Z obrzydzeniem i trwogą przysłuchuję się polskojęzycznym mediom czekającym na dymisję tego spadkobiercy Kedywu niczym sępy na śmierć rannej ofiary.
Jakże bowiem winić człowieka za to że wyszedł naprzeciw potrzebom rankiem przybywających z prowincji do metropolii obywateli, którzy nim udadzą się do urzędów, potrzebuję chwile spocząć, ogarnąć się, zmienić skarpetki i poprawić krawat.
Tak samo miłośników wysokiej kultury, którzy popołudniami ścigają do królewskiego miasta aby zapełnić jego sale teatralne i koncertowe - oni tym bardziej potrzebują się ogarnąć.
W soboty zaś nasi rodacy zamieszkujący prowincję po udanych zakupach też zasługują chwilę wytchnienia przed powrotną drogą, w której przyjdzie im dźwigać pod te swoje strzechy toboły pełne zakupów.
Wreszcie niedziele i inne dni święte - jakże można od przybyszów z prowincji chcieć aby oni - przybywszy do metrpolii arcybiskupiej po nauki o zarazach na nas maluczkich czyhających, w bólu a nie daj Boże i pocie stóp te nauki chłonęli.
Wreszcie trzeba też powiedzieć, że nie wszyscy z nich po spełnieniu celów swojego przybycia zdołają się oprzeć pokusie spożycia trunku co może stanowić zagrożenie, jeżeli własnymi pojazdami oni przybyli - tym należy się kilka nocnych godzin zadumy nad marnościami świata doczesnego.
Temu wszystkiemu z poświęceniem zardadzał Banaś Marian niemal za darmo oddając w użytkowanie strudzonym pielgrzymom spadek po Kedywie.