Kto tego nie doswiadczy na wlasnej skórze ten nie zrozumie. A mnie się to zdarzyło.
Zacznijemy od tego, że mam małe dziecię. Cieszy się doskonałym zdrowiem, wspaniałe jest. Chociaż spodziewaliśmy się kłopotów, nim dziecię się urodziło. Wczesne skany USG mówiły że coś jest nie tak, że coś wskazuje na jakąś wadę dziecięcia. Człowiek wtedy czuje się tak bezsilny.
Zdumiało mnie jedno. Więcej niż zdumiało - lekko zaszokowało. Gdy podczas kolejnej wizyty w szpitalu, tej prawie najważniejszej, siostra - nim jeszcze było cokolwiek wiadomo - jak gdyby nigdy nic powiedziała że możemy "stop pregnancy" jeszcze dziś. Nie byłem pewnie pierwszym człowiekiem na świecie, któremu składa się taką ofertę, ale sposób w jaki siostra to zrobiła był jednak szokujący. Ona była przygotowana na natychmiastową decyzję, pod wpływem właśnie usłyszanej, złej wiadomości. Jak to możliwe? W UK dokonuje się setek tysięcy aborcji rocznie, więc siostra uznała że to coś jak wyrwanie zęba. Albo ją przeszkolono, by tak uważała. W obliczu setek tysięcy zabitych istnień jednen skomplikowany przypadek nie miał już znaczenia. A kiedyś może miał. Potem była stała niezrównoważona siła i dalej już ruch w dół równi pochyłej.
Dlatego wszelkiemu pedalstwu (pardon le mot) chcącemu udawać normalne rodziny trzeba powiedzieć won. Bez ogródek. Kiedyś, niedawno - w Polsce w ogóle o tym się nawet nie wspominało. Teraz się o tym mówi. A tak samo jak u nas mówi się - jeszcze nieśmiało - o małżeństwach gejów, tak w BBC mówi się o adopcji dzieci przez pary gejowskie. To też efekt równi pochyłej. Dlatego mówię won.