wiesława wiesława
4366
BLOG

Jak płonęły katolickie książki i kościoły

wiesława wiesława Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 176

„Pewnie, że bez sądu! Brakuje tylko, żeby ich wypuścili i żeby się uratowali.

Tylko bez procesu! Co by to była za rewolucja, gdybym nie mógł zabijać!”.

(Ksawery Pruszyński, W czerwonej Hiszpanii,

rozmowa z republikańskim ochotnikiem

 z plutonu przeprowadzającego egzekucje)

W drugiej połowie 1936 roku Ksawery Pruszyński udał się do Hiszpanii na tereny kontrolowane przez rząd republikański jako korespondent warszawskich Wiadomości Literackich. W korespondencji pt. „Na drogach zniszczenia”, która ukazała się w niedzielę 27.12.1936 na pierwszej stronie Wiadomości Literackich, Ksawery Pruszyński relacjonował swój pobyt w barcelońskim muzeum:

[…] Teraz, w biały dzień, w muzeum i na spokojno widzę obraz śmierci. Ten obraz, dopiero, przeraża. Chrystus z Monserratu, Chrystus z legendarnej świątyni Graala zza siedmiu gór i mórz, i rzek, zszedł na rozkaz rewolucji z czterech ścian swej kaplicy, ciężki samochód odstawił go do wielkiego, nowoczesnego miasta, w którem spalono kilkadziesiąt kościołów, klasztorów i kaplic, a żadnego z nich nie pozostawiono religji. [….]

[…] Przynoszono tu srebrne, kute w rzeźby płyty z ołtarzy, tryptyki wyrwane z płonących kościołów, odrzwia i części ambon, tabernacula i monstrancje. Rzucano to w nieładzie, pomieszane z kapami i stułami, ze srebrami stołowemi i porcelaną, z tandetą i skarbami, jakich niema w naszych klasztorach Północy. W jednym dniu kościół został złupiony ze wszystkich dzieł jakie poprzez sztukę niosło mu religijne natchnienie całych wieków. Muzeum chroni te resztki, – bo niewątpliwie to tylko resztki, – których nie pochłonęła rewolucja, których nie rozdrapały chciwe ręce, nie rozdarło i nie rzuciło w ogień zniszczenie. Dlaczego niszczono tak zajadle, z taką wściekłością, z taką pasją?

Niema, niestety, żadnej odpowiedzi któraby zadowalała, jest wiele które wręcz kłamią. Przede wszystkiem teza że kościoły i klasztory były twierdzami, z których strzelano do tłumu. Otóż, jeśli chodzi o Barcelonę, gdzie rewolucja 19 lipca miała przebieg najkrwawszy, oskarżenie wymienia tylko trzy klasztory, przyczem sprawdzalność tego oskarżenia mogłaby jeszcze podlegać dyskusji. Jak wytłumaczyć tutaj spalenie pozostałych trzydziestu dwóch, którym podobnego zarzutu nie wytaczano? Ale i zarzut strzelania z trzech pozostałych jest dosyć złudny. Przedewszystkiem głównemi punktami powstania wojskowego wcale nie były kościoły, ale Hotel Colón i dwa gmachy wojskowe w porcie. Hotel Colón nie został spalony, choć był centralą gen. Godeta, choć stąd najgęściej i najpełniej strzelano do ludu, gmachy w porcie nie uległy zniszczeniu. Z domów w mieście, z których strzelano do milicji, również żaden nie został spalony, chyba w walce wręcz. Natomiast kościoły padły prawie wszystkie, z wyjątkiem trzech, pastwą ognia i zniszczenia. Kierownicy powstania, oficerowie i generałowie, zostali uwięzieni, oddani pod sąd. Księży i zakonnic nie sądzono. Zabijano na miejscu.

Możnaby to wszystko rozszerzyć, można wyjść poza Barcelonę. W Barcelonie byli księża, były zakonnice którzy zdołali ujść, schronić się i ukryć. Barcelona jest miastem wielkiem jak Warszawa. Ale jest jeszcze prowincja, a na prowincji zabito wszystkich księży. W Tarragonie, katalońskiem Gnieźnie, pełnem kościołów i klasztorów, urządzono szczególnie krwawą masakrę. Cała wieś hiszpańska, dokąd tylko sięgnęła rewolucja, została pozbawiona księży. Step kastylski i naga sierra, skaliste wzgórza, gdzie wszystko widać z daleka, nie są dobrem miejscem ukrycia. Biskupi, z których wielu było właśnie w Rzymie lub korzystając z lata znajdowało się w San Sebastian, letniej stolicy Hiszpanji, zdołali naogół ujść. Cały niższy kler jednego z najbardziej katolickich krajów został zlikwidowany w tempie gwałtowniejszem niż to uczyniono w Meksyku, znacznie, bez porównania gwałtowniejszem niż to zrobiono w Rosji. W skutkach powstania wojskowego bardziej ucierpiały ołtarze niż koszary. Nawet rewolucjoniści nie twierdzą że w dn. 19 lipca wszyscy proboszczowie ze wszystkich dzwonnic na wsi strzelali do ludu czy milicji. Wymordowani zostali wszyscy. Pierwszą hekatombą ofiar rewolucji francuskiej byli arystokraci i dworacy, rosyjskiej – właściciele ziemscy. Hiszpańskiej byli księża.

[….]rewolucja ludowa rządziła się trafnym dla swych interesów instynktem gdy całą moc swego ciosu skierowała nie przeciw armji, nie przeciw bankierom, nie przeciw młodej Hiszpanji falangistów, lecz przeciw kościołom i klasztorom. Trafnym instynktem w tem znaczeniu, że uderzyła w to co było największą siłą moralną stojącą jej na drodze. […]Był to trafny instynkt walki gdy palono najpiękniejsze kościoły, niszczono najpiękniejsze arcydzieła – hołdy, jakie Hiszpanja składała kościołowi swym talentem. Było to cofnięcie się i przegrana, gdy tłum stanął przed portalem gotyckim katedry, zatrzymał się przed obrazem El Greca, przed krucyfiksem średniowiecznym.

[…] Tych krucyfiksów których realizm jest straszliwy, tych El Greców o nadludzkim wyrazie, tych Madonn poczętych w natchnieniu rzeźbiarza, portali z kamiennych litanij, nie sposób oddzielić od katolicyzmu i nie sposób oddzielić od hiszpańskości. Rozdział kościoła od państwa wobec obrazu Murilla lub „Zdjęcia z krzyża”, oddzielenie w nim tego co jest katolickie od tego co jest hiszpańskie, możliwe jest tylko przez zniszczenie. […] W salach muzeum Barcelony, miasta czerwonych sztandarów i pomordowanych księży, do milicyj ludowych i bojowców barykad, do socjalistów i anarchistów, przemawia religja poprzez piękno poczęte z ich krwi, z ducha ich narodu i rasy. Powoli, sale muzeum zamieniają się w kościół. Konający Chrystus z Monserratu sam jest dla siebie ołtarzem.

Hiszpański historyk Pio Moa (Los mitos de la guerra civil, Madrid 2003) określił prześladowania Kościoła podczas wojny domowej w Hiszpanii jako „największe prześladowania religijne w historii”, przewyższające prześladowania podczas rewolucji francuskiej, a prawdopodobnie nawet czasy Imperium Rzymskiego. „Pochłonęły one życie 7000 duchownych, w tym 13 biskupów, oraz 3000 katolików świeckich (zginęli tylko dlatego, że byli katolikami), z czego połowa została zabita w dwóch tylko pierwszych miesiącach prześladowań” – pisze Pio Moa. W innych opracowaniach (np. ks. A.D. Martin Rubio, Los Mitos de la represion en la Guerra Civil, Madrid 2005), mowa jest o 6788 duchownych zabitych w czasie wojny domowej (12 % ogółu), w tym 4022 księżach diecezjalnych, 2376 zakonnikach, 282 zakonnicach, 95 seminarzystach i 13 biskupach. W samym Madrycie zgładzono 30 % duchownych, w Barbastro – aż 88 %!

Liczby dotyczące katolików świeckich są trudne do ustalenia, ze względu na brak obiektywnego kryterium, kiedy zostali zamordowani wyłącznie ze względu na wiarę, a kiedy ich wiara była jedynie jednym z wielu czynników.

Nie zamierzam epatować czytelników opisami bestialskich tortur i mordów; można je znaleźć w książkach cytowanych już ks. Vincenta Carcela Orti i Pia Moa.

Pod hasłem „no mas cruces” (dość krzyży) podjudzony przez komunistów tłum niszczył kościoły, wysadzał je powietrze, palono klasztory, przedmioty liturgiczne, obrazy o treści religijnej. Zburzono 22 000 spośród 42 000 kościołów i kaplic. Od 25 lipca 1936 r. aż do końca wojny, na terenach republikańskich (poza prowincjami baskijskimi) nie odprawiono legalnie ani jednej Mszy.

Prześladowcy z upodobaniem niszczyli też obiekty wielkiego dziedzictwa narodowego: „Bezcenne skarby historii i sztuki rzucono na pastwę płomieni: nastawy ołtarzowe, gobeliny, obrazy, monstrancje [….] dzieła sztuki przedstawiające sceny religijne autorstwa wielkich malarzy i rzeźbiarzy jak Montanes, Salcillo, Pedro de Mena, Alonso Cano, JoseMaria Sert, inne znamienite zabytki kościelnej architektury i rzeźby padly ofiarą napaści - wskazuje Carcel Orti (La gran persecution. Espana. 1931 – 1939, Barcelona 2000).

Spalono bardzo stare i bezcenne biblioteki klasztorne, seminaryjne i katedralne, jak również archiwa diecezji i kapituł. Tylko w Katalonii zniszczono dziesiątki tysięcy książek (mówi się o stu tysiącach) z franciszkańskiej biblioteki w Sarria, z seminarium i klasztoru kapucynów w Barcelonie, w Igualadzie (pięćdziesiąt tysięcy). Klejnoty stylów gotyckiego, romańskiego, baroku i mudejaru zostały spalone lub skradzione. W Madrycie całkowicie spłonęła katedra św. Izydora, prawdziwe muzeum sztuki, pełne włoskiego i hiszpańskiego malarstwa i rzeźb. (Carcel Orti, La gran persecution…)

Bazylika Sagrada de Famiglia w Barcelonie ocalała, natomiast rojos (czerwoni )  spalili w tym mieście wszystkie 32 kościoły. Warto przy tym przypomnieć, że rząd republikański zamierzał zniszczyć świątynię znacznie ważniejszą dla Hiszpanów niż barcelońska Sagrada. Świątynię, która jest tym dla Hiszpanów, czym dla Polaków Jasna Góra. 3 sierpnia 1936 roku republikańskie samoloty poleciały nad Saragossę aby zburzyć bombami bazylikę Nuestra Virgen Senora del Pilar, największą barokową świątynię hiszpańską, wzniesioną w XVII wieku w miejscu, gdzie Matka Boska miała ukazać się św. Jakubowi. Virgen del Pilar to patronka całej „hispanidad” (świata hiszpańskojęzycznego). Samoloty zrzuciły bomby na bazylikę, ale te bomby nie eksplodowały. Cud boski, znak z nieba? Czy jak mówią inni przypadek? A może brakoróbstwo?

Natomiast cztery dni później, 7 sierpnia, na polecenie władz republikańskich zniszczono pomnik Najświętszego Serca Jezusa w geograficznym centrum Hiszpanii vel Cerro de los Angelos. Górujący nad okolica pomnik wysadzono dynamitem. 

W amoku tego szaleństwa sprofanowano w Madrycie szczątki wielkiego dramaturga Pedro Calderona de la Barki, tylko dlatego, ze jego miejscem wiecznego spoczynku była kościelna krypta. A upiornym symbolem tej walki z religią była sfilmowana scena rozstrzelania figury Chrystusa króla.

Rojos nie ukrywali zadowolenia ze swoich osiągnięć. W sierpniu 1936 r. Andres Nin, przywódca trockistowskiej POUM (Partido Obrero de Unification Marxista) napisał: „Problem Kościoła […] rozwiązaliśmy go w sposób ostateczny, poczynając od korzeni: usunęliśmy kapłanów, kościoły i kult”.

Po kilku miesiącach takich działań, w marcu 1937 roku ówczesny szef hiszpańskich komunistów Jose Diaz Ramos pochwalił się towarzyszom w Moskwie, że „Czerwona Hiszpania zdecydowanie wyprzedziła Związek Sowiecki w walce z Kościołem. Na tych terenach, które są pod nasza kontrolą, Kościół przestał istnieć.”

Ostatni z „Listów z Hiszpanii” Ksawerego Pruszyńskiego, pt. „Zakonnica z Montoro”, ukazał się w Wiadomościach Literackich  7 marca 1937 roku:

[…] Przed dwunastą dojeżdżamy do Montoro, skalistego gniazda nad urwiskiem rzeki, siedziby sztabu operacyjnego przeciw powstańczej Cordobie. […]Przez kilka ulic, któremi idziemy, widać domy, nie to ludzi zamożnych, ale najwidoczniej nieco zamożniejszych, zupełnie splądrowane i okupowane. W kościele bawią się dzieci, i pali się ogień na „braserze”, mosiężnej misie, w której w Hiszpanji utrzymuje się żarzący węgiel z ogniska. Ołtarz i chór, które zresztą nie posiadały wartości artystycznej, są porąbane z jakąś przykrą zaciętością. Pergaminowe arkusze, wyrwane zapewne z mszału, walają się na ziemi. Wrażenie zniszczenia, ponurej, zimnej zaciętości, jest przygnębiające. Ze szczytu wieży ogarnia się widok daleki, aż pod Cordobę. Z rusztowań dzwonu zwisa wielki czerwony sztandar, i czuwa warta.

Przechodzimy jeszcze kilka ulic, aż nadarza się młody człowiek z milicji ludowej, który zaczyna nas oprowadzać. […] Młody człowiek opowiada nam bez skrupułów o tem jak wypłaszano księży. Z pięciu trzech zabito. Dwóch nie zabito, nie. Zostali i teraz są bez sutann, normalnie, jak żyć trzeba, pracują w kancelarji miejskiej. Był jeszcze jeden ksiądz: ale ten już na ziemię nie wróci.

– Tu za Montoro zaraz są góry, a w górach, o kilkanaście kilometrów stąd, są trzy wsie trędowate. Tak, jest tu trąd. […]Ksiądz uciekł do pierwszej z tych wsi. No i dobrze: już po nim. Choćby Gil Robles wrócił, choćby sam król wrócił, jemu już stamtąd wrócić nie wolno. Takie prawo było i będzie. On już z tamtymi umrze…

[…] Lekarza zastaliśmy w przedsionku. Już słyszał o naszem przybyciu. […] Objaśniał nam, tłumaczył. Potwierdził wersję o trądzie. Poprowadził do swoich chorych. Szpital był dawną fundacją klasztorną z 1620 r. Miał być przytułkiem dla starych i chorych Montora. Miał sto łóżek. […]

W szpitalu pozostały zakonnice. Opiekują się dalej chorymi, a teraz i rannymi.

– Cóż było robić? – tłumaczył się lekarz. – Trzeba było kogoś do opieki nad chorymi, nie mieliśmy naszych pielęgniarek. Te zakonnice, pozatem że były zakonnicami, nic nikomu złego nie zrobiły, biedne dziewczyny. Chciano nawet żeby zrzuciły habit, pewno że to byłoby najlepiej, ja gorąco doradzałem. Cóż ja jestem winien?

Był bardzo zakłopotany, choć uznawał, że właściwie nic nie zawiniły te kobiety. Przepraszał i tłumaczył się. Przepraszał, że dał im żyć, że dał im zachować strój jaki chciały nosić, że dał im wolność wyznania i wolność pielęgnowania chorych. Z tego wszystkiego tłumaczył się długo i szybko. Z tem tłumaczeniem byliśmy u dna tego straszliwego ostracyzmu, nietolerancji, jaką niosła z sobą rewolucja.

Przeszliśmy jeszcze jedną salę i drugą. Wchodząc do niej miałem wrażenie, że lekarz drgnął nieprzyjemnie. Istotnie, przy stole zawalonym bandażami z krwią czy rudą ropą z ran, stała jak na złość jeszcze jedna zakonnica, zwrócona do nas. […] Na białym kołnierzu podchodzącym pod szyję wisiał dość duży – w tych warunkach ogromny – metalowy krzyż. […]Była to młoda, zupełnie młoda dziewczyna. Miała smutne, spokojne oczy, oczy bardzo poważne. Była ładna, może nawet piękna. […] A jednak pozostawała dalej w tym szpitalu, który ją ledwie tolerował, przewijała rany milicjantów, słuchała przekleństw i bluźnierstw, wiedziała, że lekarz tłumaczy się i usprawiedliwia wobec obcych dziennikarzy, iż pozwala jej żyć i pracować. Może zobaczyła że patrzę na nią zbyt uważnie, że przystanęliśmy przy niej. Miała ręce pełne brudnych, obrzydliwych szarpi, ludzkiego brudu, ociekające wydzielinami ropy. Tani krzyżyk – jedyny krzyż w Montoro, może jedyny na setki kilometrów wokoło Montora – błyszczał z bliska jeszcze wyraźniej na sukni, wyraźniej niż czerwony sztandar na wieży kościelnej nad tem miastem.

Staliśmy oto niezawodnie na ruinach najbardziej katolickiego państwa jakie wydała historja: nie było już króla, który nosił tytuł katolickiego, nie było żadnego z dwóch prymasów Hiszpanji – arcybiskupa Toledo i arcybiskupa Tarragony, nie było ani książąt kościoła ani kościołów, nic nie pozostało z wielkich mistrzów zakonu rycerskiego św. Jakóba z Compostelli, balliwów zakonu Calatravy, rycerzy zakonu Avis, synów św. Wincentego Ferrera i św. Ignacego Loyoli, puścizny św. Teresy i potęgi wielkich inkwizytorów. Po jedenastu wiekach purpury i władzy kościół cofnął się do czasów Saula, biskupa Cordoby i Eulogjusza, biskupa Toleda, tropionych i zamęczonych na stokach alkazarów arabskich: młoda siostra zakonna, która stała przede mną w białej chuście na głowie, była jedynym przedstawicielem kościoła.

[…]Odchodząc i przechodząc koło tej dziewczyny, skłoniłem się tylko głową, bez słowa, nisko, bardzo nisko. Tak nisko – że to jednak zauważyli, choć nic nie rzekli, moi towarzysze montorscy, że zrozumiała to zakonnica: popatrzyła naraz tak jakby kogoś jej najbliższego dobrze znajomego, o kim nie wiedziała czy jeszcze żyje, zobaczyła nagle przy sobie. Tak nisko się nie skłoniłem – a pewno i nie skłonię – przed żadnym człowiekiem w życiu.

***

Męczennicy hiszpańskiej wojny domowej stanowią dziś najliczniejszą grupę wśród męczenników XX wieku wynoszonych na ołtarze. Kilkaset osób zostało beatyfikowanych, a kilka kanonizowanych przez przez Jana Pawła II. Są wśród nich księża i osoby świeckie, kobiety i mężczyźni, dzieci i starcy. Jest grupa 51 klaretynów zamordowanych w Barbastro. I jest Ceferino Giménez Malla, nazywany również El Pele lub El Kalo, romski sprzedawca koni, w czasie hiszpańskiej wojny domowej został rozstrzelany za to, że stanął w obronie maltretowanego księdza (wleczonego po ulicy za nogi). W trakcie aresztowania u Roma znaleziono różaniec, co tylko pogorszyło jego położenie. El Pele nie skorzystał z propozycji uwolnienia w zamian za zaprzestanie modlitwy różańcowej. Po 15 dniach uwięzienia, tj. 8 sierpnia 1936 r. Ceferino został rozstrzelany na cmentarzu w Barbastro. Jest jedynym Romem, którego kościół katolicki ogłosił błogosławionym. Błogosławiony Zefiryn, patron wszystkich Romów, jest przedstawiony z różańcem w dłoni.

Niedawno, 9 marca 2019 roku prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Becciu ogłosił w katedrze w stolicy Asturii – Oviedo 9 nowych błogosławionych. Podczas tej pierwszej w tym roku beatyfikacji chwały ołtarzy dostąpili Anioł Cuartas Cristóbal i jego ośmiu towarzyszy – seminarzystów z tego miasta w północno-zachodniej Hiszpanii, zamordowanych za wiarę w czasie wojny domowej w tym kraju w latach 1934-1937. Wszyscy pochodzili z Asturii i zginęli w bardzo młodym wieku: najstarszy miał w chwili śmierci 25 lat, najmłodszy – zaledwie 18.

***

Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:

1. Ksawery Pruszyński, Listy z Hiszpanji (cz. 4) Na drogach zniszczenia, Wiadomości Literackie, 27.12.1936, nr 53-54 (685-686)

2. Ksawery Pruszyński, Listy z Hiszpanji (cz. 12) Zakonnica z Montoro, Wiadomości Literackie, 07.03.1937, nr 11 (697)

3. Pio Moa, Mity wojny domowej. Hiszpania 1936-1939, Wyd. FRONDA, wyd. 2, Warszawa 2014

4. V.Carcel Orti, Mrok nad ołtarzem. Prześladowanie Kościoła w Hiszpanii w latach 1931-1939, Warszawa 2003

5. Tadeusz Zubiński, Wojna domowa w Hiszpanii 1936-1939, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2016

6. http://www.romowie.com/romowie/blogoslawiony_zefiryn.pdf

7. https://naszdziennik.pl/wiara-kosciol-na-swiecie/206551,beatyfikacja-meczennikow-w-oviedo.html


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo