W ostatnim felietonie poruszyłem temat Internetu jako symbolu globalizacji. Myślę, że zanim zajmiemy się globalizacją i jej symbolami bardziej szczegółowo powinniśmy spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie czym właściwie jest globalizacja. Definicji tego pojęcia jest bardzo wiele. Pojęcie globalizacji przewija się w światowej publicystyce i nauce już od ponad pół wieku. W 1961 roku po raz pierwszy znalazło swoje ujęcie w definicji słownikowej – pojawiło się w „Webster’s Dictionary”. Dzisiaj istnieje wiele definicji globalizacji, ale większość badaczy przyjmuje, że globalizacja to długofalowa, narastająca integracja działalności gospodarczej na poziomie krajów, przemysłów i przedsiębiorstw oraz tworzącej się systemowej współzależności w gospodarce światowej. Jest to podejście wyznawane choćby przez Josepha E. Stiglitza, Petera Dickena, Martina Wolfa, Grzegorza Kołodkę czy Włodzimierza Anioła.
Globalizacja jest więc pojęciem stosowanym głównie w ekonomii i gospodarce. Ma także jednak swoje aspekty społeczne, kulturowe i polityczne. Na początku jednak zajmę się ekonomicznym aspektem. Podstawą globalizacji na gruncie gospodarczym jest wcielenie w życie założeń tzw. Nowej Ekonomii (Nowej Gospodarki). Nowa Ekonomia obejmuje sektor informacyjny, a także inne dziedziny gospodarki, w których – w rozmaity sposób – są wykorzystywane nowoczesne technologie i zaciera się różnica między wirtualną, a fizyczną stroną firmy. Nowa Ekonomia to także liberalizacja i prywatyzacja oraz ułatwienia w polityce celnej zapoczątkowanym przez układy GATT, a także stworzenie międzynarodowych instytucji ułatwiających zachodzenie procesów gospodarczych, choćby Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Dzięki tym, a także innym działaniom – na przykład reformom Ronalda Reagana w USA - udało się osiągnąć punkt, w którym praktycznie zniknęły granice i bariery, które utrudniały życie obywatelom wielu krajów świata, ale przede wszystkim przedsiębiorcom, szczególnie tym największym, których dawniej nazywano międzynarodowymi, a dziś nazywa się globalnymi, bo rozszerzając pole swoich działań na inne, często nawet bardzo odległe geograficznie i kulturowo kraje, stosują te same wzorce i metody. Korporacje nie dostosowują się, to dana cześć globu musi się dostosować. Według przeciwników globalizacji, na czele z autorką „No logo” – Naomi Klein - takie zjawisko jest czymś negatywnym. Według mnie niekoniecznie musi tak być. Takie ujednolicenie świata ma też wiele plusów. Będąc nawet w najbardziej odległym zakątku świata możemy napić się znanej i smakującej tak samo Coca-Coli czy zjeść takiego samego BigMaca, a jeśli zepsuje się nam na przykład telefon komórkowy (nomen omen kolejny wynalazek epoki globalizacji) to udamy się do serwisu jego producenta, który to z pewnością znajduje się w większości krajów świata. A 50 lat temu nie mielibyśmy ani komórki, ani tym bardziej takich samych serwisów, sklepów czy towarów, co do których mamy przekonanie, że są względnie dobre, bo takie samem mamy „u siebie”. Pod tym względem globalizacja to znaczne ułatwienie życia i to zwykłym ludziom. A to, że przy okazji – jak przekonuje choćby wspomniana wyżej Klein w swojej najsłynniejszej książce nazywanej „biblią alterglobaliastów” – tracą na tym tożsamości narodowe, lokalne i indywidualne wydaje mi się przesadą. Ludzie są wystarczająco mądrzy, by zauważyć moment, w którym tracą tożsamość. A poza tym jeśli ktoś chce by jego tożsamością był swoosh Nike’a czy jabłko Apple’a to czy jest w tym coś złego? Każdy sam decyduje o swoim życiu i może z koszyka tożsamości oferowanych mu także przez globalne korporacje wybrać to, co interesuje go najbardziej.
Naszymi celami są m.in. wspieranie przedsiębiorczości, dialogu oraz aktywności młodych ludzi. Więcej na naszej stronie - www.MlodaRP.org
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka