Dialog człowieka wierzącego z ateistą toczy się zazwyczaj za cenę podwójnego przemilczenia. Z jednej strony: ktoś, kto doświadcza rzeczywistości wiary, siłą rzeczy musi uznać kogoś, kto tej rzeczywistości przeczy, za człowieka, który widzi mniej, a zatem jest swego rodzaju inwalidą. Z drugiej strony: ktoś, czyj światopogląd jest ufundowany na przekonaniu, że religia to społeczne urojenie, musi swego adwersarza uważać za człowieka inteligentnego inaczej
Jerzy Sosnowski z artykułu w GW
Na blogu p. Quasi wynikł temat teizmu i ateizmu. Pozwoliłem sobie w nim na kilka uwag tematycznych, które wzbudziły zainteresowanie p. nameste. Aby nie naciągać gościnności gospodarza nadmiernym autotematyzmem przeniosłem swoją odpowiedź p. nameste tutaj.
Tekst nei jest jeszcze skończony. Jest co najwyżej zarysowany grubą kreską. Niewykluczone, że będzie ewoluował. Nie wiem, czy to co napisałem o to, co chciałemnapisać - język to wściekła kobyła. Nie wiem też, czy to co chciałem napisać i/lub jest zrozumiałe. Tak czy siak - tekst będzie podległą rewizjom.
1. Jestem fizykiem i matematykiem. Mam odpowiednie do tego wykształcenie, a pracą naukową zajmuję się na co dzień. Nie jestem tylko nauczycielem, czy popularyzatorem. Jestem praktykiem.
2. Narzędziem, którym się w mojej pracy posługuję jest metoda naukowa. Jest to schemat rozumowania, który w najprostszym ujęciu wygląda tak:
... -> dane z obserwacji/doświadczenia ->
-> analiza (statystyka, poszukiwanie regularności) ->
-> model matematyczny (obraz idealny) ->
-> test zgodności (doświadczenie, testy istotności) -> ...
W zasadzie wyjście tego ciągu zasila jego wejście - naukowiec pracuje w sprzężeniu zwrotnym. Oczywiście problemy życia codziennego także wnoszą nowe, ciekawe pytania do pracy naukowej... niemniej jednak pytań i tak jest za dużo! Z doświadczenia mojej pracy wiem, że specjalizacja i rozczłonkowanie wiedzy są tak daleko posunięte, iż w zasadzie każda dziedzina badań angażuje powiedzmy kilkuset ludzi na świecie, którzy wiedzą, o co tak naprawdę chodzi.
Metoda naukowa jest więc w praktyce zestawem niezwykle szczegółowych wytycznych w danej dziedzinie badawczej. To, co przedstawiłem powyżej jest tylko pewnego rodzaju uogólnieniem. W praktyce niektóre etapy są bardziej rozbudowane, inne mniej... rola statystyki jest większa lub mniejsza. Czasem modele są proste, czasem złożone...
Kluczowym elementem metody naukowej jest poszukiwanie regularności w ciągu danych. Tak naprawdę do tego się działalność naukowca sprowadza... Pytanie jest ciekawe jeśli wskazuje na pewne nagromadzenie informacji. Dane przypadkowe nie zwracają uwagi. To naturalna i fundamentalna własność umysłu - wybiera on to, co 'ma sens', czyli to, co daje się opisać za pomocą jakichś reguł lub prawideł.
3. Posłużę się tu pewną koncepcją, którą zaczerpnąłem od M. Chaitaina (książka "META Math"), a która interpretuje pojęcie 'sensowności' czy też 'obliczalności' danych w kontekście ich przypadkowości. Dane Przypadkowe to takie, których nie możemy skompresować. Kompresja to poszukiwanie reguł, czy wzorów matematycznych, które odrzucą informację zbędną i skondensują tylko to, co istotne.
Prawa fizyki czy matematyki służą właśnie temu - kompresji danych. Dane obserwacyjne możemy zastąpić krzywą teoretyczną. Trochę po drodze stracimy, ale to nie ma znaczenia - to, co najważniejsze... sens danych jest wyrażone przez proste równanie. Jeśli dane są przypadkowe - nie możemy dokonać kompresji. Nie możemy przewidzieć wyniku doświadczenia, a więc nie możemy zastąpić rzeczywistości jej modelem myślowym.
Kryterium poznawalności świata sprowadza się do kompresji danych. W swej książce "Boska Cząstka" Leon Ledermann pisze, że jego marzeniem jest, aby całość praw fizyki dało się zapisać w postaci kilku równań na T-shircie... Tak jak np. Prawa Maxwella mieszczą się na podkoszulku - tak Wielka Teoria Wszystkiego - opis świata powinien dać się zawrzeć w kilku matematycznych formułach.
Porzucam w tej chwili ogromną dyskusję na temat tego, jak kompresować... Technikalia schodzą na drugi plan przed pytaniem: czy to jest w ogóle możliwe? Czy świat daje sie kompresować w ten sposób? Czy to znaczy, że większość informacji we Wszechświecie jest nieistotna*? Pytanie o poznawalność lub pojmowalność wszechświata sprowadza się więc do pytania - ile informacji z Wszechświata można bezpiecznie odrzucić.
4. Zwracam uwagę na to, że powyżej opisane problemy stanowią kwintesencję filozofii, a nie fizyki. To ważne rozróżnienie. Fizyk bądź jakikolwiek inny przyrodnik nie zadaje sobie takich pytań! Nie zadaje, bowiem nie musi... wystarczy mu przekonanie, że metoda naukowa działa. Fizyk bądź matematyk, w trakcie swej edukacji - a ja nie jestem tutaj wyjątkiem - poznaje duża ilość przykładów historycznych, w których zastosowanie metody naukowej dawało rezultat w postaci skutecznej kompresji wiedzy o świecie. Także ze swej praktyki zawodowej mogę wysnuć wniosek, iż zdarzają się sytuacje, w których działalność naukowa przynosi zamierzony efekt. Innymi słowy - znam przykłady regularności, a co za tym idzie poznawalności Wszechświata.
Trudno byłoby mi podać natomiast przykłady nieregularności i niepoznawalności świata! Więcej - teoria matematyczna... a więc nomen omen skompresowana wiedza o świecie - przekonuje mnie, że nigdy nie będę miał pewności, co do poznawalności świata. Maszyna Turinga, która wykonuje program nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy sama sie zatrzyma. Prowadzi to do możliwości stworzenia ciągu danych, który jest prawdziwie przypadkowy. A więc niekompresowalny... przynajmniej część Wszechświata nie podlega kryterium poznawalności. Ale czy jest to część istotna?
Chaitain całkiem racjonalnie argumentuje - a robi to celem kokietowania czytelnika - że nie istnieją liczby rzeczywiste... hmmm... każdy z nas wie, że istnieją liczby rzeczywiste... Tak nas nauczono. Ale pytanie nie jest całkiem bezsensowne. W fizyce nie istnieję liczby dowolnie duże, ani dowolnie małe. Nie dysponujemy dowolną dokładnością pomiaru... Nie wiemy czy świat jest dyskretny, czy ciągły... To już nie są pytania czysto filozoficzne... od tych pytań fizyk już nie ucieknie! Jeśli świat nie jest ciągły, to jest poznawalny w istotnym zakresie... Jeśli jest ciągły - sprawa jest otwarta.
5. Nie chciałbym wchodzić w zbyt długie dyskusje techniczne - podsumuję tylko dotychczasowe wnioski:
a) umysł naukowca szkolony jest do wyszukiwania regularności
b) regularność to kompresja
c) kompresja to poznawalność
d) metoda wyszukiwania regularności ma sukcesy
e) trudno sformułować jakieś tezy dotyczące ograniczeń metody
Tym samym zwrócę uwagę na pojawiającą się trudność... jako naukowiec posługuję się metodą, która sprawdziła się już kilkukrotnie. Wiem to od ludzi, z którymi rozmawiam, a i sam na własne oczy widziałem. Jestem przekonany o tym, że metoda zadziałała. Czy będzie działać zawsze**?
6. Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa dla każdego naukowca, który widzi dalej niż tylko poza koniec własnego nosa. Nie ma wbrew pozorom wielu naukowców, którzy pozwalają sobie na filozofowanie. Nie w godzinach pracy... Osobiście uważam, że to przejaw konformizmu. Naukowcy żyją z przeświadczenia ogółu, że wiedza naukowa jest pewna i niepodważalna. Moja metoda szkolna polega mniej więcej na tym, że moje uczennice najpierw konfrontuje z jakąś prawdą naukową, czekam, aż się do niej przyzwyczają, apotem podaję im informację, że fakt ten został naukowo obalony... to bardzo niedydaktyczne... ;)
Naukowcy - tak jak ludzie, których uczę - przyzwyczajają się do swoich tez. W gruncie rzeczy przywyknięcie do nowej teorii***, stało się anegdotycznym synonimem zrozumienia! My - przyrodnicy - nie nabywamy przekonania, że nasze teorie są prawdziwe. My tylko nudzimy się bezowocnym wynajdywaniem kontrprzykładów. To bardzo niebezpieczna strategia - fakt, że np. Wielkie Twierdzenie Fermata, albo Hipoteza Poincare'go czekały i po sto lat na dowód, oznacza, ze wymarcie pokolenia, które pamiętało czasy sprzed nowej teorii nie gwarantuje jej jeszcze sukcesu.
Ta sama wątpliwość staje się metawątpliwością, kiedy odnieść ja do poziomu metody naukowej. Bez wątpienia dysponuję przykładami, że sie sprawdza. aLe to oczywiście nie jest dowód - dictum de singulo jest błędem logicznym... nawet jeśli to singulo oznacza dorobek całej ludzkiej cywilizacji!
7. Metoda naukowa ma swoją niekochaną i odrzuconą siostrę, zwana Indukcją Przyrodniczą. Nikt jej nie lubi. Najchętniej wyrzucono by ja z rodziny... ale cholera dostała spadek i wszyscy teraz musimy się jej podlizywać... W tych rzadkich przypadkach, kiedy czujemy się na tyle silni, by z niej zakpić, nazywamy ja Nieuzasadnioną Indukcją Przyrodniczą. Jeśli trzy razy jechałem na gapę bez biletu to i następnym razem mi sie uda... wszyscy wiemy, że takie rozumowanie jest błędne. Nie znaczy to, ze mi się nie uda... tylko tyle, że nie wynika to z przesłanek!
Dlaczego nikt nie lubi pani IP? Ano dlatego, że cąła nasza metoda naukowa na niej wisi... Dla kogoś, kto nie jest odpowiednio oblatany w filozofii nauki taka teza to niemal bluźnierstwo! Ale tak jest... dokładnie tak jest.
Nie ma żadnego powodu, dla którego każda badana przez nas seria danych miałby wykazywać regularność uprawniającą nas do kompresji. To, że znaleźliśmy prawa fizyki dla elektromagnetyzmu, nie oznacza, że będą takowe dla grawitacji... Szukamy ich wiedzeni przeczuciem, ale nie mamy dla tego przeczucia żadnego racjonalnego uzasadnienia.
8. Pisałem tu już o edukacji fizyka, która zakłada przedstawienie mu pasma sukcesów tej niewątpliwie płodnej dziedziny nauki. Każda edukacja polega na przedstawianiu sytuacji, w których metoda naukowa się sprawdziła... nikt nie zajmuje się głoszeniem własnych porażek.
Nasuwa mi się tutaj taka metaforyczna dygresja... w "Diunie" Franka Herberta jest taka scena, kiedy po druzgocącym zwycięstwie Paul Muad'Dib obserwuje oficerów saradaukarów - dotąd niezwyciężonej armii Imperatora. Odkrywa, że niezwyciężona armia ma swój słaby punkt - nie znając goryczy porażki, nie potrafi poradzić sobie wtedy, gdy zagląda jej w oczy widmo przegranej. Oficerowie sadaukarów byli bezradni, bo nigdy nie przegrywali! Paul postanawia uwzględnić ten fakt w szkoleniu swoich wojsk...
Naukowcy często popełniają błąd sardaukarów - nie ma żadnego powodu, dla którego metoda naukowa miałaby być zawsze skuteczna... ich szkolenie nie obejmuje radzenia sobie z niepoznawalnym.
Jest to poniekąd naturalna cecha ludzkiego umysłu - jego podstawowa funkcja to odsiewanie przypadkowych danych i poszukiwanie regularności. Pewne typy regularności są istotne społecznie - wyraz i kształt twarzy na przykład. Ogromna część naszego umysłu zajmuje się tylko tym - rozpoznawaniem twarzy! Inne regularności - czasowe w dźwięku lub przestrzenne w optyce przyciągają nasze zmysły. Poniekąd filtrujemy dane ze świata i nadajemy im regularność niejako na siłę. Musimy na co dzień rozwiązywać skomplikowane problemy wymagające mnóstwa informacji... kompresja albo śmierć! Ci, którzy nie byli zdolni do wyszukania regularności, już zginęli. Ich umysł okazał się zbyt przeciążony przypadkowymi danymi. Dochodzi do tego, że przypadkowe dane obdarzamy regularnością na wyrost... Dzisiejszy zalewa nas ogromem przypadkowej informacji. nei dziwi mnie fakt, ze aby sobie z tym poradzić część osób konstruuje teorie spiskowe... sa one przecież tylko strategią kompresji - wyjaśniania w kategoriach uproszczenia.
9. Czy metoda naukowa nie jest przypadkiem taką teorią spiskową? Naukowcy powiedzą, że absolutnie nie... A skąd to wiadomo? Logicznie nie ma żadnych podstaw by twierdzić, że dane, które rozpoznajemy są regularne... owszem, czasem sie to zdarza... ale czy to nie przypadek?
My - naukowcy - wierzymy, że to nie jest przypadek. Nie wiemy tego ale wolimy tak mówić, nawet jeśli chwilowo fakty pokazują, ze jest inaczej. Nasze umysły skłaniają nas do tego. Tak jest wygodniej.
W znakomitej książce Jaya Ingrama "Płonący dom' znajdziemy serię opisów rozmaitych konfabulacji wymyślanych przez ludzi po to, by uzasadnić lub obejść uszkodzenia percepcji, powstałe w wyniku zniszczenia fragmentu mózgu. Kobieta, która uważa, że jej ręka została jej przyszyta przez pomyłkę... ludzie, którzy dopisują historie do prostych obrazków po to, by przed samymi sobą ukryć fakt, że nie potrafią zobaczyć jednej z ich części... Świat jest pełen konfabulacji. Dlaczego akurat metoda naukowa miałaby być z tych konfabulacji wyłączona... bo się sprawdza?
Po pierwsze - sami wycinamy z naszego widnokręgu naukowego te fakty, dla których się nie sprawdza. Nawet jeżeli to są fakty, dla których metoda jeszcze się nie sprawdziła... Paradoksalnie - dopiero dobry model skłania wielu fizyków do spojrzenia na dane doświadczalne pod kątem ich przydatności. Fizycy - a ja nie jestem wyjątkiem- łapią się na tym, że nagle odkrywają, że model stworzony dziś tłumaczy dane, które wczoraj określiliśmy jako błąd pomiarowy. Problem nie w tym, że zorientowalibyśmy się post factum. My byśmy się nigdy nie zorientowali!!! Okazuje się bowiem, ze często metoda naukowa nie startuje od obserwacji świata... startuje od hipotezy regularności. A dopiero potem szuka danych potwierdzających tezę. Zdarzało mi się to w praktyce pracy naukowej zbyt często, żebym teraz miał zaufanie do wyników cudzych badań...
Po drugie: niewątpliwie mamy tendencję do zastępowania jednych wnioskowań innymi, kiedy nam te pierwsze ktoś obali. Czym więc różnimy się od oskarżonego, który plącze sie w niewiarygodnych zeznaniach? Zawsze może pojawić się jakiś metapoziom, który całkowicie sfalsyfikuje nam koncepcję. Zdarzało się nam to już nie raz... innymi słowy: nie potrafimy weryfikować naszych twierdzeń. Nie potrafimy weryfikować żadnych twierdzeń... no może jeszcze w matematyce. Ale konia z rzędem temu, kto mi w prosty sposób przełoży dowód matematyczny na interpretację fizyczną.
10. To, co powyżej napisałem wystarczyłoby jako deklaracja odrzucenia nauki jako niewiarygodnego procesu poznawczego. Tymczasem jestem naukowcem. Nadal. Czemu? Skoro mam tyle wątpliwości? Powinienem porzucić naukę skoro nie mam do niej zaufania... więcej! Każdy uczciwy człowiek powinien naukę porzucić!
Ani ja, ani inni uczciwi ludzie tego nie robią (choć zasada ograniczonego zaufania dobadań naukowych moim zdaniem winna być wtłaczana do głowy każdemu dziecku już od kołyski). Powodem jest ich przekonania, że odrzucenie metody naukowej by ich zubożyło. Dostrzegają wartość metody naukowej więc ją stosują mając nadzieję, że nie natrafią na niepoznawalne... Że ich Maszyna Turinga zatrzyma się w końcu, a ciąg danych nie okaże się przypadkowy.
Ludzie po prostu wierzą w naukę.
Ja zresztą też.
11. Jak do tej pory nie padło ani słowo o Bogu. A przecież miałem powiedzieć dlaczego jestem teistą... Otóż jestem teistą dlatego że jestem naukowcem. Wierzę, że świat jest poznawalny, a więc wierzę, że istnieje źródło owej poznawalności.
Poznawalność jest niekonieczna. Wspomniany już Chaitain ładnie argumentuje, że liczb rzeczywistych jest nieskończenie więcej niż liczb 'obliczalnych'. Prawdopodobieństwo przypadkowego wybrania liczby wymiernej, albo chociaż algebraicznej jest równe zero. Większość ciągów danych, które dostajemy powinna być przypadkowa. Być może wybieramy z nich podciągi, które kompresować się dają... ale mimo wszystko: wydaje sie rzeczą niemożliwą by Wszechświat, jeśli jest całkowicie w swym byciu nieskrępowany był poznawalny.
Fizycy badają byty, które są przygodne. To znaczy takie, które mogłyby by być, ale nie muszą. Dochodzimy i do takiej skrajnosci, że nawet samym sobie przyznajemy cechę przygodności. Z mrowia możliwych, acz niekoniecznych wszechświatów losujemy (sic!) ten nasz pisany przez duże W. Dlaczego miałby być poznawalny? Proszę łaskawie zauważyć, że ja już nawet nie pytam, dlaczego miałoby w nim istnieć życie inteligentne! Wystarczy mi znacznie mniej... wystarczy mi obliczalność funkcji stanu. Każdy fizyk w to wierzy, ale żaden nie potrafi mi powiedzieć, dlaczego tak miałoby być? Dlaczego tak musi być? Jest tylko niezłomna wiara w to, że pozorna przygodność naszego Wszechświata jest równoważona przez konieczność praw fizyki. Ale źródeł tej konieczności nie widać...
12. Będąc uczciwym naukowcem mam dwie drogi rozwiązania tego problemu:
a) Muszę zostać 'łagodnym panteistą' - jak to ładnie zostało określone
b) muszę zostać teistą
Są oczywiście technicznie inne możliwości - na ogół jakieś możliwości pośrednie, mieszane. Wydaje mi się jednak, że ostatecznie i fundamentalnie, jedna z tych dwóch możliwości zachodzi. To znaczy: co do rdzeń pojęciowego, każda postawa światopoglądowa w tym względzie jest równoważna którejś z powyższych.
Zwracam uwagę, że muszę dokonać wyboru. Jeśli będę się zapętlał w uzasadnianiu mojej wiary w poznawalność świata zostanie to natychmiast wypunktowane. Muszę znaleźć jakiś fundament dla mojego przekonania.
a) oznacza stwierdzenie: istnieje koniec tej spirali. Świat jest immanentnie konieczny, a powodem istnienia jego praw jest on sam. Na jakimś metapoziomie poznania okaże się, że inaczej być nie może niż jest - pojawi się konieczność, która będzie źródłem innych konieczności poznawczych.
Dlaczego nie wybieram tego rozwiązania? Bo konsekwentnie pozostaję fizykiem. Wszystkie moje badania utwierdzają mnie w przekonaniu, że Wszechświat nie jest konieczny. Musiałbym nagle zapostulować istnienie jakiegoś poziomu, na którym stosowanie metody naukowej się urywa. Otrzymałbym jakieś prawa przyrody, których już bardziej skompresować bym nie mógł. Czyli dostałbym ciąg informacji, który jest... przypadkowy! Innymi słowy - wiedziałbym, że u podstaw Wszechświata leży zespół reguł, ale ich natura byłaby niepoznawalna. Czy mógłbym użyć tych reguł do skompresowania ich samych? To znaczy: jeżeli zestaw tych reguł miałby być ostateczny, to musiałby tłumaczyć także to, właśnie takei reguły są ostateczne. Inaczej poziom odcięcia reguł rządzących Wszechświatem byłby arbitralny.
Musiałbym albo popaść w sprzeczność logiczną, albo zgodzić się, że z niewiadomych przyczyn (co przeczy pojęciu konieczności praw fizyki) świat jest poznawalny tylko do pewnego wybranego momentu. Ale ja nie w to wierze! Ja właśnie wierzę, że Wszechświat jest poznawalny! Bez ograniczeń! Albo niech tłumaczy sam siebie, albo niech będzie nieskończenie skomplikowany.
Ponieważ z natury swojej jestem sceptycznie nastawiony do zdań typu self-referretnial, wyjaśneinie panteistyczne odrzucam. Robie to na mocy konsekwencji założenia, że moja metoda naukowa działa zawsze.
Pozostaje mi więc twierdzić, że Wszechświat jest nieskończenie skomplikowany i cały czas wytłumaczalny na każdym poziomie. Każdy podciąg danych obserwacyjnych daje sie skompresować.
Tylko taki świat sam sie nie tłumaczy...
A więc skazany jestem na b).
Podsumujmy to ostatni rozumowanie - zgadzam się, że jest ona skomplikowane. Być może da się je skompresować... ;)
- na pewno jestem przekonany - choć udowodnić nie potrafię, że metoda naukowa działa zawsze
- doznaję poznawalności świata i pytam dlaczego?
- powiadam sobie - istnieje źródło poznawalności.
- Żaden byt wewnętrzny wobec Wszechświata nie nadaje sie na źródło poznawalności
- Gdyby Wszechświat sam się tłumaczył doszedłbym albo do arbitralności - a przyjąłem wiarę w brak arbitralności - albo do sprzeczności.
- No to z bólem serca zmuszony jestem przyjąć, że musi istnieć osobne źródło praw fizyki, niż nasz Wszechświat.
13. Większość naukowców tak nie postępuje. Pytanie dlaczego, jest ze wszech miar interesujące. Moim zdaniem wynika to z pomieszania kolejności, uprzedzeń oraz konformizmu...
Od mojego rozumowania, do klękania w kościele przed Hostią, czy obrzezywania napletka droga jest daleka. Właściwie to nawet jeszcze nie jest teizm. To jest przekonanie o istnieniu Boga. Nie jest to nawet dowód - przecież opiera się on na wyznaniu wiary w poznawalność świata... Tym niemniej już przywodzi skojarzenia.
Samo słowo Bóg, kojarzy się naukowcom źle. W USA z wojującymi kreacjonistami protestanckimi, w Polsce pewnie z Radiem Maryja... Któż chciałby się zapisywać do takiej hołoty? Odrzuca nas ogromny ładunek uwolnionej w powietrze irracjonalności, która zawiera w sobie Liturgię, rytualizm, etc.. Proszę jednak zwrócić uwagę, że w moim rozumowaniu nigdzie ale to absolutnie nigdzie nie powoływałem sie na argumenty moralne! Wywlekanie teraz sprzeciwu wobec zachowań jakichś ludzi - nawet, jeśli mniej lub bardziej uzasadnionego - niczego nie psuje w tym schemacie myślowym. Ja nawet nie schodzę do tak niskiego poziomu twierdzeń!
Jeśli to rozumowanie miałoby być błędne - na przykład jednak łagodny panteizm jest bardziej uzasadniony - w absolutnie niczym nie uderzy to na razie w ludzi, którzy niosą baldachim w procesji na Boże Ciało... Złośliwie należy dodać, że to pewnie dlatego, ze ci co niosą ten baldachim nigdy się nad istotą teizmu lub panteizmu nie zastanowili.
Z faktu, że pod jakąś ideą podpisuje się tabun rozhisteryzowanych babć nie wynika jeszcze, ze można tę ideę odrzucić. Większość znanych mi naukowców-ateistów też nie przeszła przez taki ciąg rozumowy - wątpliwe, by kiedykolwiek się za to zabrali. Bezrefleksyjnie zamykają się w swojej dziedzinie (czy to chemia, czy fizyka, czy teoria ewolucji) i żywią przekonania, które są równie bezzasadne, jak przekonananai 'moherowych babć'.
Oczywiście osobna sprawa, czy to dla kogoś, kogo interesuje stosunek do innego człowieka ma znaczenie... tzn. czy profesorowie filozofii mają wyższy poziom moralności niż 'moherowe babcie'... Ale nie o tym tutaj mówimy.
Nie da się ukryć, że wielu naukowców odrzuca teizm, bo im się to kojarzy z Papieżem, a w wypadkach skrajnych z prezerwatywami (zabawne, co się ludziom kojarzy), a nie dlatego, że uznają go za nieracjonalny. Przyjęcie teizmu oznacza pewne konsekwencje... ale jeśli miałby być uzasadniony, to konsekwencje są dobrodziejstwem inwentarza! Jeśli komuś konsekwencje sie nei podobają, to niech zmieni cały schemat myślowy, a nie tylko wyrzuci z neigo jeden element.
W pewnym sensie odrzucenie teizmu może mieć tylko dwa źródła. Albo jest wynikiem przyjęcia pewnych założeń, albo wynikiem niekonsekwencji w stosowaniu własnych założeń.
Osobiście wybieram teizm dlatego, ze konsekwentnie stosuję własne założenia. Między innymi dlatego, że jestem uczciwie i konsekwentnie do końca naukowcem...
C. D. być może N.
* Chaitain by się ze mną nie zgodził - większość informacji jest istotna... właśnie dlatego nie można jej odrzucić
** rozważania o Maszynie Turinga i Tweirdzeniu Goedla skłaniają do wniosku, że istnieją formalne ograniczenia metody w stosunku do zdań logicznych. Obserwacja przyrody jest jednak z zasady jednoznaczna. Mogę zrobić eksperyment, który musi przynieść mi rozstrzygnięcie. Wynikałoby z tego, że przyroda nie jest nierozstrzygalna. Na użytek tego artykułu przyjmę, że tak jest w istocie, choć to przedmiot stałej kontrowersji.
*** słynne powiedzenie bodaj Nielsa Bohra...
do bólu logiczny
absolutnie przekonany o konieczności myślenia
* * *
Nie gardzę ludźmi
* * *
Moje poglądy:
Moral Politics - lepsze przybliżenie
Political Compass - gorsze przybliżenie
By courtesy of Jacek Ka.
* * *
Mała prywata:
poszukuję kogoś, kto jest w stanie sprzedać mi klingę dobrej jakości (dwuletnia gwarancja na UŻYWANIE do walk). Najchętniej rapier lub pałasz, względnie lekka szabla.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura