Świadomie, a nie z odruchu, zamieszczam tą notkę w dziale politycznym. Bo fotki tu przedstawione obnażają nie tylko głupotę wykonawcy, ale też głupotę i niekompetencję tych, którzy go zatrudnili oraz tych, którzy im to zadanie zlecili. Ktoś zaraz powie, że to zbyt daleko idące wnioski, ale moim zdaniem - jak najbardziej uprawnione.
Od kilku tygodni obserwuję, jak władze Gdańska i służby miejskie w tym mieście dają sobie radę z "fenomenalną" w tym roku zimą. W cudzysłowie, bo jeśli można te ilości śniegu uznać za fenomenalne na południu Anglii (gdzie temperatura w zimie rzadko spada poniżej 0, -1 stopnia), a śnieg na ogół widziany jest w postaci bardziej szronu na szybie Twojego samochodu wczesnym rankiem (bo już nie później - jak się nie śpieszysz, poczekaj aż Słońce odwali za Ciebie robotę) niż czegokolwiek padającego, to już w naszym kraju opady śniegu i niska temperatura w grudniu, styczniu czy lutym nie jest niczym niezwykłym.
Niestety, muszę stwierdzić, że średnio. O ile ktoś mieszka w bloku na dużym osiedlu a stamtąd dojeżdża do Centrum do pracy - może nie zauważać kłopotu. Jeśli jednak mieszka się w nieco bardziej peryferyjnej części miasta - pozostaje współczuć.
Najpierw zdjęcia, które zrobiłam w dniu wczorajszym. A propos myślenia przy samej czynności odśnieżania. Gdy robiłam te zdjęcia, stałam na przystanku autobusowym. Na drugim ze zdjęć poprzez porównanie ze stojącą obok osobą można przekonać się, z czym pieszy chcący skorzystać z przejścia dla pieszych musi się mierzyć:
Od przejścia dojść można jedynie do kiosku, który jest zaraz za krawędzią drugiego zdjęcia. Dalej - nie ma mowy, znowu jest taka sama zaspa. A za nią - dziewiczy, nietknięty niczym śnieg. O tyle jest to ciekawe, że jakieś 300 metrów dalej, w połowie drogi pomiędzy dwoma przystankami, znajduje się spory supermarket, w którym całe osiedle robi zakupy. Odśnieżający zapewne uznali, że wszyscy dojadą samochodem (?!)
Po drugiej stronie wśród zwałów śniegu (wczoraj jakieś 45-50 cm minimum - w każdym razie wyżej niż krawędź moich, wysokich w końcu butów) na czymś, co według mojej wiedzy powinno być chodnikiem, jest wydeptana przez ludzi ścieżka (tam jest nieco więcej miejsca no i nie trzeba przechodzić przez ruchliwą ulicę) wiodąca do tegoż supermarketu. Problem polega na tym, że supermarket ów jest na wysepce otoczonej ruchliwymi ulicami. Ścieżka jest wydeptana do przejścia (podkreślam, wydeptana, nie odśnieżona), ale niestety piesi nie dali sobie już rady ze zwałami śniegu odgarniętymi z jezdni blokującymi obie strony przejścia. Oprócz wypatrywania samochodów (a raczej przerwy pomiędzy nimi) trzeba jeszcze ćwiczyć skoki - zaspy są takie, jak te na zdjęciach. Wzdłuż krawędzi jezdni.
Jeżeli przeżyliśmy i dokonaliśmy zakupów, a chcemy przejść się do następnego przystanku (nieco bliżej i w dół, a nie pod górę) - szybko tego pożałujemy. Najpierw podobny tor przeszkód z przejściem przez jezdnię. Jak mieliśmy szczęście i parę osób już zdążyło tędy przejść, dalej będzie co nieco udeptane. Pierwsza połowa trasy wiedzie do wjazdu do jakiegoś składu opałowego, odśnieżają bardzo szybko i dokładnie. Tam odsapniemy przed skokiem do następnej wyspy bez śniegu - przystanku. Ironią jest, że sam przystanek jest odśnieżony, ale żeby się do niego dostać trzeba sobie najpierw udeptać ścieżkę. Także od tych kilku domów jednorodzinnych obok - dzięki temu, że tam są, kawałki są odśnieżone. Przez ich właścicieli. Między nimi - udeptujemy. Po drugiej stronie jezdni zwały świeżego, dziewiczego śniegu. Widać piesi wolą tą stronę :)
I tak jeśli chcemy np przejść na piechotę do centrum (nie tak daleko) musimy się nastawić na to, że pomiędzy kilkoma jeszcze przystankami przyjdzie nam udeptywać sobie ścieżkę wśród zasp. Czasem zejść na jezdnię (na środku ostrego zakrętu!) bo zaspy w tym miejscu są wyższe od nas, nie ma jak udeptać. Kilka przystanków dalej zaczyna się cywilizacja i odśnieżony chodnik. Uff! Chcecie wracać na piechotę? Tym razem będzie jeszcze pod górkę!
Dla rozwiania wątpliwości - to wszystko w gęsto zabudowanej części wielkiego miasta, mieniącego się metropolią, tylko kilka kilometrów (ok. 4-5) od Centrum. Hmm.
Czas na podsumowanie jak to możliwe i dlaczego post jest o myśleniu. W przypadku pierwszych przykładów - cóż, chyba oczywiste, że ludzie odśnieżający te przejścia nie popisali się intelektem. Mniej oczywista jest reszta - aczkolwiek jak ktoś przyglądał się na czym polega odśnieżanie w Gdańsku, już pewnie domyśla się do czego dążę.
Otóż chodniki wzdłuż tej opisanej przeze mnie jezdni są dość wąskie. Zdecydowanie zbyt wąskie, aby zmieścił się traktor z pługiem. Tak. Do odśnieżania chodników używa się u nas traktorów z pługami, które siłą rzeczy nie mieszczą się na tak wąskich chodniczkach - zasypałyby wszak jezdnię. Tak więc chodniki, póki nie staną się szersze (co dzieje się bliżej Centrum) odśnieżone nie są. Ot, siła wyższa...
Ale TRAKTOR do odśnieżania chodników?? Dziwaczne podejście, nie uważacie? Wiadomo, że nie w każde miejsce się nim wjedzie. Dla każdego jest to dość oczywiste bez przymierzania się specjalnego. Tymczasem w Gdańsku widziałam dwa, słownie dwa miejsca gdzie zastosowano do tego celu właściwy sprzęt - zwykłe spalinowe odśnieżarki. Jedno - to teren zarządzany przez centrum handlowe i kino w centrum miasta, drugie - dworzec PKP.
Policzmy. Jeden traktor z pługiem to jakieś 13 - 15 litrów zużyte na godzinę i ograniczona manewrowość. Jedyny plus - odśnieży też ulicę. Odśnieżarka - ok. 0.75, maks 1 litr na godzinę pracy. Wjedzie wszędzie, odśnieży akurat pas dla pieszych. Wydajność traktora - jak obserwuję to może z 5 km na godzinę. Manewry zajmują mnóstwo czasu, jak się wjedzie w coś wąskiego, gdzie nie ma jak zawrócić między samochodami. Wydajność odśnieżarki - ok 1200 m kw., czyli przy szerokości odśnieżania 0,5 m daje to 2,4 km. Nieźle. A biorąc pod uwagę, ile odśnieżarek może pracować na tym samym (no dobrze, tej samej ilości) paliwie - to mamy przynajmniej 31,2 km chodnika odśnieżone (13 litrów i 1litr zużycia). Więc czemu TRAKTORY??
Tak więc, myślenie się przydaje nie tylko przy samej czynności, także przy jej planowaniu. Myślenie przy planowaniu jakiejkolwiek czynności objawia się doborem odpowiednich narzędzi do zadania. Kluczem francuskim też pewnie wbijecie gwóźdź - ale raz, że nie zawsze się to uda, dwa - że młotek jest jakby lepiej do tego dostosowany.
A myślenie zleceniodawców - czyli, jakby nie patrzeć, samorządu? Cóż, jeśli prowadzicie firmę i zlecacie jakieś zadanie komuś do wykonania, raczej nie zapłacicie mu, jeśli go nie wykonał. A więc sprawdzacie jakość wykonania. Odnoszę wrażenie (być może błędne, ale codzienny widok tego samego utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak słuszne), że przynajmniej w Gdańsku nikt nie kontroluje, jak te pieniądze są wydawane. Znaczy, czy miasto jest odśnieżone, czy nie. I w ten sposób tam, gdzie to nie sprawia trudności i rzuca się w oczy (Centrum) jest OK, natomiast poza zasięgiem wzroku miejskich urzędników - jest jak opisałam.
Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem sensu takiego działania. I proszę mi nie tłumaczyć, że jesteśmy inni od Anglików, Duńczyków, Szwedów czy Niemców. Nie aż tak.
Myślenie ma kolosalną, jak widać, przyszłość. Czy wreszcie uwierzymy, że także nie boli?