10 lat wolności tudzież 25 lat po wolności , w każdym razie hasłem dnia w internetach, jak Polska długa i szeroka, jest nasza dekada w Unii. Wspaniała dziesięciolatka, fantastyczne perspektywy, niebywały rozwój, bla bla bla, etc. i tak dalej, w samym lukrze i pozłotku. Jednym słowem, zastała Bruksela Polskę drewnianą zostawia...no właśnie, czy aby na pewno murowaną. Owszem , rolnicy licza kasę z dopłat, drogowcy oddają kolejne odcinki autostrad i dróg, całe kilkanaście czy kilkadziesiąt km....no jak na 40 milionowy kraj w centrum Europy to rzeczywiście nie lada osiągnięcie. Ktoś zaraz powie, że kolejny malkontent się odezwał, to dobrze, dzięki UE mamy nieco więcej funduszy na granty i możliwości współpracy naukowej i technicznej. Ok, niech będzie, ale równocześnie spora część polskich umysłów, znów dzięki tej UE a może właśnie z jej powodu ubyła z Polski, a tego już do sukcesów tej dekady zaliczyć raczej się nie da.
Otwarcie granic , uwolnienie rynku pracy, stworzenie warunków dla rozwoju rynku wspólnotowego, w którym dzięki akcesowi uczestniczymy- to wszystko fajne, tylko na ile pozostaje propagandą a na ile oznacza rzeczywiste korzyści? System dopłat do rolnictwa, czy unijne regulacje prawne dotyczące praktycznie każdej dziedziny życia wspólnotowego, oznaczają de facto ograniczenie wolnej konkurencji i wolnego rynku wewnątrz UE, a więc ojcowie założyciele muszą się przewracać w grobach, widząc zaprzeczenie swoich idei. Jednak ostateczny ujemny , przynajmniej według mnie, bilans naszego akcesu do UE leży też po stronie polskiego bałaganu. Niedostosowane prawo, marnotrawienie pieniędzy z dopłat, wewnętrzne spory osłabiające naszą pozycję w brukselskich negocjacjach i spoczywanie na laurach kolejnych rządów, którym dopłaty z UE załatwiają większość polityki gospodarczej i budżetowej. To trochę podobnie jak z WOŚP, która, co tu ukrywać, znacznie doinwestowuje i wzbogaca budżet ochrony zdrowia w Polsce.
Tak samo wygląda otwarcie granic i rynków pracy . Samo w sobie uważam za największą z korzyści przynależności do UE. Jeszcze pamiętam czasy wiz na zachód czy konieczność podróżowania z paszportem i stania godzinami na przejściach granicznych. Fajnie, że przynajmniej w kwestii przepływu ludności UE jest tutaj wierna swoim początkowym ideałom. Jednak z drugiej strony, znów dla kolejnych polskich rządów to swego rodzaju alibi. Po co walczyć, poprzez odpowiednie warunki dla rozwoju przedsiębiorczości, poprzez naprawianie a nie psucie prawa, z bezrobociem, rozwarstwieniem i brakiem perspektyw. Po co, skoro są otwarte granice i rynki pracy. Każdy może sobie przeciez wyjechać i szukać szczęścia gdzie indziej. A że to krótkowzroczne myślenie? A że koszty społeczne, teraz i w przyszłości gigantyczne? A co to kogo obchodzi, ważne że to kolejny problem z rządowej głowy. No włąśnie, problem z głowy, czyli więcej tych naszych korzyści z wejścia do UE czy przeciwnie, więcej szkód, niż pożytku? Dla mnie osobiście chyba to drugie. Korzyści, te które są i kórym zaprzeczyć się nie da, w całokształcie są raczej jak paciorki od białego mzimu dla naiwnych tubylców, ale może się mylę...
Inne tematy w dziale Polityka