Dla Sosenki i Pani Łyżeczki
oraz Odysa i Penelopy. Wam też ten Dom jest drogi...
Wakacje tuż tuż i zamiast pisać o szkole, lepiej pisać o wakacjach. Do tych, które nastąpią, jeszcze kawałek czasu, więc na razie wspomnienia z tych, co były.
"A droga wiedzie w przód i w przód,
Skąd się zaczęła, tuż za progiem -
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią - tak jak mogę.
Skorymi stopy za nią w ślad -
Aż w szerszą się rozpłynie drogę
Gdzie strumień innych dróg już wpadł...
A potem dokąd? Rzec nie mogę."
(J.R.R. Tolkien, "Hobbit, czyli tam i z powrotem")
Podróż jest długa i męcząca.Zaczyna się nerwowo od pokrzykiwań, kłótni, problemów z zapakowaniem ogromnej ilości bagaży... Gdy już uda się zamieszanie opanować, zapakować dzieci, psa i mamę do samochodu, wtedy można ruszać.
Tradycyjnie na początku podróży odbywa się modlitwa o dobrą drogę. Dodaje poczucia bezpieczeństwa, tacie pomaga nie zasypiać nad kierownicą, a mamie przywraca spokój.
Dzieci z tyłu samochodu przez wiele lat się zmieniały, najpierw te starsze, później młodsze, ale zawsze robiły podobny rejwach. Teraz są troszkę spokojniejsze, choć czasem jak się pokłócą, to trzeba grozić wysiadką z samochodu i drogą na piechotę. To zwykle pomaga.
Pierwsze godziny podróży wloką się niemiłosiernie. Wtedy się czyta książki, pisze pamiętnik (choć na kolanie to trudno) lub rozwiązuje krzyżówki; słucha radia, póki odbiera z warszawskiego nadajnika, a potem przerzuca się na muzykę z płyty. Wszystkiemu towarzyszą rozmowy, cisza zapada bardzo rzadko. Czasem ktoś zachrapie - z chorobą lokomocyjną najlepiej spać, wtedy się nie ma innych niepokojących objawów...
Przy postojach największe problemy sprawia piesek, który oczywiście musi natychmiast wyjść, pobiec za panem... Co z tego, że pan poszedł tylko zapłacić za benzynę. Dzieci na siedzeniach z tyłu mają podrapane całe nogi, jeśli nie gorzej i piesek zdenerwowawszy wszystkich obecnych, okrzyczany srodze, spada z kolan pod fotel.
Człowiek drzemiący co jakiś czas budzi się i pyta: "daleko jeszcze?". Otrzymuje odpowiedź: "raczej tak...". Jeśli jest bardziej dociekliwy, dowiaduje się na przykład, że: właśnie przejeżdżamy przez Radzyń. I wtedy wiadomo, że mamy za sobą połowę trasy i czas nagle zaczyna płynąć szybciej.
Gdy się jedzie od drugiej strony, wtedy od Białej Podlaskiej już się liczy na palcach mijające minuty. A na widok znajomego ronda/ ulic w miasteczku czy też osadzie Wisznice człowiek wykrzykuje: "to już, to już!" Każdy kamień, krzak jest znajomy, zaraz będzie zakręt, tu przystanek, droga na Małgorzacin, jesteśmy w domu... Na usta wraca dobrze znany refren: "Idziemy na Syjon, do Raju, na Syjon..."
Jest taki samotny dom...
Ten dom widać jeszcze z szosy. A przed nim stodołę i sadzawkę. Bez względu na porę dnia w której się przyjeżdża, człowiek ma ochotę spiewać z radości. "To tu!" W dzień jest brązowy, w nocy czarny. Gdy się do niego wraca w trakcie wakacji, wtedy wita zapalonymi światłami w oknach. To jest naprawdę piękne.
Całkiem samotny to on nie jest: w okolicy są trzy domy sąsiadów, ale ten leży na uboczu. A ponieważ nie jest domem gospodarskim, zamiast obory czy chlewa otoczony jest drzewami i trawą wysoką do pasa.
Dzieciaki, gdy widzą dom, już z daleka zaczynają mu opętańczo machać. Już skręcamy, widać bramę... Jakoś trzeba ją otworzyć. Tata przystaje, mama wychodzi z samochodu, a pies znów zadeptuje biednych tylnich pasażerów, również wariując z radości. Wyrzuca się zwierzaka z samochodu, a ten już leci!... Wącha i wita wszystko, co zna i też bardzo lubi. Tutaj nie musi chodzić na smyczy. Dla niego to miejsce oznacza wolność.
Wszyscy z resztą czują tą wolność, którą pachnie nawet powietrze. Tu wszystkie wielkie słowa przestają brzmieć pusto, tu nabierają sensu, zaczynają coś znaczyć.
Można witać i pozdrawiać wszystkie znane i kochane rzeczy. Najpierw brama i płot. Niby niedawno wymieniany, ale już "chyli się ku upadkowi". Czarne topole, stare jabłonki, dziadkowa lipa. Za domem trawa do kolan, a od frontu równiutko obgryziona przez krowy sąsiada. Trzeba przebiec przez całe pole od domu aż do stodoły. A za stodołą była huśtawka, ale została profilaktycznie na zimę zdjęta. Już powstają plany, jak znów ją zawiesić. Zaraz potem - odwiedzamy ognisko. Niedawno było za domem, ale po ogarnięciu ogrodu i wycięciu chaszczy zostało przeniesione, by nie straszyć domowników możliwością pożaru. Wiadomo, dom drewniany, wokół drzewa, lepiej nie ryzykować jednak.
Przy ognisku - wszystko zarośnięte, ale skład drewna trzyma się dzielnie, gotów służyć przez wiele kolejnych wieczorów. Ilu ludzi będzie sie przy tym ogniu jeszcze cieszyć? Czy bedą tacy, co będą płakać?...Dalej obowiązkowo trzeba odwiedzić sadzawkę. Pośrodku pola wykopano parę lat temu dół, a w dole zebrała się woda. Wszyscy domownicy się tam kąpia, można sobie popływac w kółko, tylko trzeba uważać na koluchy, bo niezbyt jest miło, jak się taki wbije w stopę. W sadzwce są róznież nartniki, pływaki żółtobrzeżki (paskudztwo), żaby i jakieś większe ryby. Ale o nich lepiej nie wiedzieć. Teraz można zwiedzić dom. Kiedyśmy chodzili i witali, rodzice już otwarli drzwi i okna, zaczęli wietrzyć, posprzątali truciznę na myszy z podłóg... Ale wiele jest jeszcze do zrobienia! Wchodzimy do domu i omiatamy radosnym spojrzeniem sień, potem kuchnię. Do łazienki można tylko zajrzeć - drzwi są zastawione klapą do piwnicy: tata odkręca wodę. Dalej podziwiamy pokoje. Każdy ma imię, a niektóre dwa, ponieważ przy drobnych zmianach w wyposażeniu nazwy wyewoluowały. Pierwszy pokój, dawniej zielony, często zwany tak nadal, ale czasem zmieniany na brązowy: nazwa zależna od dywanu - starego i nowego. Drugi pokój niezmiennie czerwony. Tu od zawsze urzędują dzieci. Ostatni pokój jest z założenia pokojem rodziców. Od starych i obskurnych tapet zwany białym, przechrzczony na zielony po zdarciu tapet i położeniu zielonego dywanu. Często myli się z "poprzednim" zielonym. Na werandę i strych na razie nie wchodzimy. Weranda jeszcze jest zaśrubowana, ale już nie długo tata odśrubuje dyktę i przysposobi werandę do pełnienia podstawowej funkcji: tylnych drzwi. Na strych nie wejdziemy jeszcze przez jakiś czas - tam zawsze mogą być osy.
Przyjechaliśmy, przywitaliśmy, sprzątamy.
Powitalny spacer do sąsiadów juz wieczorem - pierwszy raz tego lata dostaniemy od nich świeże mleko. Może już dziś rozpalimy ognisko, najdalej jutro! Jutro też przejdziemy się na powitalny spacer do wsi. Trzeba przywitać wszystkich znajomych i wypić pierwsze piwo pod sklepem. A co z kiełbasą na ognisko? No właśnie!
Pierwszy dzień wypełniony jest sprzątaniem i szykowaniem wszystkiego. Bez względu na wszelkie kłótnie jest w nas radość.
Dopiero wtedy, gdy tam przyjedziemy, czuję, że "znowu są wakacje i na pewno mam rację".
"...gdzie serce Twoje".
Komentarze