Shlome Lockeshire i Doktor Awesome
Kot Hacken-Kreutzów
I.
Czarna taksówka przejechała most na Tamizie i zahamowała przy zielonym placu zakończonym rdzawą, posępną bryłą starej, wiele pamiętającej budowli. W zacinającym z lekka deszczu z automobilu wysiadło powoli i dostojnie dwóch osobników – jeden smukły jak szczapa, drugi krępy, pękaty i rumiany. Ryże, rdzennie albiontyczne rysy niższego z nich kontrastowały z ciemnymi, dobrze ułożonymi włosami wyższego, które przedzielały jasne pasemka. Na garbatym i lekko zakrzywionym nosie chudzielca spoczywały okulary w modnych, grubych oprawkach.
Cichcem przemknęli przez równo przystrzyżony trawnik na przedpolu budowli i skręcili w lewo, pomiędzy gospodarcze zabudowania. Nagle ujrzeli, że w przylegającym parku roi się od istot ludzkich.
- Wyprzedzili nas – przemknęło przez myśl niższemu. Zdecydowanie przyjazd na wypoczynek do Hampton Court w dzień bezpłatnego wstępu nie był dobrym pomysłem.
Ale zbiegowisko ludzkie było dość dziwne – nie przelewało się w stronę pałacu, ani głównej części ogrodów z malowniczym wodnym chodnikiem Długiej Wody, lecz skupiało się po północnej stronie kompleksu, tam gdzie mieścił się ogrodowy labirynt.
- Lekarza, lekarza! – ktoś nagle zaczął krzyczeć. To pewna nobliwa pani zemdlała i potrzebowała dżentelmeńskiej pomocy.
Grubszy pasażer taksówki poczuł się w obowiązku.
- Przepuście mnie, ja jestem lekarzem. Przynajmniej w pewnym sensie. Awesome, D.V.M. - przedstawił się, ocierając czoło chusteczką.
- Poradzisz sobie, Awesomie – podniósł go wyższy na duchu. - Cuciłeś już przecież klacze w naszym zaprzyjaźnionym klubie jeździeckim.
- Proszę się odsunąć od tej pani! – krzyknął podeszły pan w kapeluszu, w którym chudzielec domyślił się osoby bliskiej omdlałej. I w istocie był to listonosz, który regularnie, z dobroci serca odwiedzał panią Bovary i podtrzymywał ją na duchu w długich chwilach samotności godzin przedpołudniowych, kiedy to bezduszny pan Bovary zostawiał małżonkę samą, idąc zarabiać na życie.
- Policja! - wrzasnął pan w kapeluszu. I nie długo trzeba było czekać, by przez tłum przepchał się rosły funkcjonariusz z poważną jak dziedziniec Scotland Yardu miną.
- Dobrze, że pan jest – powiedział pan w kapeluszu – Ten grubas próbował molestować tę kobietę, a ten chudy go podjudzał...
- Dobrze, że jesteś Bob – powiedział chudy. - Co tu się w ogóle dzieje?
- Dobrze, że jesteś Lockeshire, bo sytuacja nas chyba przerasta.
Zostawili omdlałą panią na pastwę krzyków i lamentów pana w kapeluszu, i szli, przeciskając się przez gęstniejący tłum. Minęli ogrodzenie labiryntu owinięte na wszystkie strony żółtą taśmą, która walała się tu i ówdzie na ziemi, i w którą wstępował coraz to nowy policjant, klnąc szpetnie na wszystkie strony. Gapie zostali gdzieś za nimi oddzieleni kordonem mundurowych, a oni weszli w szpaler zieleni dostępny tylko dla wtajemniczonych.
II.
Shlome Lockeshire – ceniony projektant wnętrz stał w bocznym zaułku ogrodowego labiryntu i ocierał oczy chusteczką. Przyzwyczaił się do tego widoku – miał alergię niemal na wszystko. Zwłoki ofiary nie przedstawiały sobą nic szczególnego – były, jak to mają w zwyczaju zwłoki – bezwładne, nieruchome i stężałe. Ciekawszy widok przedstawiała natomiast alejka labiryntu przy ciele, gdzie niezależnie od widocznych uszkodzeń w równo przystrzyżonych rzędach żywopłotu, widać było ślady wielkich pazurów.
- Wygląda jakby na kogoś czekał i czegoś bardzo się przestraszył – odezwał się nieśmiało Awesome, odnosząc się do miny ofiary.
- Wygląda jakby połknął landrynkę - skwitował Lockeshire.
- Ściślej rzecz biorąc: żelka – uzupełnił inspektor John Bull, zwany przez licznych znajomych i nielicznych przyjaciół zdrobniale Bobem. Wyciągnął ku nim dłoń z niewielką owalną pastylką owiniętą w folię z ostrzegawczym napisem: „Do not cross”. - Zbadaliśmy odciski palców na cukierku. Należą do ofiary.
- A zatem nie zadławiono go siłą - skonkludował Awesome.
- Nie Awesomie, i tu miałeś rację – podjął Lockeshire - coś lub ktoś wzbudziło w nim nagły stan lękowy. Mamy jeszcze jakieś informacje o denacie?
- Pesha War, 38-letni obywatel brytyjski, zamieszkały w sąsiedztwie, drobny sprzedawca dóbr pierwszej potrzeby - wyjaśnił Bull, ocierając wysokie czoło chusteczką. - Co o tym myślisz, Lockeshire?
- Myślę, że nie kupowałbym w jego sklepie, bo facet, jak widać, miał egzemę.
- Pytałem raczej o te pazury.
- Nie wiem, zoolog stwierdzi co to było naprawdę.
Obok przemknął lekarz stwierdzający zgon.
- I jak, doktorze? - spytał Bull. - Co było przyczyną zgonu?
- Zawał serca lub choroba nowotworowa.
- Skąd pan wie? - zaciekawił się Awesome.
- Statystyka - odparł zagadnięty. - Gdyby znaleźli go panowie na drodze, dorzuciłbym jeszcze wypadek samochodowy.
- Inspektorze – do Bulla podszedł niższy wzrostem i rangą funkcjonariusz. - Ktoś nam zostawił zaszyfrowaną wiadomość. Znalazłem to przed momentem za przednią wycieraczką pana samochodu.
Podał Bullowi kartkę z nalepionymi na niej, wyciętymi z jakiegoś dokumentu, literami. Lockeshire i Awesome spojrzeli na tej treść i zamarli.
III.
- Awesomie, zauważyłeś że kartka woniała? - spytał Lockeshire, gdy szli ulicą do najbliższego autobusu. Zapomniał portfela, a ten Awesoma gdzieś zniknął podczas przepychania się przez tłum. Według Lockeshire powodem był rozdrażniony pan w kapeluszu. Na szczęście Awesome nosił w oddzielne kieszeni aktywną ostrygę.
- Myślałem, że to twoje perfumy, Shlome.
- Penghalion Bluebell?
- Miłego popołudnia – zaczepił ich jakiś czarnoskóry przechodzień. - Dziwna sprawa, nie?
- O czym pan mówi? – zainteresował się Awesome.
- No, o tym morderstwie i tych śladach. Śladach bestii. Tak, bo bestia to była. Ludzie z sąsiedztwa opowiadają o potwornym stworze, który czai się w cieniu przyległych terenów zielonych, dusi kanarki niebacznie wystawione na słoneczko, wypija mleko z pozostawionych na stopniach butelek. Strach owładnął spokojną dotąd okolicą...
- A kim pan w ogóle jest?
- A, przepraszam, zapomniałem się przedstawić - Ray Peckham, do usług! Jestem florystą – badam i kolekcjonuję florę doliny Tamizy. Pewnego dnia, gdy zbierałem rzadkie ginące rośliny na brzegu wyczułem na sobie ogniste, zielone spojrzenie...
- Ależ, łaskawy panie. Ogień nie jest zielony. - przerwał mu Awesome, patrząc triumfująco na Lockeshire'a.
- Ogień może być zielony – skarcił go przyjaciel. - Związki boru barwią płomień na zielono.
- Ależ, Shlome, przecież wielokrotnie opowiadałeś mi o golarce tego no, Ochkama i jej praktycznym zastosowaniu. Trudno zakładać, że na brzegu Tamizy znalazł się ktoś ze związkiem boru. Wędkarze przecież takich nie noszą, spacerowicze na ogół również...
- Drogi Awesomie, czy jest ci znane pojęcie metafory?
- Jest mi znane, ale nie zamierzam się teraz bawić w jakieś językowe quizy. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
Peckham patrzył na nich zrezygnowany.
- To ja nie wiem, czy mogę kontynuować...
- Odwrócił się pan, ale nic za panem nie było - dokończył Lockeshire.
- A skąd pan wie?
- Najczęściej występujący w przyrodzie finał spotkań z tzw. nieznanym. Pozostaje nieznane.
- Może jednak weźmiemy jakieś dane kontaktowe do pana? - rzucił Awesome. - Jakby pan sobie przypomniał jakiś dodatkowy szczegół? Lockeshire chciał pokręcić głową, ale Peckham go uprzedził:
- To proste, jeżdżę codziennie tym autobusem – kiwnął nieznacznie głową na czerwony pojazd, który właśnie uciekał naszym bohaterom. - Kurs o szóstej po południu.
IV.
Shlome Lockeshire był wyraźnie z siebie zadowolony. Po długich latach zażyłości Awesome bezbłędnie rozpoznawał ten stan, w którym przyjaciel stawał się tak sztywny i wyniosły, że bez wątpienia mógłby stanowić punkt zaczepienia dla Unijnego Jacka. W dłoni dzierżył kserokopię kartki, którą przekazał im inspektor Bull.
- Ustaliłem, że litery pochodzą z zeszło-weekendowego wydania „Daily Mail” - oświadczył dumnie Shlome.
- Niesamowite. Jak tego dokonałeś?
- Nie przerywaj. Z „Daily Mail”, z artykułu „Roman Abramowicz kupuje Arsenal i zapowiada rozwiązanie klubu”. Wskazuje na to zgłoska „ch”, wycięta jak się wydaje z tytułu nożyczkami do paznokci.
- Ale co to znaczy: „chwdp”?
- Nie wiem.
- Musimy się zatem tego dowiedzieć.
- Absolutnie!
- Proszę, nie pozwól mi tym razem przegapić twego błyskotliwego procesu dedukcyjnego. Chcę być przy tym, gdy przebłysk twojego geniuszu rozświetli mrok tego potwornego puzzla, który pod jego dotknięciem zamieni się w kompletną, przejrzystą układankę, w której nawet koniuszek psiego ogona znajdzie swoje miejsce.
- Dobrze więc, uruchom komputer i sprawdź czy mam ustawione google jako stronę startową.
V.
- Skrót ten w języku polskim oznacza: „nie damy się policji” - oznajmił triumfalnie Lockeshire, podnosząc głowę znad ekranu. Wzrok miał równie lśniący jak matryca LCD monitora.
- „Nie damy się policji”?
- No, nie do końca. To wersja bardziej obraźliwa. Coś jak: „Nie damy się policji. Chrzanić ich!”
- „Nie damy się policji. Chrzanić ich.”
- Ściślej rzecz, biorąc: „Nie damy się policji. Spenetrujmy ich analnie.” - odczytał Shlome. - Nie chciałem używać słów wulgarnych w obecności dżentelmena.
- A, rozumiem. Zatem sprawcami są Polacy.
- Nie. To inteligentnie spreparowana podróbka, zbyt dobra by była prawdziwa.
- Do czego zmierzasz?
- Z mojego doświadczenia kulturowego wynika, iż osoba narodowości polskiej nie trudziłaby się z kupowaniem gazety, wycinaniem z niej liter, nalepianiem na kartkę, wreszcie wkładaniem za wycieraczkę. Polak nie zadawałby sobie tyle trudu i nabazgrałby napis farbą w aerozolu lub choćby wydrapał nożykiem.
- Mógł przecież znaleźć gazetę w rurze podczas przejazdu do pracy. I już jedno ogniwo twojego łańcucha odpada.
- Znów mi przeszkadzasz. Masz trochę racji, lecz zawsze pozostaje kupno kleju, kartki i nożyczek.
- Podobnie, jak w twojej wersji farby albo nożyka.
- To prawda, nie to jednak mnie przekonało. Otóż, jak się dowiedziałem, większość Polaków stosuje ów skrót z błędem, używając niepoprawnie pisowni przez „h” zamiast „ch”.
- To jak? Nawet przekląć nie umieją zgodnie z zasadami własnej ortografii?
- Otóż to, Awesomie, otóż to. Gdy pomyślę, że wspierali nas podczas bitwy o Anglię, ciarki mnie przechodzą. Ale wracając do naszej sprawy. Czego to wszystko dowodzi?
- No czego?
- Że ze sprawą związany jest ktoś kto zna w miarę dobrze polskie uwarunkowania kulturowe.
VI.
- Nie rozumiem czemu sterczymy w tej taksówce, czekając na autobus, a koszty rosną. Możemy przecież po prostu kupić bilet, wsiąść do autobusu i pogadać z Peckhamem, o ile nim będzie w ogóle jechał.
- Będzie, Awesomie, będzie. Ustaliłem w biurze transportu, że jest kierowcą. - odparł uspokajająco Lockeshire.
- No dobrze, ale to nie zmienia faktu, że moglibyśmy z nim normalnie porozmawiać i to za góra dwa funciaki od osoby. - Awesome miał w sobie dość sporą domieszkę krwi szkockiej (i, choć tego nie wiedział, jego babka miała podczas ostatniej wojny romans z pochodzącym z Wielkopolski pilotem). - Że co? Że niby rozmowa z kierowcą podczas jazdy jest zabroniona?
- Nie o to chodzi, Awesomie. Swoimi dobrymi chęciami podczas ostatniego spotkania Peckham wzbudził moje uzasadnione podejrzenia. Wolę go zatem mieć na oku, nie wzbudzając z kolei jego podejrzeń.
- Nie prościej będzie poczekać aż skończy zmianę?
- To właśnie chcę ustalić przede wszystkim. A potem, stopniowo, powoli, ustalimy jest adres zamieszkania, codzienne zwyczaje, dietę i inne tego typu duperele, które razem wzięte tworzą portret psychologiczny przestępcy.
- Jeszcze jednego nie rozumiem. Jak chciałem wziąć od Peckhama dane kontaktowe, potraktowałeś mnie karcącym wzrokiem.
- Mówiłem ci, że nie chcę wzbudzać jego podejrzeń.
Awesome jeszcze przeżuwał w myślach to co właśnie usłyszał, gdy na przystanek przed nimi zajechał czerwony pojazd. Gdy zamknął drzwi i podjął dalszą drogę, Shlome dał znak ręką i taksówka ruszyła. Była 06:06 po południu. Jechali powoli, w coraz to inną stronę świata. „Zalety dużego miasta” - pomyślał Awesome. Zastanawiał się jak długo jeszcze to potrwa, gdy poczuł coś zimnego przy swoim uchu. Shlome pochłonął właśnie kolejną silnie miętową drażetkę.
- Ktoś za nami jedzie, Awesomie - wyszeptał. - Ta czarna taksówka nie odstępuje nas nawet na krok.
- W nocy wszystkie taksówki są czarne, Shlome.
- Nie. Ta ma odpryśnięty lakier nad prawym reflektorem. Musimy zawrócić i stawić czoło prześladowcy. A raczej ty to zrobisz, bo nie możemy równocześnie stracić Peckhama z oczu - otworzył drzwi i łagodnie wypchnął Awesoma z taksówki.
- Ale jak... - zdążył wykrztusić nasz poczciwy doktor zanim zniknął w ciemnościach.
Przeturlał się po chodniku, lecz tusza doskonale zamortyzowała upadek. Awesome wstał właśnie wtedy, gdy śledzący ich pojazd już, już zamierzał go obryzgać.
- …jakoś sobie poradzisz. - dokończył Lockeshire i odwrócił się do kierunku jazdy. Ten moment wystarczył jednak by ktoś wysiadł z autobusu na przystanku i zniknął w przejściu między domami. Lockeshire westchnął zrezygnowany. Nie zamierzał gonić zbiega by sprawdzić czy to Peckham, gdy ten miał już na starcie przewagę, a Shlome musiał jeszcze zapłacić za taryfę. Rozliczył się z taksówkarzem i spokojnie opuścił pojazd.
- Uciekł – rzekł Awesome, podchodząc i otrzepując się z błota.
- Wiem – odparł Lockeshire, kiwając głową w stronę zaułka.
- On też? - zdziwił się Awesome.
- Tobie również się nie udało. Dlaczego?
- Rzuciłem mu się na maskę, ale wydostał się z pojazdu i zaczął uciekać.
- Jak mogłeś go zgubić? Jesteś przecież wicemistrzem Marylebone w chodzie na odległość!
- Na odległość, ale nie na czas - burknął Awesome. - Zresztą zaskoczył mnie tak jak ciebie. Wpadł do stacji metra i miał spryciarz bilet, a ja nie. Bramki zatrzymały mnie już na wstępie.
- Musimy napisać petycję by opłatę za przejazd pobierano po jego zakończeniu - skwitował Shlome.
- To prawda. Tymczasem, udało mi się znaleźć to! - Awesome wyciągnął zza pleców skłębione zawiniątko.
- Co to jest? Mokra świnka morska?
- Broda.
- Miał to na sobie?
- Tak. Trochę się namęczyłem, żeby ją oderwać. W samochodzie zaś znalazłem to!
-The Eminem Show –odcyfrował Lockeshire napis na płycie. - Coś jeszcze?Chata wuja Toma? - zdziwił się. - To mówi nam, że nasz przyjaciel jest czarny.
- Owszem, udało mi się to zresztą potwierdzić organoleptycznie, chwytając go za koniuszek brody. - potwierdził entuzjastycznie Awesome.
- ...czyli niewiele nam mówi – dokończył Lockeshire.
- Możemy przecież zlecić analizę DNA włosów z brody? - rzucił niepewnie Awesome.
- Awesomie, jesteś genialny! - wykrzyknął Shlome. - Wprawdzie broda jest sztuczna, więc przy odrobinie szczęścia, co najwyżej ustalimy tożsamość jakiegoś ogiera z Newmarket, lecz mamy tu przecież jego odciski. Zapamiętałeś jeszcze coś, jakieś znaki szczególne ułatwiające identyfikację?
- Przykro mi, to tak szybko się działo, że niewiele pamiętam. Pamiętam jednak, że tak! nosił skórzane czarne rękawiczki.
Shlome opuścił ręce zrezygnowany.
- Nie przejmuj się, Shlome. Możemy przecież nadal podążać pierwotnym śladem. Dotrzeć do tego egzemplarza „Daily Mail”, z którego wycięto litery. Ktoś się pewnie go pozbył, może go znajdziemy.
- Co daje nam parę milionów śmietników do przeszukania, zakładając oczywiście, że wyrzucił go w Londynie i że w ogóle wyrzucił. Pomyśl, Awesomie. Chociaż chwilę. To, że twój przeciwnik nosił skórzane rękawiczki nic nie znaczy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaistniały takie sytuacje, w których dotykał płyty i książki, a równocześnie nie miał na sobie rękawiczek. Na przykład, trudno założyć, że prowadził samochód w skórzanych rękawiczkach.
- No chyba, że były to rękawiczki bez palców.
- A były?
- Tak, właśnie mi się to przypomniało.
- Pamiętałeś, że obiekt nosił skórzane czarne rękawiczki, a zapomniałeś że były bezpalcowe? To głupie wytłumaczenie, Awesomie, twojej głupoty.
- Nie unoś się Shlome. Dla mnie w nocy wszystko jest czarne.
VII.
- Tony Brix. Nienotowany, dostaliśmy jednak jego odciski z Heathrow. To jego szukacie. Coldharbour Lane 13, SW 9 - inspektor Bull był jak zwykle konkretny.
Pod wskazanym przez Bulla adresem otworzył im postawny mężczyzna. Jak stwierdził Awesome z z satysfakcją, był ciemnoskóry.
- Tony Brix? - spytał Awesome. - To Shlome Lockeshire, ceniony projektant wnętrz. Jesteśmy z programu „Odjechane metamorfozy – brytyjska edycja domowa”. Wygrał pan udział...
- Przestań się wygłupiać Awesome – uciął Lockeshire. - Współpracujemy z policją. Te rzeczy znaleziono na miejscu zbrodni...
- To może po kolei. To moje rzeczy. Zgłosiłem ich kradzież. Jestem taksówkarzem - pewien człowiek zwrócił się do mnie o wypożyczenie samochodu na jeden wieczór. Dawał niezłą stawkę i godziwą kaucję, więc się zgodziłem. Niestety nie oddał jej. Samochód znaleziono nazajutrz porzucony.
- Jak się nazywał ten człowiek?
- Powiedział że nazywa się Lockeshire. Shlome Lockeshire.
- Coś jeszcze, Awesomie? -zapytał Lockeshire, zbierając myśli.
- Czy nosi pan czarne, skórzane rękawiczki?
Shlome westchnął. Nie wiedział co bardziej dobija – elokwencja Awesome'a czy fakt, że czekała ich długa droga powrotna do domu.
VIII.
Sytuacja nie miała wyjścia. Choćby awaryjnego. Potworne błędne koło, które wciąż się obracało, a Awesome z przyjacielem tkwili w nim jak jakieś bezradne chomiki. Na szczęście Shlome znalazł rozwiązanie. Nazywało się Facebook i wymagało wypełnienia krótkiego formularza zgłoszeniowego, choć Shlome miał za złe, że Awesome podał przy rejestracji jego prawdziwe dane. Po krótkiej wizycie u inspektora Bulla oraz wywiadzie środowiskowym w London Borough of Richmond upon Thames penetrowali teraz brzeg Tamizy w okolicach pałacu Hampton.
Wreszcie wypatrzyli dwóch wędkarzy, którzy, w przeciwieństwie do innych, nie wypuszczali ryb po ich złowieniu z powrotem w bure wody rzeki.
- To właśnie on sprzedał mi okazyjnie mojego 15-letniego vauxhalla z minimalnym przebiegiem - szepnął Awesome, przyjrzawszy się jednemu z nich.
- Dzień dobry – zagaił Lockeshire. - Jak leci?
- Fatalnie. Pieprzona londyńska pogoda – odparł wędkujący z miękkim, obcym akcentem. - W kościach mnie łomi, ryby nie biorą, a dwóch angielskich natrętów przyszło marudzić...
- Czy wyglądali tak? - Awesome wyciągnął pozyskane z zasobów internetowych zdjęcie Peckhama i Brixa.
- Daruj sobie, Awesomie – uciął Shlome kolejny dowód niższości umysłowej swojego uczonego przyjaciela, ale rozmówca zareagował dość żywo.
- Znacie Tony'ego? To przekażcie mu, że nadal mi wisi kasiorę za tę hecę z ciapatym.
- Za jaką... - Awesome urwał, uderzony czubkiem parasolki Lockeshire'a.
- Przekażemy. Na pewno - powiedział Shlome i chwycił Awesoma za kołnierz płaszcza, wpół obracając go wokół własnej osi. - Miłego dnia.
- Ale głupi ci Angole – podsumował drugi z wędkarzy w niezrozumiałym języku.
IX.
- Dlaczego odeszliśmy? - Awesome wyrywał się Lockeshirowi niemal przez całą drogę.
- Bo wszystko się wyjaśniło.
- Wszystko? - z oczy Awesoma były emanacją nieświadomości.
- Absolutnie. Rzecz w tym, że Brix był bratem Peshy Wara.
- Bratem?
- Tak. Ubolewam, że nie domyśliłem się wcześniej. Ojciec Brixa adoptował Peshę Wara jako dziecko. Oczywiście nie było to nieodpłatne – Pesha uzyskiwał brytyjskie obywatelstwo, a stary Brix pieniądze w zamian od pakistańskiej rodziny Peshy. Gdy ojciec umarł, Brix musiał pozbyć się przyrodniego brata, aby wyłączyć go od dziedziczenia. Pomagał mu Ray Peckham, stary znajomy i partner Brixa od dłuższego czasu. Postanowili, że wspólnie pozbędą się go i upozorują nieszczęśliwy wypadek.
- Ale jak ofiara znalazła się w labiryncie? Zabili go, przenieśli i nikt tego nie zauważył?
- I to jest właśnie najsprytniejsze. Przy dzisiejszych zdobyczach cywilizacji nie musisz być przy kimś obecny by go przestraszyć na śmierć. Po pierwsze zwykłe, na pozór nieszkodliwe środki w dużych dawkach mogą zwiększać ryzyko zawału serca nawet o 50 %. Przyjęcie takich środków w dwukrotnie większych dawkach spowoduje zatem zwiększenie ryzyka zawału serca o 100 %, co daje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością że zawał nastąpi. Po drugie, środki techniczne umożliwiają obecnie przenoszenie budzących grozę treści nawet na znaczną odległość. Brix poinformował Wara, że jest jego bratem i zaczął się z nim spotykać, wzbudzając jego zaufanie. Gdy nadeszła odpowiednia pora, umówił się z Warem w labiryncie i tam nasz Pesha odebrał telefon, który na śmierć go przeraził.
- A ślady pazurów?
- Widzisz, każda bajka ma w sobie ziarno prawdy. Nawet opowiastka Peckhama. Jak dla mnie to po prostu ślady dużego domowego kota, który mógł się tam znaleźć całkowicie przypadkowo.
- Niezła historia, Shlome – powiedział inspektor Bull, podchodząc. - Niestety nie może się tak zakończyć. Muszę cię ostrzec, Lockeshire. Bezstronnym obserwatorom nie podoba się to co robisz. Że wplątałeś w całą sprawę Peckhama i Brixa.
- Ale przecież tego wymaga polityczna poprawność. Wszędzie, w każdej sprawie musi występować osoba o ciemnej karnacji. Żeby uniknąć oskarżeń o dyskryminację i rasizm.
- Ale nie w takim kontekście, Lockeshire, nie w takim kontekście - inspektor Bull, zgrzytnął zębami. - Zobacz sam – twoje imię wszystko o tobie mówi i, proszę, dostałeś wiodącą kwestię w tej sprawie. Awesome to syn Albionu z dziada pradziada, po kądzieli od Wilhelma Bastarda. Anglik, który wyrwany ze swojej szeregówki, ze swojej wanny z dwoma kranami, oderwany od swoich kontaktów o trzech bolcach, traci zupełnie rezon. Moi przodkowie pochodzą z Hongkongu, a większość mojego uniformu z Chin. Nawet emigrant z Pakistanu wystąpił jako ofiara. No i są jeszcze ci dziwni Polacy, których trudno gdziekolwiek przyporządkować. A ty wikłasz mi w całość jako podejrzanych dwóch czarnych. Rusz głową. Jak to wygląda?
- No dobrze, to co mam zrobić?
- Weź kogoś kogo ludzie nienawidzą, kto dobrze do tej roli się nadaje. No kogo ludzie nienawidzą?
- Nazistów.
- No właśnie. Nazista źle się kojarzy, a jednocześnie nie jest identyfikowany z żadną grupą narodowościową, nie daje zatem podstaw do oskarżeń ani o rasizm, ani ksenofobię. Na przykład wiesz co, ostatnio podali, że ukradziono jakąś tablicę z obozu w Oświęcimiu i że ślad prowadzi do Zjednoczonego Królestwa. To by nawet pasowało – bo w tej twojej sprawie też pojawiają się Polacy.
- Jaką tablicę?
- A czy to ważne? Już ją zresztą odzyskali – ważne, że mamy ślad i możemy go wykorzystać. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, jak istotny jest ślad w naszej profesji. Poczekaj, moment, bo przełożony dzwoni.
Wyjął niewielki telefon komórkowy i zatopił się w krótkiej rozmowie.
- Dokładnie sir, tak zrobię - zakończył i zwrócił się ponownie do Lockeshire'a.
- Polaków też musimy z tej sprawy wyłączyć. Wybory lokalne idą i nie chcemy sobie psuć stosunków. Na pewno coś wymyślisz. W nagrodę pozwolimy przedstawić ci wyniki twojego małego śledztwa na konferencji prasowej i znowu zgarniesz cały splendor.
X.
Lockeshire stał oparty przed rzędem mikrofonów, sterczących niby lufy gotowe do strzału. Miał głowę pustą jak Hyde Park po północy. Na drugim planie inspektor Bull prezentował długo ćwiczony uśmiech, poklepując Shlome po ramieniu. I wreszcie Lockeshire wymyślił:
- Rozwiązanie przedstawi za mnie mój wieloletni współpracownik doktor Awesome.
Pluton mikrofonów zgodnie zmienił cel. Awesome patrzył zaskoczony. Wreszcie, po długim okresie pozostawania w cieniu, znalazł się w centrum zainteresowania. Był bohaterem chwili.i zamierzał to wykorzystać. Po chwili namysłu zaczął:
- Kluczem do rozwiązania zagadki były pozostawione na miejscu zbrodni ślady bestii. Bo bestia to była. Ludzie w okolicach byli świadkami jak czai się w cieniu przyległych terenów zielonych, dusi kanarki niebacznie wystawione na słońce, wpija w przechodniów ognisty, zielony wzrok. Bestia żywiła się wcześniej rybami z Tamizy, i byłoby pewnie tak dalej, gdyby nie pojawili się emigranci ze wschodu. To ostatnie oznaczało dla niej początek straszliwej walki o przetrwanie, w ramach której uciekła się do rzeczy ostatecznych....
- Ale, jeśli można wiedzieć, cóż to za bestia była? - zapytała wyglądająca najbardziej inteligentnie reporterka.
- Naziści... - Bull niemal bezgłośnie poruszył wargami.
- Proszę bardzo – odparł uprzejmie Awesome. - Był to kot rasy szwarcwaldzkiej, który uciekł z nielegalnej hodowli prowadzonej przez rodzinę von Hacken-Kreutz o poglądach zdecydowanie odbiegających od politycznie poprawnych...
- ...którą oczywiście wytropiliśmy i zlikwidowaliśmy – zakończył pospiesznie Bull. - Dziękujemy, doktorze Awesomie. Chciałbym na koniec powiedzieć, że w celu zapobieżenia w przyszłości podobnym terrorystycznym ekscesom, wprowadzamy dla wspólnego bezpieczeństwa dodatkowe środki ostrożności, kontroli i monitoringu, których wykaz, rzecz jasna, udostępnimy osobom pozytywnie zweryfikowanym przez właściwe służby.
XI.
Agent specjalny Ray Peckham, który w rzeczywistości nazywał się zupełnie inaczej, uśmiechał się pod swoim kruczoczarnym nosem. Patrzył na ekran telewizora, w którym uszczęśliwiony Awesome święcił swój wielki sukces. Gdzieś z tyłu, z głębi korytarza dochodziło piskliwe szczekanie, po czym trzasnęły drzwi. To Brix wyszedł na spacer z podarowanym mu przez Peckhama pudelkiem. Agent rzucił okiem na skórzaną walizę. Zgodnie z jego prośbami Brix spieniężył całą schedę. Peckham odczekał dla bezpieczeństwa parę minut, ale jeszcze się wahał. Jego nowy partner, mocno podenerwowany wiadomością o romansie z Brixem, postawił jednak jednoznaczne żądanie. Agent otarł czoło jedwabną chusteczką i nacisnął radiowy detonator ukryty w gustownym, różowym zestawie do manicure. W oddali słychać było przytłumiony tłem ulicy wybuch. To musiało boleć. Zwłaszcza pudelka. Peckham odwrócił się od okna, spokojnie odszukał miotełkę do kurzu i zaczął sprzątać mieszkanie. Inspektor Bull miał się wprowadzić nazajutrz.
The West End
Inne tematy w dziale Rozmaitości