Dorothy Day na porannej mszy, 1973, źródło: https://www.flickr.com/photos/jimforest/50937877318
Dorothy Day na porannej mszy, 1973, źródło: https://www.flickr.com/photos/jimforest/50937877318
M.Sobiech M.Sobiech
127
BLOG

D. Day: O wojnie i pokoju (1940-42)

M.Sobiech M.Sobiech Polityka Obserwuj notkę 4

[No to zaczynamy. I dość sentymentalnie, ponieważ jest to ostatni materiał, jaki opublikowałem na ś.p. Chestertonianie, zanim się z nią pożegnałem. Oto przed Państwem czwarty rozdział dziełka Dorothy Day "O wojnie i pokoju".

Jak być może wiadomo, Day była zagorzałą pacyfistką. Ba! -- podczas obrad soboru watykańskiego II próbowała nawet strajkiem głodowym wymusić na biskupach bezwzględne potępienie wszelkiej wojny. Nie udało się, ale rozmach tego gestu sam w sobie mówi wiele.

Oczywiście, należy pamiętać, że Dorothy, mimo swego konfliktu z biskupami, zawsze pisała z perspektywy głęboko katolickiej. Ma to swoje pewne cechy specyficzne (lub, jak powiedziałby ktoś inny, wady), które mogą wydać się niektórym dość dziwne. Ja również, w mojej wersji obecnej, nie bardzo rozumiem, na przykład, doloryzm, tak wyraźnie obecny w pierwszych częściach tego pamfleciku. Tym niemniej, należy zauważyć, że -- po pierwsze -- w ciągu dwóch lat od napisania jego pierwszych fragmentów do napisania ostatnich, sporo się tutaj zmieniło -- i miejsce moralizowania o ofierze krzyżowej zajęło u Dorothy przede wszystkim współczucie i pragnienie pomagania innym (a jeśli ofiary, to przede wszystkim takiej, którą się składa samemu). No, a po drugie: nie każdy jest tak idealny, jak my. Różni autorzy mają różne dziwactwa, z którymi możemy się zgadzać bądź nie. Bardziej jednak liczy się to, że służymy wspólnej sprawie -- i że potrafimy działać dla światowego pokoju z energią, szczerością i poświęceniem POMIMO dzielących nas różnic.

No i, po trzecie, że w polskich warunkach ten tekst to znakomita kontra wobec wszystkich "świętojebliwych" publicystów katolickich, którzy tak bardzo palą się, aby wysyłać na śmierć młodszych od siebie. W żadne nawrócenia, czy chociaż otrzeźwienia, tutaj nie wierzę, nie ma na to szans -- ale dobrze, że przynajmniej w tym wypadku ich obłudę i arogancję obnaży ktoś stojący po tej samej stronie barykady, co oni, nawet jeżeli uczyni to tylko pośrednio i tylko mocą przykładu.

Tak, kościół byłby bardzo inny, gdyby trochę większą rolę odgrywał w nim Katolicki Ruch Robotniczy, a trochę mniejszą np. Opus Dei. Ale to już zupełnie inna historia.

Co powiedziawszy, życzę miłej lektury. Peace & Love.

-- Tłumacz]

Dorothy Day

„O wojnie i pokoju”

Rozdział 4: Nasze stanowisko

„The Catholic Worker”, lipiec 1940

Wielu naszych czytelników pyta nas w listach: „jakie stanowisko zajmuje ‘The Catholic Worker’ wobec obecnej wojny?” Zadając to pytanie, mają przy tym niewątpliwie w pamięci to, co mówiliśmy na temat hiszpańskiej wojny domowej. Powtarzamy zatem: tak jak w przypadku wojny w Etiopii, w Hiszpanii, w Japonii, w Chinach, wojny rosyjsko-fińskiej, i tak dalej – tak i obecnie sprzeciwiamy się postrzeganiu działań wojennych jako środka ocalenia „chrześcijaństwa”, „cywilizacji”, czy „demokracji”. Uważamy bowiem, iż podobnych wartości nie da się ocalić przy użyciu przemocy.

Od ośmiu lat sprzeciwiamy się konsekwentnie rozwiązaniom siłowym – tak w przypadku ruchu robotniczego, tak wojny klasowej, jak i konfliktów między krajami.

Chesterton, pisząc o pacyfizmie (którego był przeciwnikiem), stwierdza w pewnym miejscu, że zwolennicy tej idei dzielą się na „tych, którzy pokój czynią (ci odziedziczą błogosławieństwo) – oraz tych, którzy o nim gadają; ci podobni są owym kupcom, którzy profanowali Świątynię, sprzedając w niej gołębie”. To prawda, że stoimy dzisiaj w jednym szeregu z komunistami, którzy również sprzeciwiają się wojnie. Tak się bowiem złożyło, że stanowisko to zgadza się akurat (może się to zmienić za tydzień, za miesiąc – już zdania są podzielone) z linią partyjną. My jednak wierzymy mocno, że Bóg błogosławi naszej sprawie i widzimy nasze obowiązki jasno i wyraźnie. Naszym manifestem, manifestem naszego chrześcijaństwa, jest Kazanie na Górze.

Wielu katolików sprzeciwia się używaniu słowa „pacyfizm”. Tym niemniej, o. Stratmann OP [1] pisze: „Tryumf pacyfizmu, potępienie wojny i uznanie biernego oporu sprzeciwiają się tradycji w takim samym sensie, jak dawniej ‘sprzeciwiały się’ jej potępienie niewolnictwa czy pańszczyzny, dogmat o Niepokalanym Poczęciu czy nieomylności papieża. Tylko tych, którzy nie rozumieją nadprzyrodzonej natury Kościoła, cudu jego życia w Chrystusie, może martwić to chwilowe zahamowanie jego postępu – nie tych, którzy wierzą w Kościół i jego Założyciela”.

W wielu numerach „The Catholic Worker” zajmowaliśmy dokładnie identyczną pozycję. Cytowaliśmy słowa papieża o błędzie, jakim jest pojęcie „zbrojnego pokoju”. Cytowaliśmy Piusa XI, który wzywał dziennikarzy i polityków całego świata do potępienia wyścigu zbrojeń (dodając przy tym ze smutkiem: „jak dotąd nasze wezwania nie zostały wysłuchane”). A także bpa Duffyego z diecezji Buffalo [2], który jako jedyny miał odwagę skrytykować gigantyczny program zbrojeniowy administracji Roosevelta.

Teologowie jasno określili kryteria wojny sprawiedliwej – tym niemniej, wielu współczesnych autorów, tak duchownych, jak świeckich, uważa, że w warunkach obecnych: warunkach otwartych miast, a co za tym idzie nieuniknionych ataków na obiekty cywilne, warunkach walk prowadzonych z wykorzystaniem gazów bojowych itp., spełnienie ich jest po prostu niemożliwe. O. Stratmann w swej książce „Kościół i wojna”, stwierdza: „wielu gorliwych katolików czeka na nową definicję moralną wojny, na zdecydowane jej potępienie… Potępienie owo należy do grupy tych spraw, o których nasz Pan rzekł: ‘Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie’”. I jakże boleśnie prawdziwie brzmią te słowa, jeśli spojrzymy na te miliony w Europie i Chinach, które za cenę własnego życia bronią – w przekonaniu, że nie ma innej drogi – swych rodzin, krajów, społeczeństw i wiar.

Modlitwa i pokuta

Zamiast wydawać miliony na wyposażenie dla naszych pilotów, niosących ludziom śmierć z niebios, dla ludzi szkolonych, aby zabijać, powinniśmy produkować żywność, leki, ambulanse, kształcić lekarzy i pielęgniarki – przygotowywać się do pełnienia uczynków miłosierdzia, które pozwolą uzdrowić i odbudować zrujnowany świat. W Chinach już panuje głód. A my wciąż ograniczamy produkcję rolną, myśląc w kategoriach „ceny” raczej, niż ludzkich potrzeb. No cóż, nie dbamy przecież o miliony własnych bezrobotnych w miastach i na wsiach – dlaczego mielibyśmy się przejmować obcymi, żyjącymi za oceanem? Nie zapominajmy również, że to w naszym własnym kraju wciąż ma miejsce dyskryminacja Żydów, Murzynów, Meksykanów, Filipińczyków i innych grup etnicznych – grzech, wołający o pomstę do nieba.

„A co, jeśli to nas najadą?” – oto inne pytanie, zadawane w tym kontekście. Podkreślamy z mocą, po raz kolejny, że sprzeciwialibyśmy się wszelkim środkom oporu wobec takiej inwazji poza tymi, które mają naturę pokojową.

Na niedawnym zebraniu klubu „Catholic Worker”, na którym przemawiał Jacques Maritain, postawiono kwestię: jakimi środkami obrony dysponujemy poza użyciem przemocy większej, niż ta, której używa przeciwnik? Pani De Bethune [3], której syn mieszka w Belgii, a córka (wraz z dwiema małymi wnuczkami) w Holandii, odpowiedziała na to: „modlitwa i pokuta”, przypominając nam wszystkim owo przesłanie, które powinno było być dla nas oczywiste. Bo mało o tym tamtego dnia rozmawialiśmy.

Podczas wojny francusko-pruskiej, Bernadetta [4] mówiła o Prusakach, że są narzędziem Boga. Gdy Machabeusze ginęli, jeden po drugim, za wiarę, wszyscy zgodnie twierdzili, że czynią pokutę za grzechy swego narodu. Ilu chrześcijan myśli dzisiaj w ten sposób o Hitlerze czy Stalinie, że są „narzędziami Boga”? Czy pamiętają, że oni również są świątyniami Ducha Świętego, istotami uczynionymi na Boży obraz i podobieństwo, ludźmi, za których Chrystus oddał życie na Krzyżu? Czy modlą się za nich z miłością i współczuciem?

Czyste środki miłości

Pragniemy tego, co wydaje się niemożliwością – systematycznego przygotowywania katolików do korzystania w walce z niesprawiedliwością, wyzyskiem oraz prześladowaniami, uniemożliwiającymi mocne trzymanie się wiary, ze środków pokojowych. Ale jak inaczej mogłoby Słowo Boże pozostać żywe na świecie? Przecież to Słowo – to Miłość, Nam zaś przykazano kochać Boga i bliźniego. W tym zawiera się całe prawo i całe życie. Tylko to jedno się liczy. Jak sprostamy temu wzniosłemu wezwaniu wobec tego horroru, jaki rozgrywa się w Europie od kilku miesięcy – zabijając? Czy poświęcając życie za naszych braci?

Trudno pisać podobne słowa w czasach, w których miliony ludzi czynią – w przekonaniu, że to ich obowiązek, że to dla ich „dobra” – rzeczy zupełnie przeciwne. Ale jeśli prasa katolicka nie będzie mierzyć wysoko, rady życia doskonałego zostaną na zawsze stracone dla świata.

Wielu uważa, że zbliża się koniec świata – ale cóż to jest dwa tysiące lat w historii ludzkości? Przecież jesteśmy wciąż u początku chrześcijaństwa. Istotnie, to, co widzimy, to zapewne koniec pewnej ery – ale tylko ery kapitalizmu.

„Jak niewolnictwo zostało zniesione setki lat temu tylko dzięki wytrwałym wysiłkom wiernych chrześcijan, tak też wojna nie zniknie bez nieustających starań armii pokojowych aktywistów, którzy nie ustaną w swojej pracy”.

Przygotowanie całego człowieka

Dobrze zacytować w tym miejscu jeszcze ojca Stratmanna:

„Żaden młody człowiek nie powinien uważać się za lepszego od tych spośród swych rówieśników, którzy zaciągnęli się do wojska. Ba! Może być kimś od niego znacznie, znacznie gorszym – istnieje bowiem pacyfizm nędzny, kruchy, niemęski, pacyfizm bez siły i wielkości, pacyfizm przymusowy, wynikający ze słabości ciała, czy też pacyfizm fałszywy – pacyfizm tchórza. Wszystkie one są godne najwyższej wzgardy – i istotnie, daje nam do myślenia to, co powiedział niedawno Max Boudy [5]: „Nie spotkałem jeszcze pacyfisty, którego przekonania nadawałyby jego duszy takie wewnętrzne piękno, jakie widziałem w przypadku kilku przynajmniej spośród tych ludzi, dla których wojna była, w pewnych okolicznościach, rozumną i usprawiedliwioną – nawet jeśli tragiczną – koniecznością’. Te i podobne uwagi należy brać poważnie. Nakładają one na nas obowiązki tak wewnętrzne, jaki i zewnętrzne. Pacyfizm nasz musi strzec się popadnięcia w pyszałkowaty intelektualizm, tchórzliwy kwietyzm czy luksus epikureizmu. Musi kłaść nacisk na cielesną dyscyplinę, kulturę, na rozwój w sferze tak fizycznej, jak i duchowej.

Przede wszystkim zaś, ci, którzy sprzeciwiają się wojnie, muszę być czyści wewnętrznie. Ich pasja sprawiedliwości nie może być skalana ukrytym grzechem. Tak długo, jak pacyfiści pozostają w mniejszości, trzeba im zacząć od walki o oczyszczenie samych siebie”.

===========

Nasz kraj przeszedł od niejawnego, do jawnego zaangażowania w konflikt; trwamy na stanowisku chrześcijańskiego pacyfizmu

(„The Catholic Woirker”, styczeń 1942)

Drodzy współpracownicy w Chrystusie!

Boże – nasz Panie, Boże miłosierny, Ojcze nasz; mamy mówić, czy milczeć? A jeśli zdecydujemy się mówić, co powinniśmy powiedzieć?

Oto siedzę tutaj, w kościele na Mott Street, i piszę te słowa w Twojej obecności. Ulice miasta są ciche – ale i na nich można Cię odnaleźć; jesteś w sercach Chińczyków i Włochów, naszych bliźnich, których kochamy. Kochamy ich, bo widzimy w nich braci, jak Chrystus jest naszym Bratem, Ty zaś naszym Ojcem.

Tak wiele jednak zapomnieliśmy. Wszyscyśmy zapomnieli. I jakże możemy wiedzieć o tym, o ile Ty sam nam nie powiesz, że „Ktokolwiek wezwie imienia Pana, zostanie ocalony”? Jak mogą wzywać Twego imienia ci, którzy w Ciebie nie wierzą? Ale jak mogą wierzyć w kogoś, którego głosu nigdy nie słyszeli? Jak mogą usłyszeć, skoro nikt nie głosi? Jak zaś mamy głosić, skoro nie ma posłanych? Jak napisano: „Jakże piękne stopy tych, którzy zwiastują nowinę pokoju!” (Rz 10).

Co miesiąc ukazuje się siedemdziesiąt pięć tysięcy egzemplarzy „The Catholic Worker”. Co możemy w nich zawrzeć? Wciąż możemy cytować słowa ojca świętego – jego mądre słowa na temat wojny totalnej, konieczności deeskalacji, konieczności stworzenia stref bezpieczeństwa dla uchodźców, żywności dla Europy…

Wciąż możemy również cytować słowa Chrystusa, który jest z nami w każdej chwili, aż do skończenia świata. „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”.

Jesteśmy w stanie wojny, oficjalnie jesteśmy w stanie wojny, z Niemcami, Włochami oraz Japonią. Wciąż jednak, każdego dnia, możemy powtarzać słowa Chrystusa – trzymać je blisko serca, a co miesiąc cytować w druku. W przeszłości Europa nie raz stawała się polem bitwy. Pamiętajmy jednak zawsze postać św. Franciszka – głosiciela pokoju. Będziemy przypominać o nim naszym czytelnikom, aby nigdy go nie zapomnieli.

Będziemy cytować w „The Catholic Worker” naszych papieży, świętych, kapłanów. Będziemy ciągle drukować artykuły przypominające o tym, że wszyscy jesteśmy „powołani do świętości”, że jesteśmy drugim Chrystusem, powszechnym, królewskim kapłaństwem.

Byliśmy i pozostajemy pacyfistami. Naszym manifestem jest Kazanie na Górze. Zawsze będziemy próbowali czynić pokój. W odpowiedzi naszym racjonalnym krytykom stwierdzamy: nie będziemy uczestniczyć w wyścigu zbrojeń, produkować amunicji, czy kupować obligacji rządowych celem sfinansowania działań militarnych – ani namawiać do tego wszystkiego innych.

Nie będziemy jednak również małoduszni w naszej krytyce. Kochamy nasz kraj i naszego prezydenta. Jak dotąd, tylko w naszej ojczyźnie szukali schronienia uchodźcy ze wszystkich krajów świata. Widzimy także, że choć w porządku intencji próbowaliśmy służyć sprawie pokoju, w porządku czynu zawiedliśmy i nie sprostaliśmy, jako Amerykanie, wzniosłości własnych zasad.

Każdego dnia, każdej godziny, będziemy modlić się o koniec działań wojennych – ale taki, który, według słów ojca Orcharda [6], „pokazałby całemu światu, że nastąpił na skutek Bożej interwencji raczej, niż dzięki potędze oręża czy dyplomacji, tak aby narody ziemi nie przypisywały go później sobie, swej ziemskiej mądrości czy bohaterstwu”.

„Pomimo tak licznych apeli o wspólną modlitwę”, konkluduje ojciec Orchard, „nie ma zbyt wielu znaków świadczących o tym, iż obecna tragedia ludzkości i ruina świata pchnęły wiernych, a cóż dopiero bezmyślną większość społeczną, do zwrócenia się ku modlitwie jako jedynej nadziei człowieka w tej godzinie ciemności.

Nie będziemy się modlić, jeśli nie będziemy mocniej odczuwać – a nie będziemy mocniej odczuwać, jeśli nie zaczniemy pełniej pojmować – tego, co naprawdę dzieje się obecnie na świecie i nie zrozumiemy, co jest możliwe dla Boga; dopóki dość wielu z nas, innymi słowy, nie zda sobie sprawy, że doprowadziliśmy dzieje do momentu, w którym nie można już liczyć na żadne doczesne ocalenie.

Ci, którzy wymagania czasu obecnego czują i pojmują, jakkolwiek niedoskonale, nie powinni zwlekać – powinni czym prędzej modlić się i nie ustawać, niezależnie od tego, jak przerażające ciemności ogarną ziemię. Niech namawiają do tego innych. I tak najpierw małe grupy wiernych, potem zaś być może cały Kościół, a potem i może cała ludzkość, zaczną wołać o przebaczenie i ocalenie dla świata.

Wtedy będziemy mieć pewność, że Bóg w końcu odpowie; bo ręka Pana nie jest tak krótka, aby nie mógł ocalić, ani słuch jego tak przytępiony, aby nie mógł usłyszeć”. Dodajmy, że jeśli nie dodamy do niej i jałmużny, dzielenia się z najmniejszymi dziećmi Boga, postu na wykarmienie głodnych i pokuty za rozpoznany nasz udział w zbiorowej winie, modlitwa ta może stać się zwykłym pustosłowiem.

Uczynki miłosierdzia być może będą od nas wymagały udania się aż na linię frontu. Jako redaktor naczelna „The Catholic Worker”, wzywam gorąco wszystkich naszych przyjaciół i współpracowników do tego, aby kontynuowali nasze dzieło opieki nad chorymi i rannymi, zbiórek żywności dla głodnych, aby nie ustawali w pracy, jaką wykonujemy w naszych domach gościnnych i gospodarstwach. Wiemy przy tym, i w pełni rozumiemy, że będą zdarzać się wśród nich znaczące różnice opinii w kwestii tego, do jakiego stopnia powinniśmy współpracować z administracją państwową. Istnieją jednak różnice znacznie poważniejsze – i będzie z nami współpracować, z konieczności czy wyboru, wielu, którzy nie podzielają naszych zapatrywań na obecny konflikt, sprawę sprzeciwu sumienia itp. Prosimy mimo to: niech panuje wśród nas wszystkich wzajemna miłość. „Jedni drugich brzemiona noście”.

List niniejszy, wysłany do wszystkich naszych domów gościnnych, do wszystkich naszych gospodarstw, i wydrukowany w styczniowym wydaniu naszego czasopisma, stanowi próbę jasnego określenia stanowiska, jakie zajmujemy w tym trudnym czasie.

Ze względu na odmowę uczestnictwa w działaniach prowojennych i nacisk na wykorzystanie środków pokojowych, możemy doświadczyć różnych trudności. Wierzymy jednak, że szczerość i wyrozumiałość tak rządu, jak i naszych przyjaciół, pozwoli nam kontynuować naszą pracę i „głosić Chrystusa ukrzyżowanego”.

Najświętsza Maryjo Panno, matko miłości, wiary, poznania i nadziei – módl się za nami!

Przeł. Maciej Sobiech

1. O. Francizkus Stratmann OP (1883–1971) – niemiecki dominikanin, teolog pacyfistyczny.

2. John A. Duffy (1884–1944) – duchowny katolicki, biskup Buffalo, przeciwnik zaangażowania wojennego Stanów Zjednoczonych.

3. Ade Bethune (1914–2004) – amerykańska malarka katolicka, związana z katolickim ruchem robotniczym.

4. Soubirous.

5. Nie udało mi się zidentyfikować tej postaci.

6. William Edwin Orchard (1877–1955) – pastor prezbiteriański, potem nawrócony na katolicyzm i wyświęcony na księdza. Pacyfista, ekumenista, liturgista.

M.Sobiech
O mnie M.Sobiech

Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka