Redaktor naczelny „Dziennika” Robert Krasowski stracił twarz, bo wreszcie pokazał gębę. Wolno mu? Wolno! Pokazałby chętnie także inną część ciała, w którą nakazał internautom, żeby go całowli. Wolno mu? Wolno, tylko co z tego, skoro to wyrażone żądanie nie sprawia frajdy ani żądającemu, ani jego „grupie docelowej”? Faktem jest, że list Roberta Krasowskiego do czytelników niewątpliwie przejdzie do historii polskiego dziennikarstwa, a w obyczajach dziennikarskich dzisiejszego zbrutalizowanego świata stanowi kuriozum, choć ten świat jeszcze tego nie wie.
Pamiętam, jak kiedyś, bodaj przed rokiem lub więcej pan Paweł Paliwoda niezadowolony z komentarzy salonowców pod jakimś swoim niezbyt uprzejmym wpisem na blogu wychwalał pod niebiosa Roberta Krasowkiego jako najinteligentniejszego ( 36 razy bardziej inteligentny, aniżeli ktokolwiek inny- cytuję z pamięci) tzw. Realo czyli realistę politycznego oraz najlepsze pióro pod naszą szerokością geograficzną, a może i pod wszelkimi szerokościami i długościami. Pan Paliwoda opisywał, jak w rozmowie z nim redaktor Krasowski niezwykle krytycznie, wręcz pogardliwie wyrażał się o polskiej prawicy. Zdaniem pana Paliwody – miał wtedy w owym przeświadczeniu świętą rację.
Zmusiłam się wówczas do przeczytania kilku artykułów (komentarzy) owego geniusza. Przede wszystkim interesowało mnie, jakie poglądy ma pan Krasowski. Niewątpliwie posiadamy z panem Pawłem Paliwodą zupełnie różną wrażliwość elektrolityczną i zdaje się różne IQ. Moje niestety, na tyle niskie, że nie pozwoliło mi ocenić walorów intelektulnych pana Krasowkiego w podobny sposób, jak miało to miejsce u pana Paliwody. Nie mogłam również dopatrzyć się jakichkolwiek poglądów politycznych z wyjątkiem (wnioskując z doboru autorów drukowanych w dodatku „Europa” ) chęci epatowania czytelników modnymi nazwiskami neoliberalnej lewicy – owego mutanta stworzonego przez i dla „realistów politycznych” czyli światowego lewactwa wszelkiego autramentu ubranego w garnitury firm „Boss” i „Brioni”.
Tymczasem żadnych śladów owego geniuszu nie widać było w głównych wydaniach „Dziennika”. Odwrotnie, po krótkim wstępnym okresie bardzo przyzwoitej pracy dziennikarskiej całego zespołu, gdzie „Dziennik” starał się – jak dziś rozumiem , w ramach strategii oswajania - przekonać do siebie czytelników szerokim wachlarzem tematów i neutralnością polityczną, nagle zaczął się intensywny zjazd w dół. Wszystkie uprzedzenia i czarne prognozy, w których dźwięczało echo wspomnień o haniebnym „Nowym Kurierze Warszawskim” z lat wojny zdawały się potwierdzać. Sama kiedyś nie wytrzymałam i na moim blogu zacytowałam tematy „Dziennika” z jednego tylko dnia z działu „Kultura”, które dobitnie pokazywały lekceważący, mechanistyczny stosunek wydawców „Dziennika” do polskich czytelników.
Nie mam najmniejszych złudzeń – springerowski „Dziennik” jest instrumentem antypolskiej propagandy i dywersji. Pomimo trybutów składanych aktualnie urzędującej władzy ma skłócać i zohydzać, ma wzbudzać ferment i destabilizować, wreszcie wzbudzać w czytelnikach uczucie zażenowania. Bezprzykładny atak na blogerkę Katarynę był częścią tego programu.Nie zapominajmy – „Dziennik” jest nieodrodnym produktem wydawnictwa Springera, a wydawnictwo to w Niemczech słynie z zaspokajania najniższych instynktów czytelników dziennika „Bild” (w drugim dzienniku: „Die Welt " czyli "Swiat" przenaczonym dla czytelników z wyższym wykształceniem ksenofobia jest po prostu bardziej zakamuflowana) i obsługiwania najczarniejszych antypolskich stereotypów nie tracących swej trującej żywotności od co najmniej stu lat.
Znakomicie wyczuwają ten podskórny ton zresztą sami czytelnicy „Dziennika”, a komentatorzy „Dziennikowych” enuncjacji dają temu spontanicznie wyraz. Zresztą trudno zgadnąć, jakie obowiązują reguły publikowania danego komentarza na portalu „Dziennika”. Sama pokusiłam się trzy razy o zamieszczenie wyważonej i napisanej uprzejmym tonem opinii. Zaledwie jedna ukazała się online. Pewnie przez przeoczenie. Nie ma wątpliwości, że – podobnie jak na portalu „Onet”-zdecydowanie preferowane są komentarze grubiańskie. Pasuje to bowiem do zbiorowego portretu Polaków – prymitywów i chamów ziejących wczorajszą wódą i rzucających mięchem na wszystkie strony.
W 1940 Heinrich Himmler wydał swój słynny rozkaz, w którym mówił, że Polacy mają prawo skończyć tylko cztery klasy szkoły podstawowej i nauczyć się liczyć do czterystu. Tyle miało wystarczyć niewolnikom pracującym dla aryjskich panów. W taki też sposób są Polacy pod dziś dzień postrzegani nad Renem, Łabą i Havelą – jako niewolnicze robocze bydło. Odnieść można nieodparte wrażenie, że tak wyobrażał i wyobraża sobie swoich czytelników „Dziennik”, a wciela owo wyobrażenie w życie oczywiście redaktor naczelny. I niewiele tu pomoże, że w dodatku „Europa” rozwodzi się tyleż uczenie, co mętnie na wyniosłe tematy. Z rękoma unurzanymi po łokcie w gnojówce niezbyt atrakcyjnie wygląda się w binoklach i muszce. Ale za tę niewygodną pozycję jest przecież słono przez właścicieli opłacany.
Tym razem jednak redaktor Krasowski wyskoczył z binokli i muszki i wskoczył w gumiaki. Pokazał, kim i czym naprawdę jest. Wolno mu? Wolno, ale co on z tego, prócz niewątpliwej ulgi ma?
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka