To było nieco ponad tydzień temu, w sobotę rano. Obudziłam się obok mego Męża wyspana i zadowolona. Nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, więc jeszcze chwilę leżeliśmy i rozmawialiśmy. Wymienialiśmy między sobą pourywane skrawki myśli, ciesząc się byciem razem. Rozciągnęłam się na plecach i mówię do Męża:
- Zobacz, jak się wszystko zmienia. Z tej strony jak nacisnę - w tym momencie położyłam dłonie na dole brzucha po prawej - to jest normalnie. Brzucho się wciska jak zwykle. A z tej - przeniosłam ręce na stronę bardziej lewą - nie mogę nacisnąć! Ty, słuchaj, tam COŚ jest!!!
Oczywiście, że już od dawna wiem, że jestem w ciąży. To znaczy, obserwuję wszystkie symptomy, biorę całą baterię witamin, biegam po lekarzach i tak dalej. Ale do mojej świadomości to nie chciało dotrzeć. Wiedziałam o tym, ale jakby powierzchownie. Wewnętrznie było to dla mnie tak niesamowite, tak przedziwne - ja w ciąży! Mały bąbelek WE MNIE. Dotychczasowe doświadczenie mojego całego życia było takie, że to inne kobiety są w ciąży i mają dzieci, nie ja. A tu nagle dołączyłam do nich i przez cztery miesiące nie mogłam w to uwierzyć. Aż nie tylko zobaczyłam, ale POCZUŁAM, że coś tam jest. Jakimś sposobem dotarło to do mnie nieco bardziej.
Bardzo chcieliśmy tego dziecka, ale było we mnie sporo wątpliwości i obaw. Oprócz znanego wszystkim młodym rodzicom "czy sobie poradzimy?" i "nie, ja się do tego nie nadaję", noszę w sobie wszystkie lęki związane z chorobą przewlekłą. Najpierw było wątpliwe, czy dzidzia się pojawi bez zastosowania specjalnego leczenia (na które się już wewnętrznie szykowałam), a potem, gdy mimo ludzkich obaw udało nam się zajść w ciążę, pojawiły się kolejne kwestie - zwiększenie dawki leku, możliwe komplikacje przy porodzie oraz najgorsze pytanie - jak to wszystko wpłynie na maluszka. Nie wiemy, nie mamy na to wpływu, ale gdzieś w tle to pytanie się tli i dręczy.
Uczy mnie to oddawania mojej... już teraz naszej codzienności i przyszłości w Boże ręce, codziennie od nowa i codziennie mocniej.
W każdym razie od tych czterech miesięcy wszyscy znajomi wołają na mój widok: "jak się czujesz?", a jeśli są bardziej dociekliwi lub dłużej mnie nie widzieli, precyzują: "jak znosisz ciążę?"
Hm. Ujmę to tak. Myślę o tym tekście od pewnego czasu i na początku miał mieć on tytuł "Zupełnie nienormalny stan kobiety". Ale poza tym wszystko dobrze :). Wiem, wiem, mam sporo szczęścia. Ominęła mnie znaczna większość ciążowych nieprzyjemności. Właściwie nie wymiotowałam (zdarzyło się raz, po wypiciu tej paskudnej glukozy w gabinecie pielęgniarki... w normalnych warunkach udawało mi się powstrzymać. Musztarda pod ręką i da się żyć), chociaż mdłości odczuwałam trochę. Żadnej zgagi, żadnych omdleń. Tyle tylko, że najchętniej ciągle bym spała. No i wspinanie się na trzecie czy czwarte piętro stało się wyzwaniem niczym zdobycie Mount Everestu.
Najtrudniejsze jest dla mnie, że moje ciało zaczęło robić mi mnóstwo niespodzianek. W jakiś sposób człowiek spodziewa się utrudnień, ale przy tym chciałby funkcjonować, podołać codziennym obowiązkom, nie spóźniać się do pracy, ogarniać dom. Tak - otóż nie. W ciąży "ogarnianie" życia okazało się graniczyć z cudem. Ponieważ: wychodzenie z domu zajmuje mi dwa-trzy razy więcej czasu. Widok ostatnich pięciu minut na zegarku jakoś nie dopinguje do szybszych ruchów... bo nie ma czegoś takiego, jak szybsze ruchy. Poza tym okazało się, że nie zawsze możliwe jest wstanie z łóżka dlatego, że zadzwonił budzik. Zbyt zdecydowane wstanie prowadzi raczej do natychmiastowego kładzenia się z powrotem. Okazało się, że czasami poranki są tak trudne, że trzeba zadzwonić i powiedzieć, że nie dam rady przyjść do pracy, przepraszam bardzo. Czasami w takich chwilach mawiam, że to nie ja, tylko dzidziuś. A ten mały jest naprawdę wybredny. Kaprysi przy jedzeniu jak rozpieszczony jedynak (którym zapewne stanie się, jak tylko wyjrzy na zewnątrz...). W efekcie ja nigdy nie wiem, co dam radę zjeść. Czasem mam ochotę na wszystko - a zjem 3 gryzy. Czasem na nic - i naprawdę niczego wtedy nie zjem. Co mnie zaskoczyło, będąc w ciąży nie mam apetytu za dwoje. Raczej jem połowę tych porcji, jakie jadałam wcześniej. Z zachcianek - na początku największym przyjacielem były ogórki kwaszone, a nawet sok z nich, szczególnie jeśli był własnej roboty, mój lub mamy... Fuuuu - ale jakie to było DOBRE... Tu polecam z serca piosenkę kabaretu Hrabi pt. Ciąża. Słodyczy nie chce mi się zbyt wiele, za to wszelkie twarożki, kiełbasy, a jak poszliśmy do MacDonalda, to zjadłam BigMaca i było mi mało. Mięso - bardzo. Największym jednak zaskoczeniem dla mnie okazał się fakt, że niejadalne stały się dla mnie niektóre rzeczy, które dotąd bardzo lubiłam. Na przykład, nie mogę nawet patrzeć na większość ryb i na niektóre owoce. Nie daję rady pić herbatki rumiankowej. A czasem mam tak, że bardzo czegoś nie chcę, ale spróbuję i nagle bardzo tego chcę. Naprawdę można dostać świra.
Spośród niespodzianek fizycznych najgorsza jest jednak ta, że znika umiejętność myślenia. Naprawdę, dziecko zjada mózg. I jak dowiedziałam się od doświadczonych mam, ten mózg potem długo nie wraca. Nie wyobrażam sobie studiowania, będąc w ciąży. Przeczytanie tekstu dłuższego niż półtorej strony wyczerpuje mnie umysłowo i fizycznie. Przestaję łączyć fakty. Czasem nie jestem w stanie nawet się wypowiedzieć. Ha, można by powiedzieć, że takie objawy ma co drugi student, ale jednak... od kiedy jestem w ciąży jest to silniejsze niż kiedykolwiek. I dużo bardziej kłopotliwe, bo jako pani domu muszę jakoś zaplanować, co trzeba kupić, co zrobić na obiad, przypomnieć sobie, kiedy ostatnio wstawiałam pranie, a jako nauczycielka powinnam uczniom rzeczy wyjaśniać, a nie bardziej gmatwać. Na szczęście moi uczniowie są wyrozumiali. Jak trzeba, to dopytają, jak się pomylę, to poprawią. Mimo wszystko nasza współpraca jakoś się układa. Jeśli akurat nie muszę odwołać lekcji, bo z powodu bólu pleców czy mdłości nie dam rady wyjść z domu i już...
Dodatkową przyjemnością są huśtawki emocjonalne i przesadne reagowanie na wszystko. Płaczę z byle powodu. Czasem sobie tłumaczę, że naprawdę przesadzam, że to nie ma aż takiego znaczenia, że najwyższy czas się uspokoić - rozum nie jest w stanie ogarnąć rozchwianych emocji. Dotąd zwykle dawał sobie z nimi radę, ale nie w ciąży...
Nie wyobrażam sobie bycia w ciąży i pracy na etacie, w jakiejś korpo, gdzie nie można się spóźniać, trzeba siedzieć 8 godzin, realizować projekty i nie można usprawiedliwiać błędów dziurami w głowie. Przed wszystkimi pracującymi ciężarówkami chylę czoła.
Nie wyobrażam sobie też bycia w ciąży samotnie. Mój mąż jest moją podporą, moim zapasowym mózgiem i pamięcią, moim usprawiedliwiaczem i pocieszycielem. To on mi powtarza, że mam przestać się tak osądzać, bo teraz nieustannie jestem w pracy, że produkcja kolejnych części małego człowieczka to duży wysiłek, który w pełni uzasadnia różne niepowodzenia zewnętrzne. Mój mąż robi zakupy, zmywa i patrzy na mnie z bezbrzeżną miłością. Przy kimś takim można nawet ciążę znieść, naprawdę.
Odkryłam niedawno w internetach vlog "Mama lama", na którym Ania i Ola opowiadają o wszelkich babskich sprawach, ale od strony bycia matką, prowadzenia domu, wychowywania dzieci. Nie spodziewałam się nigdy, że znajdę vloga, który mnie tak zainteresuje (jestem bardzo nie-jutubową osobą), ale ten mnie niezwykle wciąga, śledzę każdy odcinek i czekam na kolejne... Pewnie też dlatego, że dziewczyny poruszają tematy, które bardzo mnie interesują i dotyczą lub zaraz-zaraz będą dotyczyć. Zaczęło się od ich całkiem nowej piosenki - Coveru ciążowego, która jest najbardziej treściwą odpowiedzią na pytanie, jak znoszę ciążę. Niektóre z objawów opisanych w tekście JESZCZE mnie nie dotyczą, ale to tylko kwestia czasu zapewne.
W jednym z odcinków Ania zacytowała ogromną życiową mądrość, która mi teraz bardzo pomaga: gdyby macierzyństwo miało być łatwe, to by nie zaczynało się ciążą. Mądrość pochodzi z internetu i nie wiadomo, kto to dokładnie powiedział, ale wygląda na to, że miał rację.
Ten tekst pewnie wszystkim mamom wyda się oczywisty, bo każda z nas to przerabiała/ przerabia / będzie przerabiać.
A singielki pewnie w ogóle nie są takimi wypocinami zainteresowane. Ja to rozumiem, ja to szanuję. Ja tylko ostatnio nie zachowuję się racjonalnie, więc tak to sobie trochę opisałam. Nie wyszło mi ani artystycznie, ani żartobliwie. Ale na pewno szczerze.
To tak, gdyby kto chciał wiedzieć co u mnie - normalnie, dzidziuś rośnie, życie stanęło na głowie znowu.
Komentarze