Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
522
BLOG

Tusk w Akwizgranie: mowa dziękczynna

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 20

Podczas, gdy wyniki na Wall Street spadają równie szybko, jak samoloty, a Niemcy poważnie zastanawiają się nad ograniczeniem strefy Euro albo nawet nad całkowitą likwidacją tej waluty i powrotem do marki, nic z tych ponurych nastrojów nie udziela się w Akwizgranie,  małym miasteczku na granicy z Holandią, Belgią i Luksemburgiem, 100 km od Kolonii, niegdyś stolicą imperium Karola Wielkiego. Od 10 dni Akwizgran  tańczy, śpiewa, gra i raduje się na polską nutę, występują tu znani i lubiani w Niemczech polscy artyści, pisarze (Huelle), komicy i inni. 

Przed dziesięcioma dniami gościli tu czcigodni laureaci nowo ustanowionej nagrody Polonii niemieckiej, pn. Polonicus: Władysław Bartoszewski  oraz  Jerzy Buzek. 

Od wczoraj w Akwizgranie przebywa z małżonką Donald Tusk, trzeci z kolei według Niemców najbardziej zasłużony dla Europy Polak. Zasłużył się w Niemczech dzięki zaangażowaniu się na rzecz Traktatu Lizbońskiego, jak podkreślono to w uzasadnieniu przyznania nagrody.

Tę symboliczną nagrodę, którą otrzymały od 1950 r. poszczególne osobistości (warto popatrzeć tutaj), a także istnienia zbiorcze, jak lud luksemburski (!) oraz waluta euro ( w r.2002) wręczyła Donaldowi Tuskowi, trzeciemu po Bronisławie Geremku i Papieżu Wojtyle  ( w tej kolejności) przed-ubiegłoroczna laureatka, kanclerz Niemiec Angela Merkel. W swojej laudacji wyróżniła ona Donalda Tuska jako”przekonanego i przekonującego Europejczyka nadającego tempo marszu integracji europejskiej i reprezentującego tolerancję i różnorodność oraz wyznającego zasadę kooperacji zamiast konfrontacji”.

Poniżej zamieszczam mowę dziękczynną, jaką Donald Tusk wygłosił w Akwizgranie. Streszczenie laudacji Angeli Merkel będzie dostępne dopiero jutro. 

 

 Fot.Radek Pietruszka Źródło: PAP/serwis codzienny

 

 

Mowa dziękczynna Donalda Tuska w Akwizgranie

podczas odbierania medalu Karola Wielkiego

 

Stoję dziś przed Państwem, ponieważ uznaliście, że moja biografia służy „wolności i

demokracji”. Uznaliście, że jestem „przekonanym i przekonującym Europejczykiem”. I – co dla

mnie jest być może najważniejsze – uznaliście, że uosabiam „solidarność i Polskę otwartą na

świat, mocno osadzoną w rodzinie narodów europejskich”.

Kiedy czytam te słowa i patrzę na listę laureatów nagrody Karola Wielkiego, do której

zechcieliście dołączyć także moje imię, odczuwam dumę. Ta duma – nie mówię o mojej

osobistej satysfakcji – wynika z faktu, że stąd, z Akwizgranu, jednej z symbolicznych stolic

kontynentu, po raz kolejny dostrzegliście, że doświadczenie, które było naszym udziałem,

przybliża Europę Europejczykom.

Urodziłem się w 1957 roku, niespełna miesiąc po tym, jak w Rzymie podpisano znane traktaty,

ustanawiające Europejską Wspólnotę Gospodarczą, które stały się fundamentem integracji

europejskiej. Mogę więc powiedzieć, że jestem niemal rówieśnikiem Unii Europejskiej.

Urodziłem się w Gdańsku, mieście, którego historia, zwłaszcza ostatniego stulecia, stanowi

lekcję dziejów powszechnych. Tu rozegrały się wszystkie ważniejsze dramaty, które ludzkość

przeżyła w XX wieku. To właśnie taki Gdańsk jest moją „rodzinną” Europą.

Z poddasza domu, w którym mieszkałem, można było obserwować pracę dźwigów

stoczniowych, piękny stary dworzec kolejowy, a dalej wieże Kościoła Mariackiego i Ratusza. W

najbliższej okolicy było siedem cmentarzy, do których wiodły ścieżki wyznaczone przez wiekowy

żywopłot, ślad botanicznej fantazji i rozmachu dawnych gdańszczan. Na grobowcach i

nagrobkach z trudem odczytać można było nazwiska i epitafia, głównie niemieckie, ale też

polskie, rosyjskie, a nawet ze wschodnimi półksiężycami. Jeden z cmentarzy, pielęgnowany i

strzeżony, zapełniony był setkami grobów bez krzyży i nazwisk, tylko z gwiazdami i numerami.

Pochowano tu żołnierzy Armii Czerwonej, którzy polegli przy zdobywaniu Gdańska w 1945

roku.

W latach mojego dzieciństwa ślady wojny były w mieście jeszcze świeże: ruiny, leje po

bombach, liszaje po kulach na tynkach kamienic. Wiele ulic odbudowano i budowano, co

przecież też było konsekwencją nie tak odległego w czasie kataklizmu. Co rusz natrafialiśmy

jednak na ślady innej epoki: jakieś monety z rybą lub żaglowcem, naczynia z gotyckim napisem

„Salz”, guziki od mundurów żołnierzy nieistniejących armii. Ale, tak naprawdę, od tamtej epoki, z

której pochodziły te przedmioty, dzieliła nas wieczność.

Pewnie wtedy, gdy szedłem do szkoły lub do sklepu, mijając raz ruiny, a czasem stare domy i

kamienice, nie wiedziałem, że to moje miejsce na Ziemi przesiąknięte jest starą historią, która

czyniła nas obywatelami długiej tradycji, a nie tylko mieszkańcami jednego z miast. Znacznie

później przyszło mi zrozumieć do jakich fenomenów europejskich sięga ta tradycja.

Zaczynałem to rozumieć, kiedy czytałem u francuskiego historyka Ferdynanda Braudela, że w

XVI i XVII wieku „to miasto – położone między szerokim światem a bezmiarem Polski – jest,

jeśli nie jedyną, to w każdym razie najdonioślejszą bramą dla obu kierunków handlu, wwozu i

wywozu”.

Zaczynałem to rozumieć, kiedy brytyjski historyk Norman Davies opisywał Gdańsk jako

„ruchliwe mrowisko pracy, dobrobytu i kultury”, co było „zjawiskiem dobrze znanym we

Włoszech czy Niderlandach, lecz absolutnie niespotykanym w Polsce”.

Podobnie było przy lekturze wspomnień Joanny Schopenhauer, matki filozofa – obydwoje

urodzili się w Gdańsku. Trudno czytać bez emocji te strony, przesycone sentymentem i

przywiązaniem do Polski. Pod jej piórem Gdańsk jawi się jako „cząsteczka Zachodu powiązana

z Polską realnymi interesami, a jednocześnie oko Zachodu patrzące na nią z bliska od kilkuset

lat” (K. Brandys).

Nieświadomie zwiedzałem tropy tej starej i długiej tradycji podczas spacerów w oliwskim parku,

do którego nierzadko prowadziła mnie mama, a który nosił już wtedy imię Adama Mickiewicza,

wielkiego poety polskiego romantyzmu. Chodziłem po śladach i wśród pozostałości

średniowiecznej cywilizacji cysterskiej, o której historycy powiadają, że zasięg jej ośrodków

pokrywa się z granicami Europy.

Zastanawiałem się nie jeden raz, jak to się stało, że nazizm i komunizm nie zdołały

wydziedziczyć nas z Europy. Wydawać by się mogło, że na swoją obronę mieliśmy tak niewiele:

zrujnowane cmentarze, cień wielkiego gotyckiego kościoła, bicie dzwonów na ratuszowej

wieży…

Mieliśmy jeszcze coś, co ktoś pięknie nazwał skromną dostojnością obyczaju. W moim wypadku

były to niedzielne wyprawy z rodzicami do cukierni, podejmowane wbrew szarości i biedzie dnia

powszedniego. W mojej rodzinie było to wspólne muzykowanie przy okazji świąt, co – jak się

później dowiedziałem – praktykowano (a może praktykuje się do dzisiaj?) w Trieście,

Monachium czy Utrechcie.

Taka Europa była w nas, a przynajmniej była w nas wierność marzeniu o Europie. Może rację

ma Ortega y Gasset, który pisze, że wyjątkowość Europy polega na głębokim poczuciu

historyczności, dzięki któremu ma ona swoją organiczną ciągłość i tożsamość. Dzięki temu, że

jest wspólnotą współpracy i konfliktów, wymiany i obyczajów, a nie wytworem ideologów, może

opierać się właśnie ideologiom, nawet tym, które – jak nazizm i komunizm – wyrosły z

europejskiego ducha, ale ostatecznie nie były w stanie go zdeprawować.

Jednak takie ideologie musiały odcisnąć ślad na europejskiej tożsamości. Może dotyczy to

zwłaszcza tych połaci kontynentu, które z powodu różnych racji historycznych i geograficznych

mają charakter pogranicza. Komunizm bez wątpienia wzmocnił tu pewien rodzaj podwójnych

uczuć: czujemy się w Europie zarazem tubylcami jak i cudzoziemcami, że odwołam się do

polskiego noblisty Czesława Miłosza.

Ale może jest tak, że Europie potrzebni są tacy Europejczycy, dla których jest ona zarazem

ojczyzną i zagranicą, czymś swoim i czymś obcym. Może z takich relacji i napięć wyrasta

wspólnota coraz lepsza i bardziej ludzka.

Być może wszystko to w jakiejś mierze złożyło się również na genezę Sierpnia 1980 roku w

Gdańsku. Epopeja Solidarności jest nie tylko fragmentem mojej biografii. Wydarzenia, o których

będę mówił składają się bowiem na zbiorową biografię pokolenia, które współtworzyło ten wielki

ruch społeczny, dzięki któremu rozpoczął się upadek komunizmu, dzisiaj wiemy także, że był to

pierwszy krok na polskiej drodze do Europy i naszej obecności w Unii Europejskiej.

Sierpień 1980 roku zaczął się w Gdańsku, w stoczni im. Lenina. Historia przystanęła wtedy nad

brzegiem Bałtyku, a moje miasto użyczyło swojego krajobrazu za tło wielkiego strajku.

Ale Sierpień zaczął się w Gdańsku dziesięć lat wcześniej. To pozorny paradoks. Wybuchł wtedy

robotniczy protest przeciwko podwyżkom cen, zwłaszcza żywności. Miałem czternaście lat, więc

byłem wystarczająco dorosły, by rozumieć, co się wokół mnie dzieje. Widziałem wówczas

sceny, które uformowały mnie na całe życie.

Tysiące demonstrantów śpiewających ‘Warszawiankę”, płonący Komitet partii komunistycznej,

milicjanci bijący kogo popadnie, strzelający do tłumu i przez ten tłum rozszarpywani. Wszystko

to było jak z czytanek o rewolucji. Dobrzy robotnicy i zła władza. Równość, braterstwo,

rewolucja. A równocześnie uczucie wielkiego strachu i radosnej euforii. Czułem z tymi ludźmi

absolutną i bezwzględną solidarność.

Radykalizmu uczyliśmy się na ulicach, a demonstracje, niezależnie od ich tragicznego żniwa,

były dla nas młodych świętym czasem. Z tego misterium wyszliśmy jakoś bogatsi, dostrzegliśmy

mianowicie, że istnieje coś bardzo ważnego: przestrzeń publiczna, w której dziać się mogą

sprawy porywające. W tych dniach nikt nie miał wątpliwości, po czyjej stronie jest racja.

Zdolność rozpoznawania dobra i zła w publicznej przestrzeni – to jedno z najważniejszych

grudniowych doświadczeń.

Takich rzeczy się nie zapomina. Kto przeżył Grudzień w Gdańsku, mając kilkanaście lat, kto

widział czołgi na ulicach i zalew kłamstw w gazetach, ten dojrzewał politycznie bez porównania

szybciej niż rówieśnicy pozbawieni podobnych doświadczeń. Pamiętam napis wypisany

niezdarnymi literami na murze, którego sens zrozumiałem dopiero później: Katyń! Był dziełem

siedemnastoletniego Arama Rybickiego, potem działacza opozycji demokratycznej, a w wolnej

Polsce posła na Sejm i mego przyjaciela. Zginął on tragicznie miesiąc temu w katastrofie pod

Smoleńskiem.

Ale tamto doświadczenie miało także inny wymiar edukacyjny. Zapamiętaliśmy, że konfrontacja

uliczna, nawet najgwałtowniejsza, może być przegrana, że przemoc rodzi przemoc. Dlatego w

etos gdańskiego buntu w 1980 roku wpisane były odpowiedzialność, organizacja i silne

przywództwo. One stworzyły mocne ramy dla emocji i dały nam wszystkim głębokie poczucie

sensu walki, wizję wygranej. Dojrzewaliśmy.

Sierpień i Solidarność stały się moją ojczyzną. To był początek wielkiej zmiany i końca

komunizmu. A nazywając rzecz dokładniej: pierwszym akordem tej zmiany był rok 1980, drugim

1989.

Wtedy wszystko było proste. Szliśmy do Solidarności jak do powstania narodowego. Byliśmy

przekonani, że mamy wręcz do czynienia z pierwszą od pokoleń zwycięską insurekcją.

Zwycięską, bo zdolną do samoograniczenia, czyli łączenia odwagi z rozwagą, co stanowi od

wieków zasadę postępowania mego rodzinnego miasta.

W sierpniu staliśmy się wewnętrznie niepodlegli. Kto był pod bramą strajkującej stoczni, ten nie

zapomni uczucia wyzwolenia, które dodawało sił i czyniło być może lepszymi niż zwykle

jesteśmy. Zniewoleni wstali z kolan i wysoko podnieśli głowy domagając się swoich praw. To był

tryumf obywateli w nas samych (w naszych umysłach i sercach) nad poddanymi państwa

komunistycznego. Słowa odzyskały wtedy godność i przestały być podejrzane. Mowa jasna

zwyciężyła nad kłamstwem. Na naszych oczach dokonała się nieoczekiwana i niespotykana

rewolucja etyczna. Nikt nie miał wątpliwości, że właśnie w Gdańsku spełnił się akt

zapowiedziany przez Jana Pawła II podczas jego pierwszej wizyty w Polsce. Tak, w Gdańsku

odnowiło się oblicze mego kraju.

W ten sposób rozpoczęła się dekada, której finał w 1989 roku przyniósł wolność krajom Europy

Środkowej i zjednoczenie Niemiec.

Solidarność swoim impetem uruchomiła olbrzymi proces politycznego dojrzewania

społeczeństwa. Okazała się pokojową rewolucją polityczną, wolnościową i antytotalitarną, o

której mogłem wcześniej tylko marzyć lub … czytać. Teraz na naszych oczach spełniały się

słowa Hannah Arendt o szczęściu publicznym, które odkrywały minione pokolenia. W sierpniu

odkryliśmy je dla siebie. Szczęście publiczne stało się wtedy udziałem milionów Polaków. Jego

źródłem było niezwykłe w swej mocy poczucie uczestnictwa w czymś bardzo ważnym, wielkim,

bliskim cudu jak owocowanie drzewa owocowego w zimie.

Połączeni więzami Solidarności wybraliśmy nowych strażników naszej przyszłości z Lechem

Wałęsą na czele. Mówiliśmy wtedy: wszyscy za jednego, jeden za wszystkich, powtarzaliśmy

słowa o jedności w różnorodności, nie wiedząc nawet, że taka jest dewiza wspólnoty

europejskiej.

Jeśli Solidarność była ojczyzną to Gdańsk w sierpniu 1980 roku stał się agorą. Ktoś

zafascynowany starożytnymi Grekami, jak ja, z łatwością mógł dostrzec niejedną analogię. Nie

wiem, czy strajkujący przypominali Ateńczyków z czasów Peryklesa, ale byli podobnie jak oni

zatroskani nad wspólnym dobrem i przyszłością polis. Odzyskana wolność uobywatelniała

każdego. Agora powstawała w halach hutniczych i zajezdniach tramwajowych, zakładach pracy

i uniwersytetach, wszędzie tam gdzie spotykali się ludzie, by przywrócić elementarny sens

pojęciu demokracji. Jej reguł uczono się w ruchu, lecz bez trudu odnawiano tradycję „rządów

ludu przez lud dla ludu”. I tych ideałów nie pozwolono już sobie odebrać, mimo stanu

wojennego, aresztowań i represji.

Odmówiliśmy prawomocności staremu porządkowi.

Za sprawą Solidarności powróciliśmy do Europy wolnych i demokratycznych narodów.

Solidarność stała się zarazem nowym doświadczeniem europejskim. W 1989 roku dokonało się

pierwsze symboliczne zjednoczenie naszego kontynentu, bo upadła „żelazna kurtyna”. Drugie,

rzeczywiste dokonało się piętnaście lat później w 2004 roku.

Nasze pokolenie miało szczęście. Żyjemy w niezwykłych czasach. Mamy za sobą racje moralne

i wielkie polityczne marzenia. Udało się. Osiągnęliśmy to, czego oczekiwały również

wcześniejsze pokolenia. Można powiedzieć, że to wszystko stało się tak nagle, a zarazem jakby

zwyczajnie…

Odnajdujemy się dzisiaj w Europie wielkiego eksperymentu społecznego i politycznego.

Odważnie i z rozwagą podejmujemy próby zbudowania pewnej całości – której kształtu jeszcze

nie znamy - nad wielością państw, narodów, języków i religii. Ale pamiętamy, że nasza idea

Europy wyrasta z odwiecznych marzeń o wspólnocie wolnych narodów i braterstwie wolnych

ludzi.

Moje słowa kieruję do tych wszystkich, którzy twierdzą, że dla Europy nadeszła „godzina

półmroku”, by posłużyć się słynną metaforą Ortegi y Gasseta. Niejeden nawet sądzi, że

wszystko stało się przedmiotem wątpliwości, a „godzina półmroku”, o której wspomniałem,

zapowiada nieuchronnie zmierzch. Jestem odmiennego zadania. Uważam bowiem, że mamy

do czynienia z czymś, co na pewno nie zapowiada agonii. Trudno zresztą wskazać przykład, by

jakakolwiek forma życia zbiorowego umarła na atak wątpliwości, jak powiada hiszpański

myśliciel. Natomiast zdarza się, że upadły one z powodu sklerozy, zwłaszcza wtedy, gdy

zapominały o wartościach i regułach, które złożyły się na akt ich fundacji. Moim zdaniem

„godzina półmroku”, którą przywołałem, poprzedza chwilę przed brzaskiem. Stronnictwu

zmierzchu przeciwstawmy więc stronnictwo brzasku, którego dewizą niech pozostanie Europa

jako norma, wspólnota jako reguła, wolność i solidarność jako zasada. To nasz drogowskaz.

Europa wcale nie gaśnie. Obecny kryzys to dobry moment, by wzmocnić i rozwinąć model

europejski. Wykorzystajmy więc okazję, by obwieścić, że oto wybiła godzina Europy.

Pojęcie Europy – mówią o tym poeci, historycy, filozofowie – jest pojęciem pozbawionym

precyzji, chwiejnym, a chwilami niedookreślonym. Ale budzi jednoznaczne skojarzenia i

przyspiesza bicie naszych serc.

Pozwólcie Państwo, że pokojową nagrodę Karola Wielkiego za rok 2010, którą dzisiaj odbieram

jako premier polskiego rządu, dedykuję mojemu pokoleniu, pokoleniu Solidarności, a w

szczególny sposób wszystkim ofiarom katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem.

 

 

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Polityka