Patrzę na jedne wiadomości - Occupy Wall Street... Na drugie - namioty pod katedrą... Patrzę na salon - i widzę notki o "Oburzonych".
I czytam transparenty i widzę dziwne wieści o końcu kapitalizmu. I czytam notki i widzę sformułowania typu - "bo nie może być tak, że jak ktoś nie ma pracy to czuje się nieudacznikiem..."
I tak się zastanawiam. Przy londyńskiej katedrze stoi spore miasteczko namiotowe, ludzie całkiem nieźle się bawią. I chyba w tej zabawie nie bardzo myślą o tym, co piszą na swoich transparentach. Bo jak Ci mijający ich, spieszący się do banków i innych finansowych instytucji pracownicy City stracą pracę (co jest logicznym następstwem tych "żądań", jak również pomysłów typu podatek Tobina) - to za pół roku nasi kochani protestujący nie będą mieli jak protestować. Bo nie będzie ich na to stać. Zasiłki się skończą, będzie trzeba poszukać jakieś pracy...
Niestety, wbrew tym troskliwym opiniom na salonie - jeśli ktoś nie ma pracy, to powinien jej sobie poszukać. Mieszkam w kraju, w którym bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych, rośnie z roku na rok. I od 3 lat na oknie firmy w której pracuję wisi ogłoszenie o pracy. I cały czas nie mamy wystarczająco pracowników. Bo przecież łatwiej wziąć zasiłek i ponarzekać sobie, jak to nie ma pracy... Jak imigranci "zabierają" pracę. I to samo jest wszędzie. Po co pracować za minimalną płacę, jak można dostawać nieco mniej i się byczyć lub pracować "na czarno"?
I tak zastanawiając się, wychodzi na to, że ja naiwna jestem. Zasuwam te 60 godzin w tygodniu, pracuję na etacie i na własny rachunek i płacę górę podatków aby państwo miało z czego utrzymać tych, którym kapitalizm się nie podoba, bo aby w nim odnieść sukces, trzeba się nieźle natyrać, a nie oglądać się na innych.
Ale z drugiej strony, jak patrzę na swoje konto to wiem, że moje dochody przez rok się podwoiły. Mimo kryzysu.
I w końcu dochodzę do wniosku, że ja to jakaś strasznie konserwatywna jestem. Pracować na siebie mi się chce, płacić podatki, nie brać nic za darmo, popieram rząd który uważa, że warto pozbyć się długów... i mierzi mnie jak ktoś uważa, że skoro dają to należy brać, nieważne czy nam się to należy.
Chyba dorastanie w niedokończonej wersji komunizmu odcisnęło na mnie swoje piętno, wiem czym takie idiotyczne i utopijne hasła grożą... Tak, jestem konserwatystką. I dobrze mi z tym