Pixabay/ CC0/
Pixabay/ CC0/
Arkadiusz Meller Arkadiusz Meller
3634
BLOG

Polityka migracyjna Morawieckiego może być przyczyną upadku PiS?

Arkadiusz Meller Arkadiusz Meller PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 126


Ostatnio pisałem o problemach totalnej opozycji, która na tle PiS-u jawi się jako żałosna imitacja skutecznych partii politycznych w demokracjach zachodnich, które w okresie, gdy władzy nie sprawują, starają się sformować jakiś program powrotu do władzy. W przypadku Nowoczesnej i Platformy takiego działania na razie nie widać trudno bowiem uznać uliczne awantury za działanie przybliżające te formacje do głównego celu, jakie sobie postawiły na początku nowej kadencji Sejmu. Rządząca partia oczywiście świetnie zdaje sobie sprawę, bo pozwala sobie nawet na eksponowanie wewnętrznych walk w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy, które wcześniej były skrzętnie ukrywane. Partyjne wojny podjazdowe między prezydentem Andrzejem Dudą a ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro są powszechnie komentowane i znane opinii publicznej. (jest to zaledwie przykład, bo takich wzajemnych utarczek w ramach rządzącego Polska środowiska można przytoczyć znacznie więcej) Podobnie ujemnie na notowania PiS wpłynęła nieszczęsna nowelizacja ustawy IPN pod dyktando Izraela i USA, która jest ewidentną ingerencją w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa. Wszystko to wydaje się do przełknięcia przez elektorat PiS, ale jest jedna rzecz, która może przełamać ten paradygmat. Chodzi tu o sprawę szeroko pojętej imigracji.

Antyimigracyjna retoryka PiS, a rzeczywistość po objęciu władzy

Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów parlamentarnych w 2015 roku z hasłami antyimigracyjnymi, które w okresie kryzysu politycznego w UE związanego z napływem ludności z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy, były najskuteczniejszą bronią propagandową wykorzystywaną przez czołowych polityków PiS, w tym też przez Jarosława Kaczyńskiego. W tym miejscu wystarczy przytoczyć słowa samego szefa rządzącej partii z 15 września 2015 roku, gdy z trybuny sejmowej mówił, że: „Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że najpierw liczba cudzoziemców poważnie się zwiększa, potem nie przestrzegają, lub nie chcą przestrzegać naszego prawa, naszych obyczajów, a później, jakby równolegle narzucają swoją wrażliwość i swoje wymogi w przestrzeni publicznej w różnych dziedzinach życia”. Konkluzja tego wystąpienia była taka, że rząd Ewy Kopacz bez wyraźnej zgody społeczeństwa nie ma prawa sprowadzać do Polski imigrantów z zachodniej Europy! Z przemówieniem wygłoszonym w Sejmie przez szefa PiS współgrała propaganda skierowana na potrzeby telewizji i internetu. Imigrantów przedstawiano jak najeźdźców, którzy mogą zagrozić Polsce, jeśli w kraju nadal będzie sprawować władzę koalicja PO- PSL. Ostrze zarzutów skierowano przede wszystkim w szefową PO, która zgodziła się na przyjęcie 2 tysięcy tzw. uchodźców z Erytrei i Syrii. W kraju wywołało to powszechne niezadowolenie i oburzenie, prawica narodowa i wolnościowcy organizowali nawet marsze protestacyjne, które jak na polskie warunki notowały sporą frekwencję. W efekcie PiS, sprytnie posługując się tego typu retoryką, w wyborach na jesieni zdobył większość w Sejmie i mógł samodzielnie sformować rząd, co nie udało się do tej pory żadnej sile politycznej od 1989 roku. Polacy oddając swoje głosy na Kaczyńskiego wierzyli, że silny przywódca polityczny nie pozwoli na dyktat Brukseli i Berlina i nie otworzy granic przed imigrantami z przybyłymi do UE z terenów ogarniętych konfliktami zbrojnymi.

Retoryka ta wprawdzie przyniosła wyborczy sukces, ale jak pokazała przyszłość w politycznych wyborach nie przełożyła się na rzeczywistość w sposób całkowity. Chodzi tu bowiem o to, że obecny rząd nie zgodził się wprawdzie na przyjęcie uchodźców pod naciskiem Niemiec i innych państw starej UE, ale to nie znaczy, że sprzeciwia się w ogóle migracji do Polski ludności z różnych rejonów świata. Zmiana w polityce rządu jest widoczna zwłaszcza teraz, gdy stery władzy dzierży Mateusz Morawiecki- technokrata i liberał, który do świata polityki trafił dzięki protekcji Donalda Tuska. Rząd Morawieckiego już zupełnie wprost deklarują konieczność „ściągnięcia” do Polski ludzi z różnych kierunków geograficznych i kulturowych, którzy mieliby zapełnić lukę na rynku pracy. Otwarcie o takich pomysłach władz mówił ostatnio Stanisław Szwed z Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, który oświadczył, że rząd zamierza podpisać ze swoimi odpowiednikami na Filipinach, stosowną umowę, która pozwoliłaby na migrację do Polski tysięcy obywateli tego państwa. W czasie kampanii wyborczej sporo mówiło się o konieczności ochrony substancji cywilizacyjnej czemu miało służyć usztywnienie polityki migracyjnej. W praktyce nadzieje wyborców w tym względzie zostały na pewno zawiedzione, bo konserwatywny elektorat głosujący na Kaczyńskiego i jego formację polityczną liczył, że będzie on prowadził podobną politykę w tym względzie jak Wiktor Orban na Węgrzech. Stało się jednak tak, że to, co robi PiS przypomina bardziej działania elit politycznych państw zachodnich sprzed kilku dekad, gdy do Francji, czy Niemiec zaczęły napływać masy ludzkie z Maghrebu i Anatolii, które jak się okazało wcale nie zasymilowały się z miejscową ludnością, a ich użyteczność dla gospodarki narodowej nie okazała się wielką wartością dodaną.

Jakie wiec będą skutki polityczne tej polityki ? W wymiarze wewnętrznym PiS może stracić sporo głosów bardziej narodowo nastawionych wyborców, dla których kwestie imigracyjne są sprawa ważną. W wymiarze zaś polityki zagranicznej otwarcie się na migrację oddali Warszawę od Budapesztu i innych stolic Grupy Wyszehradzkiej, bo państwa te nie zmieniają w tym względzie swojej polityki. Łatwiej będzie więc w przyszłości naciskać na Polskę z Brukseli, czy Berlina, by przyjąć jakieś kwoty migrantów, które wcześniej ustalono na unijnych szczytach. Ewentualna zmiana rządu na bardziej liberalny ideologicznie, tylko ten stan rzeczy ułatwi, a wcześniej, czy później taka sytuacja będzie miała miejsce, podpierając się przy tym argumentem, że tak naprawdę szeroko drzwi do Polski otworzył przecież PiS, a nie PO czy jakaś mutacja Nowoczesnej, lub Ruchu Palikota. Kaczyński i Morawiecki nie kierują się w tym względzie kalkulacjami politycznymi, ale bardziej ekonomicznymi, co również wbrew założeniom nie musi przynieść pozytywnych efektów gospodarczych.

Polityka gospodarcza, a migracja

Dlaczego Morawiecki zdecydował się na otwarcie granic na ludzi z zewnątrz, mimo że wiążą się z tym faktem zagrożenia społeczne i polityczne w przyszłości ? Pierwszą i zasadniczą odpowiedzią na to pytanie jest to co dzieje się obecnie na rynku pracy. Dobra koniunktura gospodarka, spadające bezrobocie, to zjawiska, które spowodowały, że w niektórych sektorach gospodarki zaczęło brakować rąk do pracy. W efekcie rząd zdecydował się otworzyć na oścież granice i w szybkim czasie na terenie Polski zaczęli się pojawiać robotnicy przede wszystkim z Ukrainy. Obecnie szacunki statystyków oscylują wokół 2 milionów pracowników z tego państwa. Gwałtowny napływ siły roboczej ze wschodu oraz dalsze planowane migracje z Filipin, mają oczywiście swoje implikacja tak w ekonomii, jak i demografii. Jeśli bowiem na rynku pracy pojawiają się dodatkowi pracownicy, to presja płacowa spada, pracodawcy zaś nie będą skłonni do inwestowania w nowe środki produkcji, maszyny itd., które unowocześniłby sposób wytwarzania towarów, bo dzięki polityce władz centralnych nie będzie zwyczajnie takiej potrzeby. Imigranci nadal będą gotowi do pracy za stosunkowo niskie jak na polskie warunki wynagrodzenia, a Polacy przy ewentualnym nawrocie kryzysu ekonomicznego, będą zmuszeni do wyjazdów za granicę, co zresztą ciągle się dzieje, choć rząd tym zjawiskiem wcale się nie chwali z wiadomych powodów. Polityka migracyjna rządu Morawieckiego ma jeszcze jeden aspekt, chodzi tu oczywiście o wspieranie dzietności Polaków. Przypływ nowej siły roboczej nie sprzyja powiększaniu rodzin i ich zakładaniu przez ludzi w wieku produkcyjnym, bo brak widoków na stabilne i dobre miejsca pracy się w praktyce utrzyma. Z jednej strony władze wprowadzają rozmaite programy prodemograficzne i socjalne takie jak Rodzina 500 plus, z drugiej zaś niweczą efekty własnych zamierzeń, przez otwarcie granic dla obcych pracowników. Sprzeczności te nie są dla Morawieckiego i spółki żądną przeszkodą w propagowaniu sukcesów na odcinku demograficznym.

PiS mimo zapowiedzi nie prowadzi spójnej polityki ekonomicznej. Przed wyborami, a nawet krótko po przejęciu władzy PiS chwaliło się, że Morawiecki posiada plan, który zmodernizuje polską gospodarkę i zmieni kraj z podwykonawcy dla wielkich zachodnich firm w samodzielny podmiot produkujący wysoko przetworzone produkty na rynki globalne. Plan Morawieckiego przynajmniej w obecnej fazie realizacji bazuje raczej na taniej sile roboczej sprowadzanej z zewnątrz niż na projektach wykraczających poza jedną kadencję parlamentu. W istocie wygląda to na kontynuację polityki liberałów z poprzednich ekip rządowych, które bazowały na tych samych sposobach zarządzania gospodarką narodową. Model ten jednak jak pokazuje rzeczywistość się wyczerpuje, bo Polacy nie chcą pracować już za oferowane im stawki wynagrodzeń, a kapitał zagraniczny, zawsze może przenieść produkcję w inne miejsca, gdzie siła robocza jest tańsza. Ponieważ ten stan rzeczy nie ulega zmianie, potrzebni są migranci z zewnątrz, by ten model gospodarowania utrzymał się jak najdłużej. W końcu po ewentualnej zmianie władzy nie będzie to już problem obecnej elity.

Rząd Morawieckiego nie redukuje też kosztów pracy, biurokracji, czyli problemów, na które pracodawcy narzekają w Polsce od lat, za to pojawiają się nowe obciążenia w postaci różnorakich opłat solidarnościowych, które pozwolą zapewne tej partii wygrać wybory, ale w dłuższej perspektywie nie przyniosą polskiej gospodarce korzyści. Racjonalizacji w postępowaniu Morawieckiego nie widać także w zakresie polityki migracyjnej wewnątrz kraju. Teoretycznie w momencie, gdy brakuje siły roboczej w jednym województwie w innym zasoby takowe jednak są, jednakże rząd nie podejmuje żadnych działań, by skłonić rodaków do szukania pracy w pierwszej kolejności w Polsce, adresując do zainteresowanych grup docelowych określone programy relokacyjne. Władze wolą inwestować w migrantów niż w Polaków. Podobnie sprawa wygląda z Polakami mieszkającymi na Wschodzie, gdzie przecież w pierwszej kolejności władze powinny być zainteresowane ściągnięciem tych ludzi do Polski. PiS przed wyborami ostro atakowało PO za to, że partia ta zdecydowała się na zmniejszenie o 1,26 mln zł pieniędzy przeznaczonych dla Polaków mieszkających na Wschodzie i przekazanie tej kwoty na rzecz uchodźców, których rząd Ewy Kopacz zdecydował się przyjąć.. Po medialnej burzy, ostatecznie, sejmowa komisja finansów zdecydowała jednak, że uzupełni fundusz przeznaczony na repatriantów taką samą kwotą, jaka została przeznaczona na migrantów mających przybyć z Włoch. Dziś już o pomocy dla Polaków żyjących na kresach dawnej Rzeczpospolitej mało się słyszy, a już wcale nie mówi się o ich repatriacji do ojczyzny.

Podsumowanie 

Ostatecznie PiS może na tego typu polityce migracyjnej sporo stracić jako formacja polityczna i środowisko, coraz większa presja ze strony środowisk konserwatywnych i prawicowych szermujących argumentami ksenofobicznymi, może w końcu doprowadzić do jakiegoś rozłamu w tej partii, zwłaszcza w sytuacji, gdy na jej czele zabraknie przywódcy, jakim dziś bez wątpienia jest Jarosław Kaczyński. Trudno oczywiście zawyrokować dziś, że akurat ta kwestia będzie katalizatorem takich zmian na scenie politycznej, ale sądząc po tym, co dzieje się dziś w Europie i na świecie, na pewno tematyka imigracji będzie jeszcze wracać wiele razy, zwłaszcza w kontekście unijnym i wówczas siłą rzeczy będzie pojawiać się w agendzie politycznej różnych formacji politycznych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka