W weekend odpoczywam od polityki i przenoszą się na wyższy poziom emocji, emocji piłkarskich. Jako fascynat angielskiej piłki, 25. kolejkę Premiership podkreśliłem w swoim terminarzu grubą czerwoną kreską już wiele tygodni temu. Przede wszystkim ze względu na pojedynek Arsenalu z Chelsea, czyli z jednej strony oczywisty wymiar derbów Londynu, a z drugiej równie bezdyskusyjny fakt rywalizacji o tytuł mistrzowski.
Wystarczy zaglądnąć w tabelę, by dostrzec, jak istotna może okazać się ta konfrontacja w perspektywie ostatecznych rozstrzygnięć. Jeśli bowiem Arsenal wygra z Chelsea, a Manchester ogra Portsmouth, The Blues zostaną strąceni z fotela lidera, na którym rozsiądzie się z jednopunktową przewagą ekipa Alexa Fergusona. Taki scenariusz dla przeciętnego, neutralnego kibica (za którego się uważam) wydaje się najbardziej rozsądny. Na trzynaście kolejek przed końcem sezonu trzy czołowe drużyny Premiership zaczynałyby walkę właściwie od nowa.
Arsenal ma sporo do udowodnienia. Przede wszystkim od 2004 roku nieprzerwanie kryje się w cieniu Chelsea i Manchesteru. Poza tym zaledwie tydzień temu otrzymał od United gorzką lekcję futbolu, i to przed własną publicznością, Trzeba przyznać, że nieopierzonym młokosom Arsene Wengera w potyczkach z drużynami "Big Four" idzie jak po grudzie. Dość wspomnieć, że ostatni raz Kanonierzy wygrali z Chelsea w grudniu 2007 roku. Od tego czasu zanotowali pasmo pięciu porażek, w tym dwie ostatnie można wpiąć do kategorii pod tytułem "KOMPROMITACJE". Na przekór faktom, logice, zdrowemu rozsądkowi, stawiam jednak na chłopców Wengera. Oni muszą, Chelsea może.
Zanim danie główne, równie wyśmienita przystawka: 213 derby Merseyside, czyli pojedynek Liverpoolu z Evertonem. Pierwszy raz od wielu lat wydaje mi się, że to Niebiescy będą jechać na Anfield w roli faworyta. The Reds w tym sezonie przeżywają degrengoladę, która jeśli wyrzuci ich poza strefę europejskich pucharów, wyrzuci również z klubu Rafę Beniteza. Zresztą Liverpool to idealny przykład na to, jaką szkodę może w piłkarskim zespole wyrządzić plaga kontuzji. Bez Torresa, Gerrarda, Johnsona ta drużyna właściwie nie istnieje. W meczu z Evertonem wystąpi tylko ten drugi, co faktycznie jest średnim pocieszeniem. The Toffees przegrali tylko jedno spotkanie z ostatnich dziewięciu, The Reds dwa, ale remisy ze Stoke i Wolverhampton nie przynoszą im chluby. Jest jednak jeden mały problem, Everton nie wygrał na Anfield od 11 lat.

Jednym okiem będę poglądał również mecz Tottenhamu z Aston Villą. Obie ekipy od kilku lat próbują przerwać hegemonię Czwórki. Jak na razie najbliżej jest Tottenham (czwarte miejsce), ale w każdej chwili może spaść o kilka miejsc niżej.
Inne tematy w dziale Rozmaitości