Tomasz Arabski bardzo ciężko pracował, aby pewne niewygodne pytanie do premiera Donalda Tuska o ustawę reprywatyzacyjną nie padło na konferencji w Jerozolimie. Dodałem już w tej sprawie swój komentarz w mojej poprzedniej notce. Jednak okazuje się, że niektórzy uparcie twierdzą że właściwie nie ma o czym mówić w imię zasady "dobrze się stało, że się źle stało".Niektórzy twierdzą nawet, że Arabski bronił interesów Rzeczypospoilitej Polskiej przed nieodpowiedzialnym wścibskim dziennikarzem. Nie zgadzam się z tym.
Po pierwsze nie ma takiego pytania które godziłoby w interesy kraju. Od kiedy to samo zadawanie pytań politykowi jest sprzeczne z racją stanu? Jeśli Amerykanin zapyta swojego prezydenta o to czy CIA torturuje ludzi to czy jest to zgodne z racją stanu czy jest to zdrada? Przecież to nie pytający torturował ludzi. Wstydzić powinni się Ci którzy to robili. Tylko sama odpowiedź może być sprzeczna z racją stanu. Nigdy pytanie. To zadanie polityków odpowiedzieć na pytania nawet najtrudniejsze w taki sposób aby nie godziły w interesy ich kraju. Jednak jeśli okaże się, że władza rzeczywiście działała na szkodę kraju to przecież należy kierować swoje pretensje w stosunku do władzy, a nie do człowieka zadającego pytanie.
Po drugie zadając pytanie nie stajemy po żadnej ze stron. Jeśli zapytam premiera czy zamierza podwyższyć podatek dochodowy to przecież nie oznacza, że jestem za podwyżką, obniżką lub utrzymaniem obecnej stawki. Pytam tylko jakie ma plany. Czy samo zadanie tego pytania jest sprzeczne z interesem podatników tylko dlatego, że boimy się uzyskać niekorzystną dla nas odpowiedź? Lepiej więc żyć kilka miesięcy w kłamstwie, aby później dowiedzieć się o podwyżce podatków po wyborach? Przypominam, że nikt nie zadał tego pytania premierowi przed wyborami prezydenckimi. A okazało się, że kilkanaście tygodni po wyborach podniesiono stawkę VAT. Dobrze więc się stało, że nie padło to pytanie przed wyborami czy źle?
Po trzecie zarówno premier Izraela oraz premier Polski stwierdzili, że stosunki polsko-izraelskie są najlepsze w historii. Jeśli tak to naturalnie dziennikarze powinni zadawać pytania które albo potwierdzą słowa polityków albo obnażą ich obłudę. Chciałbym tylko przypomnieć wypowiedź byłego doradcy prezydenta Busha który stwierdził, że bzdurą jest twierdzenie, że dwa kraje mogą mieć takie same interesy przez dłuższy okres czasu we wszystkich sprawach. Jest to po prostu niemożliwe. Stwierdził, że jeśli politycy twierdzą inaczej to po prostu kłamią.
Po czwarte jeśli ktoś uważa, że rząd powinien zakazywać zadawania pewnych pytań to gratuluję. Jeśli tak twierdzicie to jesteście już odpowiednio wytresowani przez władzę. Przypominam tylko, że książka "1984" Orwella to miała być przestroga, a nie instrukcja obsługi reżimu.
Po piąte można nawet zadawać pytania o to czy polskie służby specjalne działają na Białorusi w celu obalenia Łukaszenki. Oczywiście premier w takim przypadku może zasłonić się polską racją stanu twierdząc, że nie chce komentować tego typu pogłosek. Dopuszczalne w tym przypadku jest również jawne kłamstwo. Może stwierdzić, że absolutnie tak się nie dzieje broniąc tym samym interesów swojego kraju. Tak się może zdarzyć. Jednak nie można zakazywać zadawania tego typu pytań.
Po szóste podobno Donald Tusk stwierdził na spotkaniu z rodzinami, że to on decyduje co jest racją stanu. Jeśli te słowa rzeczywiście padły to ma oczywiście absolutną rację. Ponieważ tylko on posiada dostateczną wiedzę na temat tego co tak naprawdę dzieje się w Polsce i na świecie. To właśnie on otrzymuje raporty służb specjalnych. Więc decyduje co jest w danym momencie racją stanu. Właśnie po to został wybrany. My możemy się tylko domyślać i krytykować jego decyzje, ale w niektórych przypadkach może się zdarzyć, że nie mamy pełnej wiedzy na jakiś temat i wtedy nawet oskarżamy premiera lub jego ministrów o działanie na szkodę Polski. W takich sytuacjach oczywiście dochodzi do paradoksu ponieważ rząd nie może ujawnić całej prawdy gdyż jej ujawnienie właśnie będzie godzić w interesy kraju. Musi więc na przykład kłamać podając informację o kontrakcie gazowym który może zostać przez społeczeństwo okrzyknięty jako niekorzystny i graniczący ze zdradą stanu.
Natomiast w tym konkretnym przypadku obowiązkiem Premiera jest odpowiedź na pytanie o ustawę reprywatyzacyjną. Jak będzie wyglądać ta odpowiedź to już jest sprawa premiera. Ale pytanie musi paść jeśli uznajemy, że żyjemy w wolnym kraju. Nie interesuje mnie czy będzie to podczas wakacji na nartach w Dolomitach czy w Polsce. W normalnym kraju nie może być tak, że premier rządu ogłasza w 2008 roku na konferencji prasowej początek prac nad ustawą reprywatyzacyjną, a po kilku latach nie można uzyskać żadnej odpowiedzi na temat postępów nad tymi pracami ponieważ Tomasz Arabski zakazuje zadawania pytania. Ktoś się chyba urodził o kilkadziesiąt lat za późno. Takie sowieckie metody nie przejdą w Polsce. Chyba, że zgadzacie się, że Politkowska słusznie zginęła w Rosji?
Po siódme nie można żyć, aż w takim zakłamaniu. Jeśli w podróź do Izraela premier zabrał 55 współpracowników (według "Rzeczypospolitej") to chyba naturalne jest, że poruszano wiele ważnych spraw. Nie była to absolutnie wycieczka krajoznawcza tylko bardzo poważna wizyta. Czy ktoś wierzy, że podczas tak ważnego spotkania premier Izraela nie poruszył spraw odszkodowań za zagrabione przez komunistów mienie? Jeśli tak to właściwie premier Izraela powinien podać się do dymisji ponieważ poruszenie tej sprawy było jego obowiązkiem. Czyż nie? Więc warto któregoś z dwóch premierów o to zapytać. Najwyżej będziemy mieli przetasowanie na scenie politycznej w którymś z krajów.
Po ósme przypominam pytanie pewnej amerykańskiej dziennikarki o broń atomową w Izraelu zadane Shimonowi Peresowi. Sprawa delikatna dla bezpieczeństwa tego kraju, ale nikt nie aresztował za to dziennikarki, ani nie zabronił zadania tego pytania, ani nie kazał wyciąć pytania z wywiadu. Izraelski "Tomasz Arabski" nie dzwonił do jej szefa z prośbą o przywołanie jej do porządku. A nie było to przecież pytanie na konferencji prasowej tylko podczas wcześniej umówionego długiego wywiadu dla telewizji. Uzyskała ona nawet odpowiedź. Akurat pewnie nie taką jaką by chciała, ale najważniejsze że pytanie padło. Shimon Peres odpowiedział w taki sposób, aby ani nie potwierdzić ani nie zaprzeczyć istnieniu broni atomowej w Izraelu czyli zgodnie z racją stanu swojego kraju i oficjalnym stanowiskiem. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nie istnieją pytania godzące w rację stanu. Więc skoro można zadawać takie pytania to dlaczego nie można zadawać dużo prostszych pytań na które odpowiedzi przecież wcale nie godzą w bezpieczeństwo ani Polski ani Izraela więc śmiało można na to pytanie odpowiadać.
Po dziewiąte kilka lat temu na konferencji prezydenta Busha zadano następujące pytanie: "Panie prezydencie. Czy miał pan zaawansowaną wiedzę na temat ataku na Amerykę przed 11 września 2001?" Czy to pytanie jest bezczelne? Czy godzi w interesy USA? A może nie powinno być zadane? Czy dziennikarz powinien zostać przywołany do porządku? Czy może jednak aresztowany ponieważ jako obywatel amerykański "działa przeciwko" własnemu prezydentowi? No proszę sobie wyobrazić, że nic takiego się nie stało. Odpowiedź prezydenta była krótka "Nie. To są jakieś insynuacje". Nikomu korona z głowy nie spadła.
Inne tematy w dziale Polityka