Baśń o dzielnym rycerzu Gotfrydzie, pięknej pannie Judycie i złym magu Absywiuszu
Dawno, dawno temu, pewnego pięknego dnia jechał przez las rycerz. Był młody, przystojny i dzielny. Miał na imię Gotfryd. Właśnie wracał ze zwycięskiej wyprawy wojennej, w której zdobył bogate łupy. Niestety, owe bogactwa nie uczyniły rycerza szczęśliwym. Gdy on walczył w bitwach, daleko na wsi, w jego rodzinnym domu chorowała, aż w końcu zmarła jego matka. Ojciec Gotfryda również był rycerzem i parę lat wcześniej zginął podczas jednej z potyczek. Teraz Gotfryd nie miał nikogo na świecie i nie miał gdzie wracać. Na razie jechał do swej rodzinnej i wsi by oddać zdobyte łupy przyjaciołom i sąsiadom, a potem postanowił znów wyruszyć w świat szukać szczęścia.
Rycerz jechał leśną ścieżyną, rozmyślając o swym życiu. Wokół niego było cicho i spokojnie, ponieważ wyjechał daleko przed zwycięskie wojska, wracające z tej samej wojennej wyprawy. Był wczesny ranek, wyjątkowo piękny. Nad głową rycerza ptaki śpiewały na głosy koncert. Promienie słońca przebijały się przez gałęzie i liście drzew, znacząc leśną drogę złotymi plamami. Krople rosy lśniły na źdźbłach trawy niczym diamenty porozrzucane przez figlarne wróżki. Pączki na drzewach rozwijały się w liście, tryskające świeżą zielenią. Kwiaty otwierały swe kielichy, zapraszając do uczty owadzi świat. Rycerz zachwycony pięknem, jakie objawiła przed nim Matka Natura, zapomniał o dręczących go smutkach. Odzyskał dobry humor i dołączył do ptasiego koncertu swoim melodyjnym, głębokim głosem. Jechał powoli, podziwiając widoki i rokoszując się samotnością. To był wyjątkowy dzień i Gotfryd miał wrażenie, że zaraz zdarzy się coś osobliwego.
Wtem wydało mu się, że daleko wśród drzew zobaczył sylwetkę dziewczyny, w białej sukience i ze złotymi, długimi włosami. Zaintrygowany zjechał ze ścieżki w gąszcz drzew, ale nie zobaczył jej drugi raz. Pomyślał, że musiało mu się przywidzieć. „Patrzyłem pod słońce, nawet pień drzewa mógł mi przypomnieć dziewczynę, szczególnie z daleka” – pomyślał, gdy aż podskoczył, zauważywszy między drzewami błysk złotych włosów. Teraz był pewien, że to nie było przywidzenie, ale dziewczyna znów znikła mu z oczu. Zawrócił konia z powrotem na ścieżkę, gdy całkiem blisko siebie usłyszał srebrzysty śmiech. Ten głos nęcił go i przyzywał. Rycerz zobaczył dziewczynę między drzewami całkiem wyraźnie. Postanowił podjechać do niej i zamienić z nią choć parę słów. Wprowadził konia między drzewa, kierując go w stronę, gdzie ostatnio zobaczył pannę. Wiedział, że ona nie chce mu się ukazać. Specjalnie znikała mu z oczu, ale co jakiś czas pojawiała się w zasięgu jego wzroku. Gdy rycerz zmieniał kierunek, od razu zauważał wśród krzewów mignięcie bielutkiej sukni lub błysk złotych włosów, który go dalej prowadził. A czasem słyszał dobiegający z oddali przecudny śmiech, jakby składający się z czystej radości.
Rycerz wchodził coraz głębiej w las, goniąc za dziewczyną. Wydawało mu się, że zaraz ją dogoni, pochwyci brzeg jej sukni i spyta, kim ona jest i co robi w takiej dziczy? Mimo że wędrował za nią wiele godzin, nie mógł jej doścignąć: wśród drzew chyżość jego konia nie miała znaczenia, tu musiał iść powoli i ostrożnie, by nie pominąć żadnego ze znaków od tajemniczej nieznajomej. A ona wciąż była daleko, bardzo daleko…
W pewnym momencie rycerz przystanął. Doszedł do miejsca, gdzie ostatni raz widział wśród drzew skraj sukni tajemniczej panny i nie wiedział, gdzie się dalej kierować. Rozejrzał się wokół, rozmyślając. Zaczął zapadać zmierzch. Gotfryd uświadomił sobie, że szedł za dziewczyną cały dzień. „A może to nie była dziewczyna, tylko jakaś figlarna wróżka dla żartu poprowadziła mnie w sam środek głuszy?” – pomyślał, zmartwiony. Wszędzie dokoła niego rosły tylko drzewa i krzewy, a on nie wiedział nawet, jak wrócić na drogę. Przyjrzał się uważniej drzewom i zobaczył, że niedaleko przed nim rosną dużo gęściej… Gdy podjechał całkiem blisko, zobaczył przed sobą zieloną ścianę. Najwyraźniej stał tu jakiś stary, zapomniany mur, cały obrośnięty bluszczem. Rycerz pomyślał, że jeśli jest mur, to wewnątrz jest jakiś dom. Postanowił odnaleźć drzwi, aby poprosić jego mieszkańców o gościnę i nocleg: zmrok zapadał szybko, a gdzieś musiał się przecież zatrzymać.
Jechał długo wzdłuż muru, aż w końcu zobaczył wielką bramę wjazdową tak samo zarośniętą bluszczem, a obok niej małą furtkę, zapewne też rzadko używaną, ale jednak częściej niż brama główna. Zapukał, mając nadzieję, że posiadłość nie jest zupełnie opuszczona i ktoś z mieszkańców otworzy mu drzwi. Czekał dłuższą chwilę i zapukał drugi raz. W końcu usłyszał chrobotanie klucza w zamku i drzwi otworzyły się. W progu stał stary, niepozorny człowiek, odźwierny lub służący.
– Kim jesteś i czego chcesz? – Zapytał. Na jego starej i wyschłej twarzy nie było widać żadnych emocji, choć rycerz był pewien, że zabłąkani podróżni nie pojawiali się w tych stronach często. Jego głos był cichy niczym szelest liści opadających na trawę. Brzmiał trochę złowieszczo.
– Mam na imię Gotfryd. Zabłądziłem, jadąc przez las i trafiłam tutaj. Zmrok już zapadł, więc postanowiłem zapukać i poprosić o nocleg oraz posiłek. – Odpowiedział.
– Chcesz tu zanocować? Nie wiesz, o co prosisz… – Powiedział tajemniczy człowiek powoli. – Jeśli jesteś pewien swojej prośby, to zapraszam. Ale jutro jeszcze przed świtem będziesz musiał stąd wyjechać i więcej nie wracać.
Rycerz przystał na to, w milczeniu kiwając głową. Nie rozumiał, czemu jedna noc spędzona w starym i właściwie opuszczonym zamku miałaby być niebezpieczna. Był chroniony murem, więc na pewno nie groziła mu napaść dzikich zwierząt, a cóż mogłyby mu zrobić stare i zniszczone sprzęty, czy nawet zapadający się sufit i dziurawe ściany? Rycerz był pewien swej siły i odwagi, a innych niebezpieczeństw nie potrafił sobie wyobrazić. Ruszył za starym służącym ciemnym korytarzem. On zaś zaprowadził go do nisko sklepionej komnaty, wskazał łóżko oraz mały stolik w kącie i powiedział, że zaraz przyniesie posiłek.
Rycerz był w komnacie przez chwilę sam. Rozglądał się ciekawie dookoła, zastanawiając się, co spowodowało dziwne słowa służącego. Podświadomie oczekiwał jakiś niespodzianek, wydawało mu się, że może z ciemnego kąta wyskoczy groźne stworzenie, gotowe zrobić mu krzywdę, ale wszędzie było cicho i spokojnie. Gotfryd odrzucił wszelkie obawy, uznając je za niedorzeczne. Miał dach nad głową, służący właśnie wniósł tacę z posiłkiem, jego koń był bezpieczny w stajni wewnątrz zabudowań gospodarskich – nie miał czym się martwić. „Jutro przed świtem wstanę i ruszę w dalszą drogę, z powrotem do domu”. Zrobiło mu się smutno, gdy wspomniał zmarłą matkę i opuszczony dom rodzinny. Zapragnął tam wrócić choć na chwilę.
Zjadł kolację i ułożył się do snu, rozmyślając o swym beztroskim dzieciństwie w starym domu, o dorastaniu, o swych wyprawach wojennych… Już zaczął zasypiać, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Najpierw się przestraszył, wspominając służącego, jego tajemnicze słowa i obawy przed ukrytymi niebezpieczeństwami. Leżał bez ruchu nasłuchując. Dobiegł do niego z daleka delikatny dziewczęcy głos. Gdy wsłuchał się uważniej, usłyszał melodię piosenki, a po chwili doleciały do niego słowa.
…Gdzie jesteś Ty, którego wołam cały czas?
Jesteś jedynym, który może mi pomóc…
Czy nie widzisz, jak bardzo Cię potrzebuję?
Szukałam Cię, wołałam Cię, a Ty nie przyszedłeś!
Dalej jestem sama, skazana na cierpienia.
Kiedyż przyjdzie Ten, który może mnie uratować?
Czy mój ból nigdy nie dojdzie kresu?
Czy moja męka nie dobiegnie końca?
Proszę, przyjdź, uratuj mnie!
Tylko Ty możesz to zrobić…
Usłysz me wołanie, proszę, przyjdź, uratuj mnie!…
Pieśń urwała się, a do rycerza dobiegło stłumione łkanie. Gotfryd rozmyślał nad słowami pieśni i dziwił się coraz bardziej. Już wcale nie czuł się senny. Czy to mogła śpiewać owa dziewczyna, którą widział w lesie, która go tu przyprowadziła? Jeśli tak, to na pewno śpiewa o nim. Musiał się przekonać, czy ma rację! Wstał z łóżka i postanowił znaleźć tą dziewczynę, która śpiewała, aby dowiedzieć się, czy może jej pomóc. Ten płacz rozdzierał jego serce.
Wyszedł z komnaty i ruszył schodami prowadzącymi w górę. Słyszał ją coraz wyraźniej. Po chwili przestała płakać, tylko co jakiś czas wzdychała smutno. Gotfryd doszedł do szczytu schodów i zobaczył wielkie, bogato rzeźbione drzwi – pierwszy ozdobny element w wystroju starego zamczyska. To tam znajdowała się dziewczyna. Teraz, gdy stanął przed drzwiami, poczuł onieśmielenie. Czy to wypada tak w środku nocy wchodzić do prywatnej komnaty młodej dziewczyny? Czy to nie będzie niezręczne? Może poczekać do rana? „Ale przecież ona mnie wołała.” – Pomyślał. „A jutro rano mam wyruszać w drogę powrotną”. Zastanawiał się jeszcze chwilę, ale gdy znów usłyszał tłumiony płacz, zapukał cicho do drzwi, po czym wszedł do komnaty.