10 lipca na na Krakowskim Przedmiesciu zwolennicy Palikota trzymali transparent z napisem "stop Katofaszyzmowi!", w ten sposób skrajny elektorat PO bo tak można śmiało ich nazwać przekroczył kolejna barierę językowo-moralną. Jak mogło w Polsce dojść do skonstruowania tego typu sloganu wyjaśnia po części poniższy artykuł
W artykule opublikowanym mniej więcej dwa lata temu porównywałem relacje miedzy PiS i PO do okładki książki Aleksandra Zinowiewa pt. "Homo sovieticus" -wydanej w Londynie w latach 80-tych - na której zamieszczono rysunek, przedstawiający dwa szczury ściskające sobie w geście powitania lewe łapy, i jednocześnie prawymi łapami chwytające się za gardła, dusząc jeden drugiego. Dwa szczury w śmiertelnym uścisku to PO i PiS. Obie partie karmiły się przez cztery lata wzajemnie nienawiścią, wierząc, że PiS bez nienawiści do PO i vice-versa nie istnieją, stąd ich polityka była kalką "seansu grozy" opisanego przez Orwella w "1984".
Nie przypuszczałem wtedy, że pijarowcy PO a także wierne im media opanowały zasady nowo-mowy wyłożone w arcydziele Orwella, tak wiernie jakby żyli już w społeczeństwie przyszłości, w którym aby stwierdzić, że istnieją (niestety) jeszcze ludzie kierujący się w swoim życiu np. zasadami wiary katolickiej, trzeba powiedzieć : "staromyślaki bezkiszkoczuja liberalizm".
Czasownik "kiszkoczuć" – jest w nowomowie ślepą entuzjastyczną akceptacją tego, co oglądamy na ekranach telewizorów. Wszyscy „kiszkoczujemy” to co powiedział Tusk lub Kutz. Wszyscy bezkiszkoczujemy to co powiedział J. Kaczyński ten„ dwaplusbezdobry” „myślozbrodniarz” – tłumaczenie tych ostatnich słów pozostawiam inteligencji czytelnika.
W polityce realnej polegającej na zdobyciu władzy dla samej władzy w celu rozkoszowania się jej posiadaniem (tego samego chciała partia opisana przez Orwella), premier Tusk i jego podopieczni osiągnęli zadziwiającą skuteczność już na jesieni 2007 roku, z ust przywódców Platformy Obywatelskiej nie schodziło słowo "miłość" i zapewnienia, że jeżeli oni dojdą do władzy to skończą z praktykami PiS-u, z oskarżeniami pod adresem przeciwników politycznych, z konferencjami a la Ziobro, z władzą "znienawidzonych kaczorów". Miłość zastąpiła politykę.
Wybory wygrała PO i natychmiast przystąpiła do organizowania konferencji prasowych nie a la Ziobro, lecz ściśle wg wzorów orwellowskiej nowomowy, gdzie znaczenie słowa jest jego dokładnym przeciwieństwem. Pokój jest wojną. Miłość nienawiścią. Ministrem "miłości" w rządzie Tuska zostaje poseł Palikot a jego zastępcami posłowie Niesiołowski i Kutz. Usta maja pełne orwellowskiej "miłości", pracują tak dobrze, że PiS–owskie "staromyślaki" zmieniają się powoli w oczach opinii publicznej w „zbrodniomyślaki”.
Ta zadziwiająca skuteczność sowieckich metod rządzenia w społeczeństwie informacyjnym XXI wieku udowadnia raz jeszcze, że nasz naród tkwi po uszy w bagnie socjalizmu, że sowieckie struktury my myślenia przetrwały, a nawet są aktualnie twórczo rozwijane.
Główną funkcją ideologi sowieckiej – przypomnijmy ten często zapominany fakt – jest znieczulenie na dane empirii. Ideologia – twierdzi najwybitniejszy znawca sowietyzmu Alain Besancon – nie jest wiarą. Jest pseudoempirią. Jak to przejawiało się i przejawia w konkretnej rzeczywistości?
Przede wszystkim – jak już wspomniałem – w nowomowie "wolność" oznacza niewolę, "pokój" wojnę, "miłość" jest nienawiścią, jednak ta metoda dotyczyła nie tylko pojęć abstrakcyjnych, ale także miała zastosowanie w słownictwie życia codziennego. Jeżeli np. w kraju rządzonym przez komunistów w sklepach sprzedaje się coś, co nazywane jest "masło" a obok tego sprzedaje się coś innego, co nosi nazwę "masła eksportowe", "masło luksusowe", "super masło", to to co w sklepach otrzymywaliśmy jako po prostu "masło" – masłem nie było.
Tego typu sytuacje – a wymieniłem pierwszą z brzegu – pociągały za sobą głęboką destrukcje języka, myśli a nawet osobowości. To zakłócenie semantyczne pozbawiało z jednej strony człowieka orientacji w otaczającej go rzeczywistości, z drugiej zaś ułatwiało władzy komunistycznej prowadzenie akcji dezinformujących społeczeństwo, których ukrytym celem było zawsze przedstawienie kłamstwa jako prawdy.
Z takim procesem tworzenia nierzeczywistości mieliśmy i mamy nadal do czynienia. Przypomiijmy zdarzenie sprzed kilku miesięcy : już w parę minut po podaniu informacji o morderstwie w lokalu PiS w Łodzi, red. Miecugow stwierdził, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wypadkiem "banalnym". W kilka godzin później red. Justyna Pochanke w dzienniku o godz 19 prezentuje materiał informacyjny stwierdzając: Jarosław Kaczyński po ataku na biuro poselskie zwołuje konferencję prasową i... sam atakuje.
Wynika z tego, że atak J. Kaczyńskiego jest tym samym co morderstwo. Jacek Pałasiński natomiast w artykule pt Obojętni na nienawiść (Rzeczpospolita 29 października 2010 r) stwierdza z rozbrajającą szczerością:
Zdarzało się, że niektórzy Politycy Platformy Obywatelskiej nie pozostawali dłużni politykom Prawa i Sprawiedliwości – ale nie odwracajmy kota ogonem. Przemoc nie jest częścią arsenału politycznego umiarkowanych sił politycznych, chadecji, dzisiejszej polskiej lewicy czy liberałów. Posługują się nią polityczni ekstremiści. A niestety to, co wydawało się podczas swoich narodzin początkiem polskiej chrześcijańskiej demokracji, stało się destrukcyjną siłą ekstremistyczną, dla której przemoc słowna stała się orężem walki. Dlatego też zadałem w swoim blogu pytanie, czy to morderstwo nie było częścią jakiegoś” diabolicznego planu(podkreślenie – moje), ale prawdopodobnie kryje się za tym po prostu choroba psychiczna.
Abstrachując od intelektualnej zawartości tego fragmentu, zdanie : Dlatego też zadałem w swoim blogu pytanie, czy to morderstwo nie było częścią jakiegoś diabolicznego planu sugeruje - przynajmniej czytelnikowi wychowanemu w PRL-u, (jestem ostrożny), że to J. Kaczyński zorganizował zamach na siebie samego, czyli, że PiS zastosował metody polityczne spopularyzowane w "Człowieku z marmuru".
Jak zapewne czytelnik pamięta w arcydziele A.Wajdy główny bohater jest wraz ze swoim przyjacielem oskarżony o kierowanie grupą terrorystyczną i na pytanie prokuratora, kogo to terroryści zamierzali zlikwidować, bohater pracy socjalistycznej stwierdził, że samych siebie.
Czekam z niecierpliwością na informacje, że M. Kondrat został zaatakowany przez nieznanych sprawców, których zamaskowane profile przypominały kaczki, a A.Wajda stwierdzi, że kamień o który się potknął na porannym spacerze podłożyli oszaleli z nienawiści członkowie sekty politycznej. W świecie medialno-intelektualnym III Rzeczypospolitej 2 + 2 = nie 4, nie 5, nie 3, tylko "Jarosław Kaczyński".
I tą metodę wypróbowaną w przeciągu ostatnich czterech lat PO stosować będzie w trakcie nadchodzącej kampanii wyborczej. Czeka nas więc widowisko przypominające scenariusz napisany w.g opowiadania Orwella p.t „Folwark zwierzęcy”.
Piotr Piętak więcej tekstów o wyborach na www.mediologia.pl
Inne tematy w dziale Rozmaitości