Ten rok miał być dla nas wszystkich swoistym czyśćcem, a zrobiliśmy z niego piekło. Zamiast refleksji i zadumy – potok niepotrzebnych słów, zamiast zgody – permanentna awantura. Oto co zostało po narodowych rekolekcjach.
Pojednania nie będzie – powiedziało sobie 40 milionów Polaków już kilka tygodni po katastrofie smoleńskiej. Zamiast refleksji i zadumy – potok niepotrzebnych słów, zamiast zgody – permanentna awantura. Oto co zostało po narodowych rekolekcjach.
Dlatego chciałbym, by rocznica katastrofy smoleńskiej była kopią 10 kwietnia 2010 roku. Kopią niesamowitego nastroju, który ogarnął Polskę tego dnia.
Pamiętam milczące ulice Warszawy, ludzi zatrzymujących samochody, przystających na chodnikach, wsłuchanych w przeraźliwy ryk syreny. Pamiętam ludzi przed Pałacem Prezydenckim. Tłum, w którym nie było pisiorów i platformersów, obrońców krzyża i bezbożników. Nie było transparentów obwieszczających drugą Targowicę i dantejskich scen pod krzyżem. Byli Polacy pogrążeni w żałobie.
10 kwietnia pójdę na Krakowskie Przedmieście z nadzieją, że zobaczę tam właśnie milczący tłum. Milczenie i zaduma – tyle możemy zrobić dla pamięci ofiar rok po katastrofie smoleńskiej. Niepotrzebne są transparenty i okrzyki – to nie rocznica uchwalenia raportu MAK ani uścisku Tuska z Putinem. Niech będzie krzyż, niech będą znicze, niech będzie modlitwa. Ale w milczeniu. Po roku swarów i pyskówek to najlepsze co można zrobić dla ofiar katastrofy smoleńskiej.
Inne tematy w dziale Polityka