Chciałam tylko skomentować tekst BUFONA "Nikotynizm a wyższość ewolucji nad rewolucją", a wyszła z tego notka. A wyszła, bo przyglądając się tej sprawie czuje się jakbym doświadczała deja vu. Już raz to przerabiałam. W innej kulturze, innym kraju. Wyglądało dziwnie tak samo.
Bufon pisze:
"Obawa branży gastronomicznej o spadek obrotów po wprowadzeniu zakazu palenia w ich lokalach jest jak najbardziej uzasadniona. Palacze ograniczą uczęszczanie do nich, nie mogąc wysiedzieć bez swojego dymka, a niepalący nie od razu nauczą się do nich chodzić. "
Cóż, nie obawiałabym się tak o te obroty. Przykład Wielkiej Brytanii pokazuje, że nie ma o co. Chyba, że tak się boją zwiększenia obrotów :)
W UK, akurat jak tam się znalazłam, głównym tematem we wszelkich mediach był blady strach właścicieli pubów, co to też będzie jak wkrótce wejdzie w życie nowe prawo zakazujące całkowicie palenia w lokalach. Jak to wyglądało można ocenić, przeglądając nasze dzisiejsze gazety i mnożąc przez jakieś 5. I co? I po kilku miesiącach te same gazety zaczęły zamieszczać komentarze tych samych właścicieli - "No wiecie, nie jest tak źle, zasadniczo to obroty nam się zwiększyły.. Trochę starych klientów nam ubyło, fakt, ale niewiele, za to przyszło dużo nowych osób zachęconych brakiem dymu..."
Bo pomyślmy, co robią palacze w pubie, w którym nie mogą zapalić? To samo co w Twoim mieszkaniu. Wychodzą na zewnątrz na dymka i wracają po. I nawet dość szybko przestało im to przeszkadzać.
Ja naprawdę nie bronię p. Najsztubowi palić. Współczuję, że musi tak dużo, paliłam 15 lat i wiem co to znaczy. Ale ponieważ od kilku lat nie palę, nie życzę sobie, aby ktoś inny robił to za mnie na mój koszt. Mój, bo chciałabym czasem pójść do knajpki. Czasami chodzę - i muszę się godzić z tym, że zewsząd atakuje mnie dym.
Niestety, nasi posłowie stchórzyli przed zmasowanym atakiem hałaśliwej mniejszości (bo palący to jednak u nas mniejszość, nie większość) i do wolnego od dymu pubu będę musiała się przejść do Londynu. Nie szkodzi, blisko mi tam tak czy inaczej. Szkoda tylko patrzeć jak nasi "tfurcy" prawa potrafią schrzanić nawet dobre pomysły.
Wiecie co? W te "skutecznie oddzielone od reszty lokalu miejsca dla palących" jakoś nie wierzę. Gdzieś, kiedyś to już słyszałam. Kolejne deja vu? Owszem, tyle, że tym razem miejsce akcji też się zgadza. Więc też znam zakończenie. Wyszło, jak wszystko u nas.
Rewolucje się przydają. Naprawdę. Ewolucja, to proces na tyle długotrwały, że ja nie dożyję tego braku dymka. Tak jak i sensownych ustaw. A chciałabym, nie wiem, którego bardziej.