Kiedy tak jechałem do pracy - przypięty pasem bezpieczeństwa, i moje dziecię jadąc do przedszkola również jechało przypięte pasem bezpieczeństwa w foteliku bezpieczeństwa - dopadły mnie paradoksy.
Bo jak to właściwie jest... Dyskusja niby już wiele razy klepana. Korwin burzy się na zapinanie pasów i sam (twierdzi) że ich nie zapina. Ale czy przysłowiowy Korwin zapina pas swojemu dziecku? czy trzyma je w foteliku bezpieczeństwa?
Korwinopodobni konserwatyści zwykle od jakiegoś momentu uważają że dziecko jest własnością rodziców. No może nie własnością, ale przynajmniej do czasu pełnoletności winni są im 100% posłuszeństwo, rodzic ma prawo tłuc je paskiem od spodni po tyłku i głodzić, a państwu nic do tego. Może też niezapinać dziecka w foteliku bezpieczeństwa, bo co państwu do tego, prawda? Tu dochodzimy do momentu, gdy państwo dopomina się o swojego młodego obywatela i nakazuje rodzicowi zapiąć je w foteliku. Ze względu na ryzyko śmierci lub trwałego kalectwa. Czy nasz konserwatysta w tym momencie powie "ok", czy też dalej będzie się stawiał? Czy dalej będzie twierdził: "proszę bardzo, tak, ryzykuję uszkodzenie dziecko na własną odpowiedzialność". Znając charakter niektórych nieprzejednanych konserwatystów - nie zdziwiłbym się.
W którymś momencie jednak, gdy jakaś lewacka mateczka próbuje robić coś podobnego, może nieco drastyczniejszego, na swojej własności w brzuchu - konserwatysta dostaje białej gorączki i piany na ustach... Ot paradoks.
A może przesadziłem, może konserwatyści-korwinsyny grzecznie pakują swoje dzieci do nakazanych fotelików, hę? Pytam bo nie wiem, szczerze. Uświadomcież mnie.
centroprawicowiec, przyrodnik, tępiciel kaczyzmu, miłośnik Stefana Niesiołowskiego, homofob, wielokrotny ojciec
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka