Dziewczyna siedziała tyłem do drzwi, kryjąc twarz w dłoniach. Chyba go nie usłyszała, bo nawet się nie poruszyła, gdy przeszedł próg komnaty. To była ona, ta panna, która ukazała się rycerzowi w lesie. Specjalnie go tu przyprowadziła, a z jej pieśni wynikało, że musi wypełnić jakieś zadanie…
– Wołałaś mnie, pani. – Powiedział Gotfryd cicho. – Ja jestem rycerz Gotfryd. Przyszedłem na twe wezwanie.
Dziewczyna drgnęła, przestraszona. Gdy zobaczyła rycerza, zbladła i wstała raptownie, ale już po chwili rzekła spokojnie:
– Przyszedłeś na wezwanie?… Czyżbyś słyszał mą pieśń?…
Rycerz w milczeniu skinął głową. Przez chwilę panowała cisza. Gotfryd przyglądał się dziewczynie. Była bardzo piękna. Teraz dopiero zauważył, że jej włosy miały wiele odcieni, przechodziły z barwy czystego złota prawie w biel. Jej oczy były błękitne, ale wydawało się, że ich prawdziwy kolor kryje się za fioletową mgłą smutku. Miała na sobie tę samą, białą suknię, w której widział ją w lesie. Suknia była delikatna i zwiewna, spływała z krzesła na podłogę przypominając rozlewające się mleko. Ciągle milczała, dlatego on się odezwał:
– Ty mnie tu przyprowadziłaś. Szedłem za tobą cały dzień. Powiedz, czemu? Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci pomóc, pani.
- Tak, to wszystko prawda. Przyprowadziłam cię tu, pewnie wbrew twej woli, bo tylko ty możesz mi pomóc. – Odpowiedziała, a rycerz ujrzał łzy błyszczące w jej oczach.
Gotfryd patrząc na jej smutek wzruszył się. Podszedł do niej i powiedział:
– Jestem na twoje rozkazy.
– Nawet nie wiesz, jakie trudne zadanie muszę przed tobą postawić. Ale nie mogę zrobić nic innego. Proszę usiądź, długą historię muszę ci opowiedzieć.
Usiedli razem przy stole, a dziewczyna zaczęła mówić.
– Wiele lat temu ten zamek, w którym się obecnie znajdujemy, był bardzo piękny i bogaty. Mieszkało tu i pracowało wielu ludzi. Wokół zamku, tu, gdzie teraz są nieprzeniknione lasy, były wsie oraz pola. Wszystko tutaj tętniło życiem, ponieważ dla tej okolicy Natura była bardzo hojna. Ludzie tutaj żyli w radości i szczęściu, mając wszystko, co im było potrzebne. W zamku zamieszkiwał mądry mag Absywiusz, który był panem tych włości. Gospodarzył mądrze i uczciwie. Jakże piękne musiały być owe dni… – W tym miejscu dziewczyna przerwała i westchnęła cicho. Po chwili mówiła dalej.
– Mag miał córkę, którą bardzo kochał. Był dla niej gotów uczynić wszystko. Chciał dla niej najwyższego szczęścia, więc postanowił, że wyda ją za mąż za księcia. Już miał szykować uroczyste zaręczyny, gdy córka oświadczyła mu, że pokochała kogoś innego. Przedstawiła swego wybranego magowi, pełna wiary w to, że kochający ojciec poprze jej decyzję i wyprawi im wesele. Tak się nie stało. Okazało się, że jego córka pokochała największego wroga maga. Od niepamiętnych czasów Absywiusz żywił urazę dla rodziny najbogatszych kupców ze wsi leżącej pod zamkiem. Rzekomo pewnego dnia oszukali go przy rozliczeniach za zboże. Tak nie było, mag po prostu obawiał się, że owa rodzina stanie się tak bogata, że zacznie zagrażać jego rządom w zamku i nad wsiami. Żył w tym przekonaniu i owych ludzi nienawidził. A oto najstarszy syn tego kłamliwego kupca, jak nazywał go w myślach mag, chciał poślubić jego córkę! Nie mógł do tego dopuścić.
Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywało, zamknął córkę samotnie w komnacie, a znienawidzonego kupca i jego syna zaczął ścigać, chcąc ukarać ich za zuchwalstwo. Ale syn kupca był bardzo energiczny, a córka Absywiusza była osobą zdecydowaną. Skończyło się to w ten sposób, że młody kupiec porwał córkę maga i potajemnie wzięli ślub. Rok później córka maga urodziła małą córeczkę, którą nazwała: Judyta… I ciężko zachorowała. Przyjechali oboje do zamku maga. Kupiec wiedział, że to ostatnie dni jej życia. Mag z ciężkim sercem przyjął ich do domu. Tam jego córka zmarła. Mąż jej przez jakiś czas mieszkał w zamku. Odchował córeczkę, ale nie był w stanie wytrzymać długo w jednym domu z magiem, który nienawidził go jeszcze bardziej, obwiniając za stratę ukochanej córki i na każdym kroku pokazując mu swą niechęć. Młody kupiec wyjechał w świat i słuch po nim zaginął.
W ten sposób mag Absywiusz pozostał sam, bez ukochanej córki, za to z niekochaną wnuczką. Po tym wydarzeniu zupełnie się zmienił. Zamykał się na całe dnie w swych laboratoriach, w których przeprowadzał tajemnicze doświadczenia oraz tworzył skomplikowane magiczne zaklęcia. Nikomu nie pozwalał tam wchodzić, jedynie służąca przynosiła mu posiłek pod drzwi jego komnaty. Zupełnie przestał zajmować się swoimi obowiązkami. Powoli zamek zaczął podupadać, uciekła z niego cała służba. Pozostała w nim jedynie rodzina starych służących, którzy nie chcieli odchodzić. Pragnęli tylko dożyć końca swych dni w miejscu, gdzie się urodzili. Członkowie tej rodziny od pokoleń mieszkali i służyli w tym zamku. Byli z tego dumni, dlatego pozostali w zamku wraz z magiem. Zajmowali się maleńkim gospodarstwem tuż obok zamku. Reszta służby odeszła, a na potrzeby maga, jego wnuczki oraz małej rodziny odźwiernego i starej służącej owo gospodarstwo zupełnie wystarczyło. Tymczasem ludzie uciekali ze wsi, w których nie było już dobrobytu. Powiadano, że mag Absywiusz sprowadza złe moce, jakieś demony, które zatruwają powietrze, ziemię i wodę, przynoszą choroby i nieurodzaj. Zamkiem i przynależnymi do niego włościami naprawdę zaczęły rządzić piekielne duchy. Mieszkały w opuszczonych domach i wszędzie siały zniszczenie. Bardzo szybko wsie wokół zamku pustoszały, a zaniedbane gospodarstwa i ziemie pozostawione odłogiem zarastały w niesamowitym, nienaturalnym tempie. Te lasy, które tu widzisz, mają zaledwie piętnaście lat, a przecież wyglądają na stuletnie! Ale mag nie zaprzestał na konszachtach z ciemnymi mocami. Pewnej nocy odkrył, jak zmieniać wszelkie przedmioty w złoto. Od tamtego dnia stało się to jego jedyną pasją. Jego jedynym celem było posiadanie jak największej ilości złota. Bardzo trudno było wydostać od niego minimalną ilość pieniędzy potrzebną do kupienia jedzenia i innych rzeczy potrzebnych w gospodarstwie. Kochał swoje bogactwa, nienawidząc przy tym swojej małej wnuczki. Przypominała mu ona jej zmarłą matkę, ponieważ była piękna i tak bardzo do niej podobna. Poza tym nasuwała wspomnienie jej ojca, tego wstrętnego młodego kupca. Mag nie chciał widzieć wnuczki na oczy. Pozwolił jej mieszkać w wieży, w której się nigdy nie pojawiał.
To właściwie koniec historii. – Stwierdziła dziewczyna ze smutkiem. – Już ci powiedziałam, że właśnie jesteś w zamku maga Absywiusza. Wszystko, co widzisz przez okna – rycerz spojrzał i zobaczył jedynie zaczarowane lasy – to tereny należące do zamku. Kiedyś były zamieszkane, a ludzie byli szczęśliwi. A ja… – tu zawahała się na chwilę, ale dokończyła: - Ja jestem wnuczką maga.
Rycerz spojrzał na dziewczynę z mieszaniną zdziwienia i smutku.
– Jakie jest to zadanie, które chcesz przede mną postawić? – Spytał cicho. Miał wrażenie, że zabrzmiało to trochę chłodno wobec wyznania dziewczyny. Ale nie wiedział, co powiedzieć. Jej sytuacja była tak bardzo trudna…
– Życie w tym zamku, obok dziadka, który mnie nienawidzi, na odludziu, bez kontaktu ze światem jest dla mnie czasem nie do wytrzymania. Moje jedyne towarzystwo, to odźwierny, jego żona i ich dzieci. A one są takie nieznośne! Choć trudno byłoby mi bez nich wytrzymać długie godzinny zimowych wieczorów… Więc nie to przeszkadza mi najbardziej. Rozumiesz, kiedy myślę, jak tu było pięknie, a co dzieje się teraz… Myślę o bogatej i urodzajnej ziemi, na której rosną chaszcze… O ludziach, którzy tu mieszkali i musieli uciec… Kiedy pomyślę o magu, który siedzi zamknięty w komnatach pełnych złota, nie dopuszczając do siebie nikogo oprócz odźwiernego i pokojowej… Tak nie może być! Ale ja nie mogę nic na to poradzić. To musisz zrobić ty.
– Ale co mam zrobić? – Nie zrozumiał rycerz.
– Musisz wygnać złe duchy i pokonać czary, które zostały rzucone na te tereny. Oraz znaleźć sposób, by mag przestał być zajęty sobą i swym bogactwem. By zobaczył na świecie coś oprócz złota, które do niczego nie służy. Musisz sprowadzić ludzi, którzy tu zamieszkają i będą uprawiać ziemię. Musisz sprawić, by mag odnalazł swoje serce… I mnie także pokochał, tak jak kochał moją matkę…
Łzy płynęły po twarzy dziewczyny cicho i nieprzerwanie.
– Nie rozumiem, jak można cię nie kochać. – Powiedział rycerz z głębi serca. Wziął dłoń dziewczyny w swoją i uścisnął, próbując dodać jej ducha. A potem ją delikatnie przytulił, próbując podzielić się z nią swoją siłą i odwagą. Dziewczyna po chwili powstrzymała płacz i spytała Gotfryda:
– Czy możesz mi obiecać, że to zrobisz?
– Nie wiem, czy będę umiał. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wypełnić twe zadanie. A teraz – dodał po chwili milczenia – zaśpiewaj coś dla mnie. To, co każesz mi zrobić, to bardzo trudna rzecz. Nawet nie wiem, co czynić. Ale na pewno coś wymyślę, a twoja pieśń mi w tym pomoże.
Dziewczyna zgodziła się. Usiedli razem przy bogato rzeźbionym stole, patrząc przez okno na lasy i nocne niebo obsypane gwiazdami. Judyta śpiewała pieśń, która była melancholijna, ale słychać było w niej nadzieję, która wypełniła ich serca.
…Przybył do mnie mój kochany,
Gdy prosiłam go o pomoc.
On mi obiecał, więc mnie uratuje
Wybawi od mojego nieszczęścia.
I potem już nic nas nie rozdzieli…
Rycerz i dziewczyna przez chwilę siedzieli razem w ciszy. A potem on podniósł się i pożegnał ją bez słowa. Wrócił do swej komnaty, by zaznać trochę snu, a także by się trochę zastanowić. Nie wiedział, co zrobić, by wypełnić postawione mu zadanie. Na pewno musiał zostać dłużej w zamku. Z lat dziecinnych zapamiętał stare porzekadło: „noc przynosi dobrą radę”. Zasnął niespokojnie, mając nadzieję, że rano wymyśli, co robić dalej.