Czy w dzisiejszej rzeczywistości politycznej Polski idee odgrywają jeszcze jakąś rolę? Po ostatnich dwóch latach rządów polityków, którzy deklarowali przywrócenie zasad w życiu publicznym, wydawać się może, że krzywa na wykresie metapolitycznego sporu osiągnęła apogeum. Nic bardziej błędnego.
Jarosław Kaczyński zdobył władzę w 2005 roku na hasłach odnowy moralnej, apoteozie bohaterskiej przeszłości oraz zapowiedzi obnażenia miałkości moralnej i ideowej dotychczasowych elit rządzących krajem. Pierwsze posunięcia dla wszystkich, którzy mieli dość coraz bardziej zamroczonego błękitu oczu Aleksandra Kwaśniewskiego, moralizatorstwa i pouczania Polaków przez „Gazetę Wyborczą" i niezdecydowanych wobec wszystkiego liberałów z Platformy Obywatelskiej, dawały taką nadzieję.
Szybkie radykalne zmiany programowe i personalne we wszystkich dziedzinach podległych państwu zdawały się być „świtem lepszego jutra". Dotychczasowe elity władzy drżały w posadach, a maluczcy szykowali się na piedestały. Całe misterne przedsięwzięcie okraszone było ideą rewolucji moralnej, w którą wierzyli dotychczas wyszydzani, niedoceniani i ignorowani przez salony obywatele III RP. Hasła - skądinąd słuszne - okazały się jednak szybko fikcją, ugrzęzły w politycznych targach i wewnątrzkoalicyjnej rywalizacji.
Pierwszym papierkiem lakmusowym dla Prawa i Sprawiedliwości była kwestia prywatyzacji Zespołu Elektrowni Dolna Odra SA. Można śmiało powiedzieć o falstarcie nowej ekipy rządzącej, zapowiadającej koniec ze złodziejską praktyką jej dokonywania. Musiała wybuchnąć prawdziwa burza polityczna wywołana przez LPR, żeby rząd stworzył „Program dla elektroenergetyki", który przez związkowców z branży energetycznej został oceniony jako jedyny po 1989 r. dający jakieś nadzieje energetyce i pracownikom.
Oczywiście, dość specyficzny przykład spółki publicznej z sektora energetycznego nie mógł świadczyć o całościowym braku filozofii państwa, jednak był już wtedy wystarczającym symptomem budzącym wątpliwość o nieokreślony ideowy kształt partii odnowy i naprawy państwa oraz polityki, rysem na kryształowym monolicie programu, z którym PiS szedł do wyborów.
Dla wielu szczerych i historycznych antykomunistów, którym w PRL wbijano szpilki pod paznokcie za działalność niepodległościową, a w nowej Polsce zęby zjedli, żeby komunistyczna hydra się nie odrodziła, włosy dęba stanęły, kiedy ministrem skarbu po niedoszłym grabarzu ZEDO, Andrzeju Mikoszu, został były PZPR-owski aparatczyk - Wojciech Jasiński. Mało tego, w Ministerstwie Sprawiedliwości zastępcą Zbigniewa Ziobry (ulubieńca Radia Maryja i o. Tadeusza Rydzyka) został Andrzej Kryże, były peerelowski sędzia, który w 1980 brał udział w wydaniu przez Sąd Rejonowy w Warszawie wyroków skazujących na karę aresztu Andrzeja Czumę, Wojciecha Ziembińskiego i Bronisława Komorowskiego za zorganizowanie w Warszawie 11 listopada 1979 r. obchodów Święta Niepodległości. Mit antykomunizmu, jeszcze dość żywy w Polsce, padł ostatecznie.
Można było mówić o zdradzie ideałów Solidarności, kiedy Andrzej Celiński w 1999 r. przeszedł do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ale na określenie tego, co zrobił Jarosław Kaczyński, mianując swoimi najbliższymi współpracownikami byłych wysokich aparatczyków PZPR - brak słów. Można tylko spuścić zasłonę milczenia. I tak też zrobili ci, którzy jeszcze się łudzili, że Jarosław Kaczyński i PiS zdekomunizują państwo. Być może do końca nadzieję pokładali w ustawie lustracyjnej, która źle przygotowana legła w gruzach, osądzona jako bubel prawny przez Trybunał Konstytucyjny.
Wraz z nią na dłuższy czas przysypano deubekizację życia politycznego, gospodarczego i medialnego w Polsce. Zastanawiające jest, że w samym PiS-ie pojawiały się głosy wśród prawników, iż w takim kształcie ustawa przez Trybunał nie przejdzie. Czyżby Jarosław Kaczyński wkalkulował przegraną na tym polu, licząc wyłącznie na efekt medialny i wywołanie wrażenia pozorowanej walki z pozostałościami komunizmu? Niewątpliwie, jeśli można powiedzieć o obecnym ostatecznym zdezawuowaniu pojęcia antykomunizmu - jako jednego z wyróżników polskiej prawicy - i utwierdzaniu opinii publicznej, że to idea nieaktualna, to zasługę tę można przypisać wyłącznie Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Nie wyświadczył PiS też przysługi Kościołowi katolickiemu w Polsce i Radiu Maryja, któremu zawdzięcza w ogromnej mierze swój sukces w 2005 r. Sytuacja w chwilach prób zaostrzenia prawa aborcyjnego pokazała nie tyle - po raz kolejny - ideowe rozdwojenie jaźni samego PiS-u, co stosunek prezesa partii i lidera prawicy w Polsce do tego problemu. Abstrahując jednak od za i przeciw w sprawie bardziej restrykcyjnych warunków dopuszczalności przerywania ciąży, Jarosław Kaczyński przy okazji ujawnił swoją złą cechę jako przywódcy ruchu politycznego, a więc zbiorowości choć podobnej, to niejednorodnej pod względem światopoglądu.
Tą złą cechą było narzucenie w głosowaniu całemu klubowi, wszystkim posłom PiS-u, swojego własnego przekonania w sprawie aborcji i nieuszanowanie złożoności postaw ludzkich w tej wrażliwej, społecznej kwestii. Znalazło to potwierdzenie w sposobie nieoficjalnej krytyki Marka Jurka, który w zgodzie z własnym sumieniem postanowił się tej decyzji Jarosława Kaczyńskiego przeciwstawić. Rozumiejąc, jak kwestia aborcji jest różnie interpretowana oraz mając na względzie potwierdzany przez komentatorów politycznych plan utworzenia wielkiej partii prawicy, mógł pozostawić swoim posłom wolną rękę w głosowaniu. Tymczasem poszedł na wojnę ideologiczną, stając faktycznie w szeregu z lewicą i liberałami. Jaka idea przyświecała Kaczyńskiemu w tym konkretnym przypadku? Chyba tylko chęć posiadania władzy, a to pragnienie jest powszechne i stare jak świat, do wielkich idei więc nie należy.
Dobrowolnie, jak pokazały wybory w 2007 r., zrezygnował z niej Marek Jurek, a nowego chlebodawcy musi szukać (lub takiego stworzyć) były minister kultury i dziedzictwa narodowego - Kazimierz Ujazdowski, który - jako reprezentant inteligenckiego nurtu konserwatywnego w PiS-ie - był jeszcze listkiem figowym dla pospolitego i, bez żadnej refleksji, karnego zaplecza partyjnego Prawa i Sprawiedliwości, którego twarzami byli i są Przemysław Gosiewski oraz Jolanta Szczypińska. Używając słów Zbigniewa Herberta z „Potęgi smaku" lider PiS obecnie posyła do politycznych bojów „chłopców o twarzach ziemniaczanych bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach". Rewolucja moralna, którą ogłosił Jarosław Kaczyński, jak Saturn pożarła własne dzieci i samoograniczyła się.
W sferze medialnej powstało jednak wrażenie wielkiej wojny ideologicznej, choć tak naprawdę kwestie aborcji, oceny religii na świadectwie, zapłodnienia in vitro, homoseksualizmu to problemy bezideowej lewicy, która zarzuciła swoje hasła społeczne, założyła białe kołnierzyki, bierze udział w kapitalistycznym wyścigu szczurów, nie interesując się człowiekiem pracy i jego codziennymi problemami. Jej pozaparlamentarna odmiana w postaci środowiska skupionego wokół „Krytyki Politycznej", wylansowanego przez media piemontu nowej lewicy, wyraża swój komunistyczny manifest w postaci spektaklu „Szewcy u bram" w TR Warszawa, oferując zarabiającemu grosze pracownikowi supermarketu pamflet na PiS z głównym bohaterem Scurvym, w domyśle Ziobrą.
Lewica jest tylko reakcyjna na PiS, nie przedstawia rozwiązania palących problem społecznych, z którymi obecnie trzeba się zmierzyć lub jak ostatnio Andrzej Celiński zgłasza w duchu „lewicowy" projekt... płatnych studiów. Stąd wymysły i sztuczne stwarzanie problemów obyczajowych i moralnych, ale niespołecznych i autentycznie zakorzenionych w ludzkiej egzystencji codziennego życia. Dla osoby, która określa się mianem sympatyka lub działacza prawicy, pewne rzeczy nie podlegają dyskusji i kompromisowi. Stanowisko jest tutaj oczywiste.
Ten z prawicy, kto podejmuje dyskusję w celu dojścia do porozumienia, czy zabijać dzieci narodzone, czy nie i czy homoseksualiści mają mieć jakieś prawa poza tymi, które przysługują wszystkim innym, zaprzecza samemu sobie. Inaczej mówiąc, pewne rzeczy uznawane w prawicowym, narodowym, konserwatywnym kanonie za święte nie powinny stanowić przedmiotu licytacji publicznej, a tym bardziej politycznej. Dlatego taka sama jak lewica, jest dziś utożsamiana z PiS-em prawica, czyli bezideowa. Zamiast woli tworzenia idei i odpowiadania na problemy dnia dzisiejszego, podejmuje pseudoideologiczną wojnę, na dodatek ze sobą i ze swoim zapleczem społecznym.
Wrażenie tej wojny pozostało jednak na tyle silne w społeczeństwie, że w 2007 r. wygrała Platforma Obywatelska. Wyborcy zmobilizowali się i doprowadzili do jej zwycięstwa, traktując partię Donalda Tuska jako anty-PiS. Pytanie, na ile było to reakcją na opresyjne światopoglądowo - w odczuciu społecznym - rządy Jarosława Kaczyńskiego, a na ile świadomym wyborem przekonanych do programu Platformy Obywatelskiej, pojawiło się tuż po wyborach.
Już dziś można powiedzieć, że w decydującej mierze zaważyła jednak społeczna potrzeba uspokojenia debaty publicznej. Co prawda w dużej mierze fikcyjnej, ale na tyle medialnie agresywnej, że zwracającej uwagę opinii publicznej i próbującej wciągnąć statystycznego Polaka - który lubił pojedynki polityczne, ale raczej jako bierny widz, niż zaangażowany uczestnik sporu - w spory natury moralnej.
Donald Tusk był doskonale świadom nastrojów społecznych. Dlatego jeszcze przed wyborami, gdy pojawiła się sprawa Beaty Sawickiej, w domyśle - według PiS-owskich spin doktorów - mająca wskazać, że krwiożerczy liberałowie chcą sprywatyzować służbę zdrowia, lider Platformy zapierał się, jak mógł, by jego liberalna partia absolutnie nie była posądzona o hołdowanie takim pomysłom.
Zjawisko zaprzeczenia swoim ideałom było zapowiedzią, że do Polski nadciąga era postpolityki, czyli ogółu zjawisk w życiu politycznym, które powodują zawieranie kompromisów w najbardziej kontrowersyjnych obszarach metapolitycznych, prowadzących ostatecznie do eliminacji sporów ideologicznych na rzecz administrowania, zarządzania sferą polityczną i funkcjonowania polityka wyłącznie jako sprawnego menadżera, różniącego się od opozycji jedynie stopniem dostosowania wizerunku publicznego do oczekiwań społecznych.
Sytuacja światopoglądowa, w jakiej znalazł się Donald Tusk jest o tyle smutna, że w przeciwieństwie do ogólnego negatywnego wyobrażenia o liberałach w Polsce jako politykach, którzy zajmowali się sprzedażą majątku narodowego i gromadzeniem przede wszystkim własnego bogactwa razem z czerwoną burżuazją z SLD, lider Platformy ukształtował się w gdańskiej grupie liberałów, która była nowatorska, ale i zdecydowanie ideowa. To tam powstawały doktryny polskiego liberalizmu po 1989 r., dyskutowano je, spierano się z konkurencyjnymi nurtami, usiłując oswoić pejoratywnie brzmiące obecnie określenie liberał w świadomości społeczeństwa i elit.
Do dziś środowisko gdańskie wydaje na bardzo przyzwoitym poziomie intelektualnym liberalny kwartalnik „Przegląd Polityczny", a Donald Tusk wchodzi w skład Zespołu Programowego kwartalnika. W dobie populizmu i uleganiu tłumowi wyborczemu dotychczasowa pseudoideologiczna taktyka Jarosława Kaczyńskiego zarządzania przez konflikt kazała Tuskowi porzucić własne ideały i przejść do realizacji jednej ze złotych myśli Adama Michnika, czyli osławionego „nie zadrażniać", której prekursorem przed Tuskiem był wcześniej Kazimierz Marcinkiewicz, mistrz politycznego public relations i ideowej nijakości.
Jak w przypadku Jarosława Kaczyńskiego, jedyną ideologią ekipy Donalda Tuska jest anty... sprzeciw wobec poprzedniego układu rządzącego Polską, zamiast pro..., w obawie przed oskarżeniami opinii publicznej, mediów i opozycji. Platforma nie dość, że nie przedstawia spójnego programu modernizacji państwa, to jeszcze rezygnuje z własnego liberalnego ja, uniemożliwiając przeciwnikom prezentowanie konserwatywnych, narodowych lub socjaldemokratycznych ideowych kontrpropozycji. Ogranicza tym samym, wewnątrz intelektualnych elit, dyskusję światopoglądową i ścieranie się metapolitycznych podstaw funkcjonowania państwa.
Całość artykułu dostępna na www.mysl.p l
Ireneusz Fryszkowski
Tekst ukazał się w kwartalniku Mysl.pl, nr 9, wiosna 2008
Szanowni Czytelnicy kwartalnika „Myśl.pl”! Pojawił się już kolejny numer pisma społeczno-politycznego „Myśl.pl”. Latem 1109 roku mieszkańcy Głogowa heroicznie bronili swojego grodu. Po 900 latach Fundacja im. Bolesława Chrobrego upamiętnia te wydarzenia w… komiksie „Bohaterska obrona Głogowa 1109 roku”. Ową publikację dołączamy do egzemplarzy naszego pisma. W letnim numerze kwartalnika „Myśl.pl” podejmujemy tematykę ekologii oraz wpływu gospodarki na środowisko naturalne. Zaproszeni przez nas naukowcy (teoretycy i praktycy), eksperci, politycy, przedstawiciele rządu oraz ruchów ochrony środowiska przedstawiają w Ankiecie swoje opinie nt. energii przyszłości. Nasi publicyści przybliżają zagadnienia ochrony przyrody i globalnego ocieplenia. Mówi się, że 20 lat temu upadł komunizm. Spadł na cztery łapy – dodają niektórzy. Specjalnie dla nas Ján Čarnogurský – były premier Republiki Słowackiej – w eseju „Wyznanie wiary byłego dysydenta” snuje refleksję na temat stosunku do wiary w czasach komunizmu i dziś. Na łamach kwartalnika „Myśl.pl” znajdą Państwo raport podsumowujący niedawno zakończoną kadencję Parlamentu Europejskiego. Gorąco zachęcamy do lektury artykułów historycznych. Przypominamy o przypadającej w tym roku o 90. rocznicy traktatu wersalskiego; przybliżamy także prawdziwą historię jeńców bolszewickich w polskiej niewoli. Polecamy Państwu lekturę interesujących wywiadów. O Janie Gwalbercie Pawlikowskim rozmawiamy z jego prawnuczką Różą Thun. Na temat ekologii i gospodarki wypowiada się na naszych łamach Robert Gwiazdowski. Rafał Ziemkiewicz przedstawia swoje spojrzenie na politykę, historię, zdradza również plany wydawnicze. W Archiwum znajdą Państwo fragmenty rozprawy Jana Gwalberta Pawlikowskiego „Kultura a natura” – pierwszego polskiego całościowego manifestu ochrony przyrody, opublikowanego w 1913 r. na łamach „Lamusa”. Zapraszamy do lektury, Redakcja kwartalnika „Myśl.pl” Spis treści Sławomir Pszenny Nie tylko dla zielonych Ankieta „Myśl.pl” Stanisław Gawłowski, prof. dr Andrzej Z. Hrynkiewicz, Zbigniew Kamieński, Zbigniew Michniowski, prof. dr hab. inż. Janina Molenda, Mieczysław Sawaryn, Wojciech Stępniewski, prof. dr hab. Jan Szyszko, dr hab. Krzysztof Wieteska, Maciej Woźniak dr inż. Elżbieta Dusza Ekologia niejedno ma imię Tomasz Piądłowski Polska atomowa dr Tomasz Teluk Upadek mitu Robert Wit Wyrostkiewicz O mitologii efektu cieplarnianego „Zieloni” to współcześni luddyści Wywiad z dr. hab. Robertem Gwiazdowskim Dokumenty „Myśl.pl” Stanowisko Komitetu Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk w sprawie zagrożenia globalnym ociepleniem Krzysztof Janowicz Ochrona środowiska na poligonach Szacunek dla Tatr Wywiad z dr. inż. Pawłem Skawińskim Ochrona przyrody na Roztoczu Wywiad ze Zdzisławem Strupieniukiem Robert Wit Wyrostkiewicz Ojciec polskiej ekologii Płótna Matejki nie nadają się na worki do mąki Wywiad z Różą Thun Archiwum „Myśl.pl” Jan Gwalbert Pawlikowski Kultura a natura Ireneusz Fryszkowski Antykomunizm. Sentymentalna idea bez szans Wywodzę się z endeckiej tradycji Wywiad z Rafałem A. Ziemkiewiczem dr Ján Čarnogurský Wyznanie wiary byłego dysydenta Marek Wojnarowski Interes krajowy czy frakcyjny? Arkadiusz Meller Co niszczy Amerykę? Szczepan Ostrowski 90. rocznica traktatu wersalskiego Marcin Olbrycht Filozoficzny hit eksportowy prof. dr hab. Bogumił Grott Ukraiński nacjonalizm integralny Paweł Janicki Między prawdą a „Pravdą” Andrzej Krzystyniak Narodowe Siły Zbrojne a koncepcja dwóch wrogów Rafał Wiechecki Mecenas Krzemiński odszedł do domu Ojca Bogusław Szwedo Sanitariuszka „Ania” Patronaty „Myśl.pl” Konserwa Epilog „Myśl.pl”
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka