Marek Migalski Marek Migalski
5362
BLOG

Kaczyńskiego kalkulacje smoleńskie

Marek Migalski Marek Migalski Polityka Obserwuj notkę 127

 

Platforma nabroiła, i to bardzo, w sprawie wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Zaczęło się od ścigania się z Jarosławem Kaczyńskim, kto pierwszy dotrze do miejsca tragedii (Rosjanie zrobili wszystko, by zwycięzcą tego rajdu był premier). Potem dano sobie narzucić konwencję chicagowską (do dzisiaj nie wiemy, kto ze strony polskiej zgodził się na nią - był to albo Donald Tusk w namiocie w Smoleńsku, albo jakiś trzeciorzędny urzędnik w którymś z polskich ministerstw). Następnie zaniechano jakiegokolwiek nacisku na stronę rosyjską, by uwzględniała nasze postulatu, aż wreszcie nie zareagowano na czas na spektakl MAK w zeszłą środę. Premier przemówił po 27 godzinach, po czym wrócił na narty. Dzisiaj, czyli w 6 dni po prezentacji raportu MAK swoją konferencję przeprowadzi min. Miller. Nie można było tego zrobić w dwie godziny po show Anodiny?!!!!
 
Ale warto też przyjrzeć się stosunkowi Jarosława Kaczyńskiego do tej tragedii. Aż do lipca kierował się wewnątrzkrajową kalkulacją polityczną, że warto w tej materii stosować miękki język i twarde kroki. Tak, podpowiadał mu to sztab i badania opinii publicznej. Prezes widział te badania i postępował w zgodzie z nimi. Naciskaliśmy więc na wyjaśnianie tej tragedii, ale bez słów o zdradzie, o dawaniu komuś w pysk, o tym, że Prezydenta zabili Ruscy wraz z agentem Tuskiem. Dlaczego? Bo naszym celem, oprócz wyjaśnienia tragedii, było zwycięstwo w wyborach, a do tego trzeba było pozyskania ponad połowy wyborców. Wiedzieliśmy, że większość Polaków nie zaakceptuje ostrego języka, choć większość Polaków chce jednocześnie wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Byliśmy politykami i przyświecały nam cele polityczne - zwycięstwo w wyborach oraz załatwienie spraw ważnych dla państwa. I politykiem był wówczas Kaczyński. Rozumiał to i akceptował. Wytłumaczenie późniejsze, że był na lekach i nie wiedział co robi, miało uderzyć w nas, ale tak naprawdę będzie uderzać w niego przez następne lata.
 
Dzisiaj prezes PiS już nie powściąga języka, nie mówi o przyjaciołach Rosjanach, nie waży słów. Jego przyboczni i rodzina prześcigają się w coraz ostrzejszych sformułowaniach, używają sobie na wszystkich, którzy nie podzielają ich obsesji. Czy to znaczy, że Jarosław Kaczyński zwariował? Nie, on znowu realizuje cel polityczny! Tylko że obecnie nie chodzi mu o zwycięstwo w wyborach, a juz na pewno nie o przekonanie do siebie ponad połowy Polaków. Jego celem politycznym jest skupienie wokół siebie około 25% elektoratu, by - uwaga - przetrzymać nadchodzącą klęskę wyborczą. On nie chce wygrać nadchodzącej elekcji, ale sposobi się na przegraną. Dlatego zmieniła się jego retoryka względem tragedii smoleńskiej. Mniej więcej ¼ naszych rodaków wierzy, że w Smoleńsku Ruscy zabili nam Prezydenta, a ich pomagierem był Tusk. I Kaczyński obsługuje politycznie tych wyborców. Jeśli skupi ich przy sobie, nic mu już ich nie odbierze i przetrwa następne cztery lata w opozycji. Dlatego podkręca atmosferę, zaostrza język.
 
On zatem wciąż jest politykiem - był nim w czasie kampanii prezydenckiej, bo chciał wygrać, i jest nim dzisiaj, bo przygotowuje się na klęskę. I wtedy i dzisiaj dostosowuje język do celów politycznych. Nie wykluczam, oczywiście, względów osobistych i emocji, ale warto zauważyć, że jego stanowisko w tej materii jest uzależnione od wybranych celów politycznych. Nie podejmuję się oceny moralnej tej taktyki, bo nie jestem etykiem, ani księdzem, ale jako polityk i jako politolog widzę tę racjonalną kalkulację. Warto jednak, żeby zauważyli to także jego bezmyślni wyznawcy. Zwłaszcza, gdyby on znowu zmienił cel polityczny, a tym samym język, poetykę, ale także ocenę przyczyn tragedii smoleńskiej. Bądźcie przygotowani na tę zmianę.  

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka