Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać (Łk 14,18)
Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga żyje w różnorakich relacjach, ale nigdy nie są to relacje bezpośrednie, do Boga czy innych stworzeń, ale relacje do ich obrazów, ich odmalowanie zawsze angażuje myślenie.
Myśl ludzka jest z zawodu malarzem – raz zwykłym malarzem pokojowym, innym razem malarskim geniuszem. Myśl maluje obrazy, dzięki którym możliwe jest to co nazywamy poznaniem. Myśl maluje obrazy na własny użytek, przede wszystkim, a czasem „na sprzedaż” – rynek koneserów naszych talentów jest szeroki z tej racji, że możemy żyć tylko w jakichś relacjach, te relacje wręcz wymuszają na nas tworzenie i to niezależnie od tego jak wielkimi introwertykami staramy się być. Nigdy nie poznajemy świata bezpośrednio, poznajemy tylko obrazy, które sami dla siebie, lub ktoś dla nas maluje. Bardziej żyjemy w galerii obrazów przedstawiających pejzaże, niż na łonie natury, której istotę moglibyśmy, bylibyśmy w stanie, w jakikolwiek bezpośredni sposób dotknąć. Wszystko to czego doświadczamy w relacjach społecznych to są obrazy, a czasem tylko ich kopie, Wśród tych obrazów są obrazy kluczowe, bez których nie możemy się obyć, choćbyśmy się usilnie z ich treścią nie zgadzali. Przykład pierwszy to obraz stworzenia świata, czyli też mnie samego – czyli obraz udzielający mi odpowiedzi na pytanie „skąd przyszedłem”. Drugi, komplementarny obraz odpowiada na pytanie „dokąd zmierzam”. Przed takimi obrazami w tym światowym Luwrze muszę się zatrzymać.
Spróbuję i ja namalować obrazek, który mi pomaga pisać o tym czym jest myśl. Spróbuję namalować obraz, nie zrobić zdjęcie – nie wynaleziono przecież aparatów do fotografowania istoty rzeczy czegokolwiek, nawet zwykłego przydrożnego kamienia. Pierwszy obraz, ostatnio coraz bardziej zapomniany, z którym kiedyś, w czasach Abrahama przykładowo, pasterze owiec i kóz obcowali codziennie, to obraz nieba. Kto wie czy praktyczne ukrycie przed nami tego obrazu, nie leży wśród przyczyn tego, że czujemy się coraz bardziej biedni, mimo że mamy coraz więcej i więcej dóbr, przynajmniej tak zwanych dóbr. Ostatnio potrzeba oglądania nieba obudziła się w mojej żonie, w formie skomercjalizowanej bo o inną aktualnie trudno, w postaci chęci wybrania się do planetarium. Akurat mieszkamy w miejscu nie zalanym beznadziejnie miejskimi światłami, ale i tak wygodne warunki życia i zmienna pogoda nie sprzyjają częstym obserwacjom astronomicznym.
W niebie, gdzieś ponad sklepieniem niebieskim, człowiek zawsze widział siedzibę Boga. Gdy na świecie pojawili się pierwsi „oświeceni” ateiści, z łatwością „udowodnili”, że Boga nie ma, bo ten i ów w kosmosie był, a Boga nie widział. Jest to klasyczne pomylenie obrazu z realną treścią, którą obraz stara się przekazać, oraz oczywiście błąd logiczny, który pozwala strusiowi na pustyni z łatwością anihilować cały świat: czego ja nie widzę tego nie ma. Cóż jednak zobaczymy na niebie? Co zobaczymy i „po co”? Najczęściej patrzymy na niebo dla wywołania uczuć jakie nam ta kontemplacja przywołuje, astronawigacja przykładowo już ma dziś mniejsze znaczenie. Z uczuć najczęstszym jest zachwyt, ja jednak opowiem o nieco innych moich doświadczeniach.
Pierwsze to był głośny śmiech, głębokie rozbawienie. Letnią porą byłem w domu sam i wyszedłem wieczorem na podwórko, aby odmówić różaniec, o ile dobrze pamiętam. Spojrzałem w rozgwieżdżone niebo i mój wzrok zatrzymał się na jakiejś bardzo słabo widocznej gwieździe. Wtedy właśnie zaśmiałem się głośno, bo nagle wyobraziłem sobie ateistę, który twierdzi że cały ten nieboskłon powstał ot tak sobie, zupełnie spontanicznie i bez żadnego planu - w wyobraźni ujrzałem tego biedaka, wielce niby mądrego ateistę, konsekwentnie postawionego przed zadaniem „ulepienia” chociaż tej jednej, tak „marnej” gwiazdy.
Drugie uczucie jakie dotknęło mnie przy obserwacji nieba w podobnych letnich okolicznościach to obrzydzenie, lub coś koło tego. Ujrzałem mianowicie na wieczornym niebie tzw. pociąg satelitów Starlink, nie wiedząc wówczas, że taki widok jest możliwy. Domyśliłem się oczywiście, że są to obiekty ludzką ręką wykonane, ale ich widok wydał mi się strasznie szpetny, a ich prymitywny liniowy szyk podle zaśmiecający piękno jakby bezładnie rozrzuconych gwiazd i planet.
To co powyżej opisałem, to są oczywiście obrazy dla ludzi: nieboskłon a nad nim mieszkanie Boga. Skorzystałem jeszcze z ludzkiej wolności, pomyśleć mogę przecież wszystko, i spróbowałem namalować obraz dla Boga. Wyszło mi znowu niebo, nieboskłon, na który patrzy Bóg i widzi na nim bezlik jasnych punktów wszędzie tam, gdzie jest jakaś myśląca istota, człowiek przede wszystkim.
Zasadnicza różnica pomiędzy naszym niebem i „niebem” Boga jest taka, że my widzimy gwiazdy, które są strumieniami fotonów, a Bóg widzi gwiazdy jako strumienie myśli, które my, istoty myślące, wysyłamy, biedząc się przy tym okrutnie. Zaś różnica pomiędzy Boskim spojrzeniem, a patrzeniem moim jest taka, że ja znam nazwy tylko niektórych gwiazdozbiorów i zupełnie nielicznych gwiazd czy planet, a Bóg zna po imieniu wszystkie, najsłabsze nawet gwiazdy z Jego nieba, zna, zachwyca się nimi i kocha je, wszystkie razem i każdą oddzielnie.
-----
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
vel
Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę
--------
Wyjaśnienie do stopki.
Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.
Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.
Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw, zaś ofiara z dzieci w aborcji jest konieczna, aby się dobrze bawić?
Inne tematy w dziale Polityka