moskwy marszałkami w Hiszpanii, wysyłając im absurdalne rozkazy, których starali się nie wykonywać. No ale przynajmniej mieli zajęcie…

Teoretycznie Napoleon powinien wypowiedzieć wojnę aktualnemu królowi hiszpańskiemu, pokonać jego armie w kilku bitwach i podpisać traktat pokojowy, tak jak to robiono z Prusakami czy Austriakami. Tymczasem Napoleon nie miał oficjalnie kogo pokonać, zresztą zbyt szybko mianował królem Hiszpanii swojego brata i tym samym nie mógł z nim walczyć, i tak naprawdę nie było przeciwnika de jure. Więc co to za dziwna wojna?

Podobnie było z Portugalią. Nie było żadnej wielkiej wygranej bitwy, nikt nikogo nie pokonał, nie podpisano żadnej kapitulacji, żadnego traktatu. Poza tym kraje Półwyspu Iberyjskiego były dość biedne, a wiadomo, że łatwiej wygrać wojnę z bogatym, niż biednym krajem, bo w bogatym poważny rząd szybko podpisze pokój, nałoży się na kontrybucję, która wyżywi wojsko, a w biednym trzeba rabować biedną ludność, co tylko potęguje jej determinację i zachęca do podcinania gardeł francuskim żołnierzom!

Jeżeli była to wojna sukcesyjna, w której chodziło o osadzenie Józefa na tronie, to niebawem sam Józef przestał być ważny, a nawet przeszkadzał, bo jak można się było spodziewać, wmieszali się Anglicy i wszystko stało się jasne i logiczne. Pytanie tylko czy była to logika Napoleona, czy logika historii? Tak czy inaczej hiszpańska wojna Napoleona, pozornie druga wojna o sukcesję hiszpańską, to przede wszystkim wojna francusko-angielska prowadzona na terenie Półwyspu Iberyjskiego A Hiszpania Józefa Bonaparte była tylko produktem ubocznym, jednym z pretekstów całej awantury. Dlatego też nie trzeba się dziwić, że Napoleon wysyłał najpierw na Półwysep niewyszkolonych rekrutów i słabych dowódców, którzy przegrywali bitwy pod Baylén czy Vimeiro? Czy to błąd geniusza, krótkowzroczność? A może to po prostu koncepcja polowania, kiedy najpierw wysyła się psy i nagonkę, aby wywabić i zlokalizować zwierzynę? Chyba Napoleon sam do końca nie wiedział o co mu chodzi, nadążał tylko, jak mówił, za okolicznościami. Do dziś biedni historycy usiłują to wszystko jakoś logicznie wytłumaczyć.

We Francji Napoleon koronował się w oparciu o papieża. W Hiszpanii nie szukał już sojuszu z klerem, nie wzywał na pomoc papieża, lekceważył imponderabilia… Mówił, że fochy Hiszpanów to tylko opór materii, która da się przezwyciężyć środkami militarnymi. Choć wystarczyło zmienić Karola na Ferdynanda, zgodnie zresztą z wolą większości Hiszpanów, aby Hiszpania pozostała wiernym, a w dodatku wdzięcznym sojusznikiem? Sam Ferdynand o to prosił i żebrał o księżniczkę z domu Bonaparte… Napoleon był jednak przywiązany do swojej koncepcji uważania hiszpańskich Burbonów za debilów i wrogów Francji i wybrał rozwiązanie jego zdaniem bardziej skuteczne…

Precz z wolnością, niech żyją kajdany – to początkowa scena z filmu Bunuela, ilustrująca rozstrzelanie rebeliantów madryckich po wydarzeniach 2 maja 1808 roku… Hiszpanie okazali całkowite niezrozumienie dla wspaniałych planów cesarza obdarzenia ich wolnością, reformami i dobrobytem. Woleli debilnego Ferdynanda VII, którego niebawem także zaczną zwalczać, kiedy udowodni mi, że w kajdanach wcale nie żyje się dobrze! Jak zresztą mogło się Napoleonowi udać z Hiszpanami, którzy nie chcieli podporządkować się własnym władzom, a co dopiero obcym… Ta wojna okazała się korzystna w sumie tylko dla Anglików, którzy zwietrzyli okazję przejęcia kontroli nad handlem z byłymi koloniami hiszpańskimi. Walcząc na Półwyspie rywalizowali z Francuzami kto przejmie masę upadłościową po Hiszpanii. Jeżeli jednak chcemy koniecznie spojrzeć na sprawę z perspektywy czysto hiszpańskiej, to i tak musimy przyznać, że bez pomocy Anglii Hiszpania prędzej czy później zostałaby podporządkowana Francji. Zresztą ani Francuzom, ani Anglikom nie zależało na reanimacji Hiszpanii i przywrócenia temu krajowi rangi mocarstwa. Dlatego Napoleon ostatecznie posadził na madryckim tronie Józefa, który był mu posłuszny, a nie np. Jeana Bernadotte’a, bo był i taki pomysł, który szybko dogadałby się z Hiszpanami i uniezależnił od Francji.

Można się zastanawiać kto tu był „dobry, a kto zły? Kto był sprawiedliwy, a kto nie? W Polsce oczywiście zawsze trzymaliśmy stronę Napoleona, bo wierzyliśmy w to, że zamierzał wskrzesić „Najjaśniejszą Rzeczpospolitą”, a przymykaliśmy oczy na to, że niewolił inne narody. W Hiszpanii dzielnie mu w tym pomagaliśmy! A potem był rok 1812, ale to już inna historia…


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura