mosher mosher
1228
BLOG

Bronisław Komorowski zniszczył żużel w Warszawie

mosher mosher Żużel Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Przed chwilą na Stadionie Narodowym zakończyła się - rozgrywana pierwszy raz w historii w Warszawie - inauguracyjna runda żużlowego cyklu Grand Prix. Większość Czytelników ma zapewne żużel głęboko w piecu i nie interesuje się takimi przaśnymi imprezami łypiąc jednocześnie okiem na "Celebrity Splash", jednak jest to wbrew pozorom wydarzenie tak istotne, że swoją obecnością zaszczyca je sam Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej.

Bronisław Komorowski pojawił się na zawodach w towarzystwie m.in. tak znanego fanatyka speedwaya, jak Lech Wałęsa, oraz innych żużlowych ultrasów w osobach Jana Lityńskiego i Janusza Piechocińskiego. Sami więc widzicie, że lipy nie ma.

Mogła to być impreza, która zaszczepiłaby wreszcie żużel w stolicy i to na takim poziomie, żeby na każdy mecz (przyszłej) warszawskiej drużyny przychodziło chociaż te marne 10 tys. widzów. Najlepsi zawodnicy świata (poza Rosjanami, którzy mają ten cykl w głębokim poważaniu i, trzeba przyznać, wiele mają racji) ścigają się w prestiżowym turnieju rangi mistrzostw świata, do których przykładają się w większym stopniu niż do meczów swoich polskich klubów, gdzie oczywiście zgarniają wielokrotnie wyższe stawki. Narodowy wypełniony niemal w całości (niemal, bo choć wszystkie 53 tys. biletów rozeszły się w dwa dni, to jednak nie wszyscy z tych, którzy kupowali po 40 sztuk, pogoniło swoje wejściówki na "znanym portalu aukcyjnym"). Lepszych okoliczności przyrody nie można było sobie wyobrazić.

Niestety, jako się rzekło, na trybunach gościł Bronisław Komorowski. Nasz człowiek-demolka. Gdzie się nie pojawi, to albo tramwaj się wykolei, albo salę zaleje... Szczęście chociaż, że dzisiaj na krzesło podczas grania hymnu nie stanął (nie było Szoguna?!). Ale po hymnie - czyli po prezentacji - było już coraz gorzej.

Najpierw zaczęła szwankować przywieziona przez Duńczyków maszyna startowa. Po kilku awariach zdecydowano, że zawodnicy będą się ścigać na światło. Jak zielona lampka zapalona za startem zgaśnie, mogą jechać. Nie zrozumiał tego Australijczyk Doyle i w jednym ze swoich wyścigów został wykluczony za zerwanie taśmy, której nie było. Potem pojawiły się kłopoty z torem, ułożonym przez duńskich fachowców kilka dni przed zawodami. Zaczął się rozsypywać uniemożliwiając żużlowcom skuteczną walkę. Tak przynajmniej twierdzili. Chyba że uznamy złośliwie, że po porannym treningu (przełożonym z piątku) rozpoczętym o 9.00 ogłosili o 21.00, że skończył im się dwunastogodzinny dzień pracy...

W każdym razie zawody zostały w połowie przerwane w atmosferze skandalu. Tysiące kibiców, z których pewnie wielu oglądało turniej ten rangi - a może i sam sport - po raz pierwszy na żywo, na stadionie, poczuło się zwyczajnie wyrolowanych. Ewentualni sponsorzy, którzy mogliby się żużlem mocniej zainteresować, uznają tę dyscyplinę za rodzaj cyrku na kółkach i spluną z pogardą. Warszawski magistrat i słoiki wciąż będą postrzegali żużel jako odpustową zabawę, która "jest głośna i brzydko pachnie" (autentyczna opinia wyrażona niedawno przez mieszkańców Ursynowa). A telewizja w końcu też machnie ręką (Grand Prix i polską Ekstraligę transmituje kodowana stacja z plusem w nazwie, co - powiedzmy - średnio wpływa na popularność speedwaya). I tak się wypromował sport żużlowy w stolicy.

A wszystkiego tego dokonał Bronisław Komorowski. Samą swoją obecnością. Niesamowite.

PS. Na tekst radzę spojrzeć z przymrużeniem oka. Ale z pełną powagą dodam na koniec: szkoda, że w takich warunkach, przy częściowo opuszczonych, częściowo złorzeczących trybunach, odbyło się honorowe pożegnanie z cyklem GP najlepszego polskiego żużlowca w historii, Tomasza Golloba. Na to sobie z pewnością nie zasłużył.

 

mosher
O mnie mosher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport