Michał Boni, minister bez teki, zaproponował reformę reformy emerytalnej, wprowadzonej (z plakietką sukcesu) nie tak dawno przez Jerzego Buzka (PO), obecnie szefa PE. Miałaby ona polegać na wypuszczeniu obligacji emerytalnych, którymi państwo płaciłoby OFE zamiast przelewać na ich konta tradycyjnie polskie złote. W ten sposób nie wydawałoby pieniędzy, lecz zaciągnęło kolejne zobowiązanie, spłacane już przecież przez następców, uratowane zaś dzięki temu środki można by spożytkować na co innego.
Jakie to szczęście, że głównym doradcą społeczno-ekonomicznym pana premiera jest polonista (sic!), umiejętnie czerpiący inspirację z literatury. Ale oddajmy głos tekstowi źródłowemu:
Otóż słuchaj. Nie trzeba pieniędzy, to niepoważna przeszkoda. Państwo może wypuścić obligacje. Na sto, dwieście milionów złotych. Płacić obligacjami i koniec. Obligacje oprocentować na cztery od sta i dać termin sześcioletni. W ciągu sześciu lat musi przyjść dobra koniunktura bodaj raz.
To oczywiście fragment „Kariery Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
Można rzec przez analogię, wysoko mierzy nasz minister Boni. W końcu Dyzma doczekał się nominacji na premiera.
Jestem człowiekiem w średnim wieku, mieszkam w średnim mieście, jeżdżę średnim samochodem i średnio się we wszystkim orientuję.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka