mOrfeusz+ mOrfeusz+
198
BLOG

Osiatyński, erystyka i teoria spiskowa

mOrfeusz+ mOrfeusz+ Polityka Obserwuj notkę 4

Tytułem wstępu

 
Niczym magik królika z kapelusza, wyciągnęła Gazeta Wyborcza spod omszałego cokolwiek kamienia eksperta Wiktora Osiatyńskiego. Już tytuł rozmowy z Ewą Siedlecką nie pozostawia wątpliwości: "Mniej mitologii: zawinił brak odpowidzialności" (litościwie nie będę dociekał, co to takiego ta odpowidzialność). No proszę, śledztwo trwa, ale Osiatyński już wie. Gazeta dokonuje tu klasycznej manipulacji, powołując się na fałszywego eksperta. To podstawowy błąd logiczny, stosowany jako sztuczka erystyczna.
 
Trochę teorii
 
Weźmy przykład z drugiej strony. Gdybym powiedział "Aborcja jest zła z moralnego punktu widzenia, bo tak mówi papież", byłby to uprawniony głos w dyskusji. Dla wielu osób papież jest bowiem autorytetem moralnym. Gdybym jednak oznajmił, że "Aborcja jest szkodliwa dla zdrowia psychicznego kobiety, bo tak mówi papież", popełniłbym błąd odwołania się do fałszywego autorytetu. Papież nie jest bowiem ekspertem z dziedziny psychiatrii*. Chcąc dowieść prawdziwości tezy, powinienem więc przywołać wypowiedzi psychologów, psychiatrów etc.
 
Jako że nie uważam redaktorów Gazety za głupków, mniemam, iż z pełną świadomością powołują się na fałszywy w tej sprawie autorytet Wiktora Osiatyńskiego, który i owszem, jest profesorem prawa, ale nie ma nic wspólnego z badaniem wypadków lotniczych. Redakcja wali nas po oczach imponującą listą zasług swego rozmówcy ("publicysta, prawnik-konstytucjonalista, ekspert od praw człowieka, profesor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, współpracownik Fundacji im. Stefana Batorego i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, współzołożyciel Partii Kobiet, działacz ruchu AA"), ale jakoś nie dostrzegam tu choćby "amatora lotnictwa" czy "miłośnika serialu CSI".
 
Opinie bez sensu
 
O ile Gazeta obłudnie przywołuje fałszywy autorytet profesora, to sam Osiatyński robi z siebie durnia. Jeśli już przydzielono mu tę rolę pseudo-eksperta, mógłby odgrywać ją z zachowaniem choćby cienia pozorów. Tymczasem prawnik twierdzi rozbrajająco, że "Nie wiem dokładnie, co w lotnictwie nazywa się podchodzeniem do lądowania", przyznając się, że jest dyletantem w omawianym temacie. Nie przeszkadza mu to w następnym zdaniu stwierdzić: "(...) jest dla mnie dość oczywiste, że po wielokrotnych ostrzeżeniach z wieży kontrolnej lotniska pilot powinien był odlecieć". Dość oczywiste! Wypowiedź jest dość głupia, ale dalej jest jeszcze ciekawiej, bo okazuje się, że profesor prawa nawet w swojej dziedzinie nie wypowiada się jako znawca, tylko pełni rolę publicystycznego ogara. "Musimy sobie powiedzieć jasno, że istnieje domniemanie winy pilota", powiada, jakby nie było w polskim prawie zasady domniemania niewinności.
 
"Mówienie, że odpowiedzialność za wypadek spada na Rosjan, bo nie zamknęli lotniska, jest infantylne", powiada dalej "ekspert", choć z wcześniejszych wypowiedzi ludzi znających się cokolwiek na lotnictwie wynikało co innego, a i sami kontrolerzy lotów wreszcie przyznali, że lotnictwo powinni byli zamknąć. Wreszcie kończy, w nienachalny sposób dopisując się do listy zwolenników lansowanej przez Gazetę teorii spiskowej o winie prezydenta: "Osoby, które zginęły w katastrofie (nie są) ofiarami spisków, ale błędu pilota. Ewentualnie, jeśli prawnie było to możliwe, także tego, kto by wydał pilotowi w tych warunkach rozkaz lądowania". Po co nam jakieś śledztwo? Chyba tylko po to, żeby stwierdzić, że pilot też był ofiarą, bo rozkaz lądowania wydał prezydent. Ot, rzetelność Gazety Wyborczej.
 
Opinie z odrobiną sensu
 
Jako że nie jestem specjalistą z zakresu lotnictwa, a w przeciwieństwie do redaktorów Gazety Wyborczej szanuję inteligencję swoich czytelników, nie będę zajmował się analizą samego wypadku, bo popisałbym się tylko swoją niewiedzą. Pokuszę się jednak o mały eksperyment myślowy, analizując możliwą odpowiedzialność za katastrofę pod względem logiki.
 
Trochę teorii spiskowej
 
Tuż po katastrofie smoleńskiej odrzucałem myśl o zamachu. Nie żebym szczególnie ufał Rosjanom, jednak nie widziałem powodu, dla którego mogliby to zrobić, a raczej - korzyści, które przewyższyłyby niekorzystne konsekwencje zamachu. Owszem, okolice własnego lotniska wojskowego to wymarzone miejsce na likwidację przywódcy wrogiego państwa, jednak po co to robić?
 
Im więcej jednak pojawiało się sygnałów o dezinformacji (np. mylne informacje o godzinie katastrofy) i utrudnianiu śledztwa (zarówno polskim ekspertom, przez brak dostępu do informacji, jak i śledztwa w ogóle, na przykład przez brak zabezpieczenia dowodów wskutek zadeptania miejsca katastrofy), tym bardziej zacząłem wątpić w wersję o wypadku.
 
W amerykańskich serialach kryminalnych ludzie niewinni chętnie współpracują z policją, wiedząc, że prawda nie może im zaszkodzić, zaś pomoc śledczym przyśpieszy oczyszczenie ich z zarzutów. Winni zaś od razu milkną, żądając tylko adwokata. To stereotyp, rzecz jasna, ale trafnie obrazuje schemat zachowań (w sytuacji idealnej, gdzie, na przykład, policja nie jest skorumpowana, ale mniejsza z tym).
 
Zatem gdyby Rosjanom naprawdę zależało na oczyszczeniu się z ewentualnych podejrzeń, powinni sami dołożyć wszelkich starań, by śledztwo było przeprowadzone poprawnie, Polacy (a może i międzynarodowa komisja) dopuszczeni do niego w jak największym zakresie, zaś opinia publiczna rzetelnie informowana.
 
Tak się jednak nie stało.
 
Cui prodest?
 
Początkowo rozumowałem, iż Rosjanom niewiele by przyszło z zamachu na ustępującego prezydenta. Kadencja wkrótce się kończy, szanse na reelekcję nie są zbyt wysokie (wiem, sondaże nie są miarodajne, ale mimo wszystko te lata nagonki medialnej zrobiły swoje). Po co ryzykować zrobienie męczennika z kogoś, kto wkrótce utraci władzę całkiem spokojnie, przy udziale tylko dobrze sterowanych środków masowego przekazu i spuszczonych ze smyczy co bardziej agresywnych polityków? Po co wkładać tyle wysiłku w tak ryzykowne zagranie?
 
Jednak pytania te są zasadne jedynie pod warunkiem, że patrzeć będziemy na zyski i straty w krótkiej perspektywie. Tymczasem możemy przyjąć założenie, że Rosjanie planują swoje posunięcia z dużo większym wyprzedzeniem. Jeśli w obliczu ekspansji Chin i korzystając z osłabienia Stanów Zjednoczonych, chcą odkurzyć stalinowskie - i nie tylko! - plany ekspansji albo chociaż odbudować imperium w wersji przedpieriestrojkowej, to pozbycie się na polskiego prezydenta i polskiego generała, który wkrótce miał objąć dowództwo NATO (nie wspominając już o innych zmarłych, zasłużonych dla tak niewygodnej Rosji sprawy polskiego patriotyzmu) zaczyna wyglądać wcale sensownie. Oto za jednym - nomen omen - zamachem likwidują osoby, które w przyszłości mogłyby stanąć na czele grup oporu wobec rosyjskiej ekspansji i wysyłają sygnał ostrzegawczy osobom o podobnych poglądach, pokazując, co spotyka tych, którzy ośmielili się w przeszłości sprzeciwiać rosyjskiej nawale (jak Lech Kaczyński w Gruzji). Mamy więc zabezpieczanie przyszłych interesów i mamy zemstę za przeszłe czyny (która tak naprawdę nie zemstą jest, a ostrzeżeniem). Z teraźniejszością ma to niewiele wspólnego i nie w teraźniejszości należy szukać klucza do tych wydarzeń.
 
Occasio facit furem
 
W dodatku jakieś szczególne przygotowania specjalnie na tę okazję mogły wcale nie być konieczne. Zakładam, że polskie władze są nasycone agenturą rosyjską - nie byłoby to szczególnie zaskakujące w państwie sąsiedzkim traktowanym niemal od zawsze jak rosyjska strefa wpływów. Mniejsza o to, jak wysoko agentura ta jest osadzona - mogą być to nawet urzędnicy niskiego szczebla. Mogą nawet współpracować nieświadomie. Nieważne. Ważne, że funkcjonuje siatka informacyjna. Być może przygotowane są też struktury sabotujące posunięcia Polaków - ot tak, na wszelki wypadek. Jakiekolwiek posunięcia, niekoniecznie prezydenta i niekoniecznie ze skutkiem śmiertelnym. W takim wypadku wystarczy tylko informacja - a nie była ona w żaden sposób skrywana, lista pasażerów krążyła w otwartym obiegu - że leci samolot, na którego pokładzie znajduje się wiele osób pozostających w kręgu zainteresowania rosyjskich służb. Że w dodatku będzie lądował on na lotnisku smoleńskim - starym, zaniedbanym, trudno dostępnym. Że na lotnisku tym często występują niesprzyjające warunki atmosferyczne... takie jak tworzące się późnym rankiem mgły.
 
W obliczu takich informacji wystarczy tylko uruchomić te przygotowane na wszelki wypadek procedury. Albo i nawet nie. Starczy wydać rozkaz, by utrudniać pilotowi podejście. Może nic się nie stanie, może spóźni się i skompromituje, a może... Co szkodzi spróbować? Koszty przecież są żadne. Wszystko to można zrobić niemal od niechcenia... 
 
Moje referencje
 
Ktoś mógłby zapytać, jakim prawem snuję takie hipotezy. Cóż, budowanie konstrukcji myślowych mieści się, jak mniemam, w granicach wolności słowa. Niczego nie przesądzam, piszę, jak być mogło, nie zaś, jak było. Może wszystkie dziwne okoliczności śledztwa wynikają tylko z sowieckiej mentalności tych, którzy je prowadzą. A może nie. Dodam jeszcze, że jestem tłumaczem książek Toma Clancy'ego i miłośnikiem pisarstwa Waldemara Łysiaka - a to i tak o niebo lepsze referencje w temacie niż te, którymi może poszczycić się Wiktor Osiatyński.
 
* Co nie znaczy, że nie ma racji, jednak wypowiedź taką należałoby sformułować "Aborcja jest szkodliwa dla zdrowia psychicznego kobiety, mówi papież. Potwierdzają to autorytety medyczne" etc.
mOrfeusz+
O mnie mOrfeusz+

Prawicowy oszołom. Anarchokonserwatysta. Patriota polski i wrocławski. Znawca literatury fantastycznej i filmu. Entuzjasta Apple i MacOS-a.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka