"Ateizacja", to dla przyuczonych religijnie (teistów wszelkiej maści) jeno następny diabeł. Tylko świeższy. Dla pozostałych musi więc być to jakaś kolejna nieświeża bzdura. Wymysł, widziadło ludków o uczciwości intelektualnej nieogolonej pachy. Fantom.
Upiór do straszenia tym razem dorosłych. Oczywiście tylko tych jak dzieci wierzących w upiory i diabły. Kłania się nam tutaj owo religijne przyuczanie, oj kłania. Procentują te zainwestowane w człowieka w dzieciństwie diabły, oj jak procentują. Zainwestowane przez samo się produkujące kopie jezusów. No ale po to właśnie te diabły są – by zafundować sobie samozadowolenie. By móc wskazać na siebie paluchem - ja dobry. Dobry jak sam Jezus. Zabawne.
Jak zabawne, pokazał chociażby jeden Ruski; ...Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna – pierwsza i tym samym ostatnia. A skoro jesiotr jest drugiej świeżości, to oznacza to po prostu, że jest zepsuty...
Tak więc w przystępnej pigułce ten cały teizm też będzie jeno smażeniem nieświeżej ryby, zaledwie wtórnym odgrywaniem jezusów, doklejaniem sobie protez by być wyższym. Poczciwe, acz kompletnie nieprzekonujące i mało ciekawe. To pierwszy przyczynek dlaczego człowiek niewierzący w nieistniejące nie powinien określać się przez pryzmat pojęć (teizm) zakładających istnienie nieistniejącego, a więc dlaczego tzw. niewierzący nie powinien określać się ateistą.
Definiowanie siebie w odniesieniu do pojęcia człowiekowi obcego, niepotrzebnego, czy tylko nieestetycznego mu, jest co najmniej mylące. Buduje ponadto optykę, w której bycie w opozycji do fantazmatu jest zarazem uwiarygadnianiem owego. A przez samo tylko bycie czymś w rodzaju antonimu teizmu, określenie ateizm to bez udziału właściciela czyni.
W następstwie uwiarygadnianiu ulega też upiorek "ateizacja", który nawet jego autorów nie zachęca do jego zdefiniowania. Do tłuczenia nim w podatne łepki zaś jak najbardziej. "Ateizacja" więc, to taka wyłącznie ich prywatna 'wielka tajemnica wiary'.
Gdzie więc tkwi źródło oszustwa? W którym momencie dajemy się manipulować pojęciami: teizm, ateizm czy ateizacja? Już na samym początku.
Człowiek jak wiemy nie rodzi się teistą. Dlatego nie może rodzić się też ateistą. Jeśli już, to rodzi się nieteistą lub nieateistą, co zresztą i tak jest nieważne, bo rodzi się doskonale i absolutnie niewierzący.
Czyli umownie tylko 'ateistyczny', jednakże nigdy nie 'teistyczny' natomiast zawsze 'nieteistyczny'. Tak samo jak rodzi się niemówiący i niechodzący. Teizowanie go to tylko tandetny tuning, ingerencja w doskonałe. Nazywanie niewierzącego ateistą zresztą też. Lecz bardziej jednak służące do wytknięcia palcem, użyteczne różnym Jaworskim czy Terlikowskim.
"Ateizacja" jest więc też narzędziem do dyskredytowania osób, które wymknęły się z macek dominującej w danym plemieniu indoktrynacji.
Wraz z odchodzeniem od plemiennego realizowania się człowieka, wraz ze wzrostem tolerancji, akceptowaniem różnorodności i szanowaniem zarówno siebie jak i innych, wzrastać musi potrzeba znalezienia takich diobłów, którymi można by, w celu obligatoryjnego zaganiania do zagrody religijnej coraz skuteczniej dźgać.
A skoro nie da się ateizować czegoś, co przecież pierwotnie inne niż to umownie 'ateistyczne' (zawierające się w zbiorze niewierzące) nie było, inne być nie ma zamiaru, a na dodatek być inne nie musi, to idea pana Jaworskiego o przeciwdziałaniu ateizacji jest zaledwie tylko dalszym ciągiem kryptoteizacji. Zaborczą manią i wrogą aneksją. Ingerencją w nie swoje.
Świeże i prawdziwe nie jest więc to, co teistyczne, jak i traktowane jako jego księżyc ateistyczne, ale wyłącznie to, co nieteistyczne. Pierwotnie doskonałe, czyli w tym wypadku niewierzące. Zawsze świeże, bo nieskalane żadnym teizmem czy innym lucyperem.
Waląc w rzekomą "ateizację", wyuczeni religianci walą wyłącznie w swoje wymysły. Walka z diobłami.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo