Od kilku dni słyszałem, że użycie veta w negocjacjach budżetowych jest jak odpalenie bomby atomowej. Biedni politycy i komentatorzy straszyli tym biednych widzów i słuchaczy. Tyle tylko, że owa bomba była używana w Europie już wielokrotnie i jakoś nie zniszczyła Unii. Jedynie Polacy są przerażeni tym, że mogliby skorzystać z tego narzędzia.
Veto bowiem przynależy do instrumentarium dostępnego każdemu państwu i wiele krajów w przeszłości korzystało z niego (Traktat Lizboński ograniczył jedynie ilość spraw, przy których może być użyte). Francja, w połowie lat 60-tych przez pół roku całkowicie sparaliżowała prace Wspólnoty, ponieważ uznała, że proponowane regulacje zagrażają jej interesowi narodowemu (tak zwana polityka "pustego krzesła" - pasjonatów odsyłam do podręczników politologii). Potem wiele państw stosowało ową bombę atomową lub nią groziło. Stało się to nawet udziałem Polski w ostatnich latach, więc z osłupieniem słucham tych wszystkich, których paraliżuje myśl o tym, że Rzeczpospolita mogłaby skorzystać z tego narzędzia. Mamy go w ręku i jeśli tylko byłoby konieczne jego użycie, nasi przywódcy nie powinni się wahać, żeby zrobić z niego dobry użytek. Jeśli bowiem budżet Unii miałby być dla nas niekorzystny, to lepiej go zawetować, niż się na niego zgodzić - to chyba proste. W przypadku veta weszlibyśmy w następną perspektywę budżetową z prowizorium, które nie jest dla nas dobre, ale na pewno lepsze, niż zły kompromis. Zresztą, jeśli okazało by się, że to przez żądania Polski trzeba byłoby renegocjować nowy budżet, to zgadnijcie, czy by się to nam opłaciło, czy też nie. Oczywiście, że tak, bowiem chcąc osiągnąć kompromis musiano by dopieszczać nasz kraj. To elementarz negocjacyjny, więc każdy kraj jedzie na szczyt grożąc vetem, by potem z niego zrezygnować - ale tylko wówczas, gdy osiągnęło się oczekiwane rezultaty. Jeśli miałoby być inaczej, trzeba użyć najcięższej broni - to się na końcu opłaci. Trzeba tylko nie bać się własnych uprawnień i tego, co sobie o nas ktoś pomyśli. Mam wrażenie, że obecna ekipa nie spełnia tych dwóch warunków.
Mam zatem radę dla polskiego premiera - niech się Pan zachowa, jak osiołek ze "Shreka". W decydującej scenie krzyczał, że ma smoczycę i nie zawaha się jej użyć. W Pana przypadku tą smoczycą jest właśnie veto. Niech się Pan nie waha użyć go, jeśli trzeba będzie. Niech Panu nie zabraknie determinacji i odwagi sympatycznego osiołka ze "Shreka".
Inne tematy w dziale Polityka