Jürgenowi wysłałam zdjęcia z cmentarza w Polsce. Robione za dnia i wieczorem. Do tego mini-film z procesji kroczącej środkiem cmentarza. Nastrój powagi, ale nie żałoby. Piękna pogoda, spotykające się rodziny przy grobach. Kwiatowe dywany i morze świateł. Pełen surrealizm. Zaraz po Wielkanocy i Bożym Narodzeniu trzecie najważniejsze święto w Polsce. Odpisał mi bez otwierania załacznika, że on jest „przeciwko kulturze śmierci” i dlatego nie będzie marnować na takie bzdety czasu.
Słowo honoru, tak dokładnie napisał.
Jürgen, mimo swoich 65 lat jest od 10 lat na emeryturze, więc to nie brak czasu jest jego problemem. Jürgen słyszał kiedyś to wyrażenie: „kultura śmierci”, ale nie wie, do czego je dopasować. Wie, że gdzieś dzwonią i sądzi, że to w polskich kościołach.
Taka na przykład aborcja dla Jürgena to nie jest zbrodnia popełniana przez zaprzedanych kulturze śmierci. Aborcja, to dla niego tak, jak mniej więcej wyciskanie wągra.
Ale Jürgen jest zdecydowanie przeciwko karze śmierci, no bo jest przecież przeciw „kulturze śmierci”. To logiczne - mówi. Zbrodniarza i mordercy nie wysłałby na szubienicę, bo to niehumanitarne.
Jak już wspomniałam, Jürgen ma dziś 65 lat. Urodził się w Polsce w czasie wojny. Jego matka była Polką, a ojciec znakomicie zarabiającym urzędnikiem Hitlera, dyrektorem banku. Nie wiadomo, co się stało z matką. W 1945 Jürgen znalazł się z ojcem pod szwajcarską granicą. Ojciec był i tam przez dziesięciolecia dyrektorem banku. Niedawno, zachęcony przez mnie Jürgen wybrał się do Polski; najpierw do Krakowa i Zakopanego, potem aż do Lublina i dalej. Nawet aż do Kijowa. On lubi egzotykę, jednak pod warunkiem, że obiady spożywać będzie w dobrej włoskiej restauracji.
Dlatego na przykład nie podobało mu się w Zakopanem. No i za dużo ludzi. "W Polsce magnesem dla turystów powinna być nieskażona natura, a nie takie tłumy" - przekonuje mnie. "Ależ to są tłumy turystów, które szukają nieskażonej natury" - zauważam. Ale więcej powiedzieć się nie da. Jürgen jest w stanie skoncentrować się na jedno, góra dwa zdania komentarza. Nie więcej. To musi być coś w rodzaju podpisu pod zdjęciem, które on ma w głowie. On coś zauważył, komunikuje mi to z miną odkrywcy, a ja mam mu w ciągu paru sekund dostarczyć zrozumiałego podpisu pod to zdjęcie. Broń Boże, rozwijać, pogłębiać.
Najbardziej podoba mu się w Polsce, że ludzie są tacy dla niego serdeczni i chętni do pomocy. I traktują go, jakby był kimś wyjątkowym. No i dziewczyny są piękne. Tylko, co potem z nich będzie? Tak szybko wychodzą za mąż...
W Polsce był już trzy razy. Głównie po to, żeby szperać w archiwach, by dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie. Kiedy ojciec żył, a żył dłuuugo, o wiele za długo, choćby ze względu na spadek, nie śmiał go o nic zapytać. To byłoby nieuprzejme. Teraz uważa, że prawda o ojcu i jego rodzinie leży w polskich archiwach, a nie w niemieckich, jak choćby w archiwum NSDAP w Berlinie. Nie rozumie, co to znaczy, że Polska była pod okupacją, a więc miała niemiecką administrację, a ojciec był niemieckim poddanym, tj. pardon, obywatelem.
Jürgen studiował w Berlinie i w 1968 uczestniczył w demonstracjach studenckich, gdzie rzucał kamieniami w policjantów. Ma do tego czasu bardzo liryczny stosunek. "To były wspaniałe czasy!" - wzdycha.Pewnie tak samo mówił o swojej młodości jego ojciec.
Kiedy pytam, co chciał w ten sposób zmienić, mówi, że wszystko. Ale kiedy proszę, żeby mi konkretnie powiedział, na co chciał ówczesną rzeczywistość zamienić, okazuje się, że chciał – tak, jak Rudi Dutschke – zaprowadzić sowiecką ideologię. (Przymiotnik "sowiecka" słyszy ode mnie i jest oburzony! On jest przecież i zawsze był antykomunistą!). No więc po pierwsze, żeby nie było rodziny, bo rodzina to głupi wynalazek. Wolna miłość. Żadnych zobowiązań, żadnych alimentów. I żeby nie było hierarchii, żeby nie trząść się ze strachu przed egzaminami ( bardzo trząsł się przez każdymi egzaminami i właściwie demonstracje zaczęły się po to, żeby odwlec zimową sesję, twierdzi, a on z tego strachu przed egzaminami trzy razy zmieniał uniwersytet i studiów nie skończył). I żeby nie było przywódców. Ani takich, jak Hitler i Stalin, ani mniejszych. Wiadomo, że przywódcy są wszystkiemu winni. ( "Wiesz, to było genialne! - mówi- Mój ojciec, jak oni wszyscy przysięgał na lojalność Hitlerowi i to go, ich wszystkich zwalniało od wszelkiej odpowiedzialności!" ). „A Rudi Dutschke?“ – pytam - " mieliście przecież w nim swojego przywódcę?". „No tak, on sobie gadał i gadał, ale myśmy go nie brali poważnie“.-„Jak to nie? – pytam- Kiedy na zdjęciu widzę tłumy zasłuchanych w jego bełkot studentów?“. Macha ręką, jakby się odganiał. „ I co jeszcze ?“ – pytam. „No i żeby zmieniło się coś w kulturze i w polityce. Bo to wszystko było takie … "- brakuje mu słowa- "… Takie eklektyczne“.
Jürgen ma jedno dziecko, już ponad czterdziestoletnie, które dwa lata temu urodziło mu w Nowym Jorku wnuka. Można mieć najgorsze zdanie o USA, ale dzieci tam trzeba rodzić i to najlepiej w żydowskim szpitalu, gdzie z higieną jest trochę na bakier, ale za to lekarze najlepsi. I ceny. Wiadomo, że co dwa obywatelstwa, to nie jedno. No i zarabiać też trzeba w Stanach. Tam inaczej płacą.
Jürgen był dwa razy żonaty. Żadne małżeństwo nie utrzymało się dłużej niż cztery lata. „Rodzina to wymysł producentów reklam telewizyjnych” – twierdzi.
Natomiast dzięki udanej córce przyczynił się do rozwoju ludzkości. Córka miała szczęście, że nie została , podobnie jak inne płody, usunięta. Najwidoczniej jej matka nie była tak progresywna, jak jej ojciec i miała dosyć usuwania ciąży cztery razy do roku. Ale za to potem odkrywając uroki ojcostwa, robił wszystko, by nadrobić poprzednie wahania. Mówi, że był bardzo dobrym ojcem, a córka to jedyna miłość jego życia.
Jürgen sam był producentem reklam telewizyjnych, więc chyba wie co mówi.
Kiedy był latem po raz pierwszy w rodzinnym Gdańsku, przyczepił się do niego młody człowiek, krótko po trzydziestce, który postanowił go po Gdańsku oprowadzić. Człowiek mało mu opowiadał o Gdańsku, ale najwięcej o tym, jak nienawidzi Kaczyńskich. Bardzo się to Jürgenowi podobało, bo potwierdzało to, co na ten sam temat piszą niemieckie gazety i podaje niemiecka telewizja.
Jürgen jest bardzo sceptyczny w odniesieniu do mediów. „Wiesz, mam wrażenie, że oni nam nie mówią prawdy” – powiedział mi ściszonym głosem, chociaż byliśmy u niego w kuchni- „Coś przed nami ukrywają”. Ale tym razem „głos polskiego ludu” pokrywał się z tym, co Jürgen czytał w „Sueddeustche Zeitung” i „Frankfurter Allgemeine”. Potoki żółci wylewane na Kaczyńskich sprawiają mu zresztą nieodmiennie przyjemność. Musi to być jakiś niemiecki atawizm pielęgnowany pieczołowicie z krótkimi przerwami od ponad dwustu lat, który pomaga w utwierdzaniu się kolejnych pokoleń w przekonaniu, że na wschodzie graniczą z małym, ciemnym, prymitywnym ludkiem. Ludek ten jak wiadomo, rozpoczął z nimi ostatnią wojnę i naraził na utratę twarzy na całym świecie oraz pozbawił wielkich, bogatych obszarów kraju, jak pół Brandenburgii, Śląsk i Mazury oraz spowodował zbombardowanie Drezna i cały cyrk w Norymberdze czyli zemstę zwycięzców.
Gazety „zielonych” i innych „alternatywnych” czyli „tageszeitung”, w skrócie „taz”a Jürgen nie bierze do ręki, więc nawet nie przeczuwa, co stracił nie czytając korespondencji z Warszawy pióra (tastatury) Gabriele Lesser. Podobnie zresztą nie bierze do ręki prasy springerowskiej. Ma nadzieję, że dzięki temu jego medialne źródła są wyważone... Od czasu burzliwych dni berlińskiej rewolty ma czerwonych gwiazd i sztandarów po dziurki w nosie, ale z drugiej strony uraz do Springera pozostał. No i Springer jest obrzydliwie filosemicki. "Ale tego tematu nie będziemy rozwijać" - zastrzega się od razu. Wiadomo, ściany mają uszy, nawet we własnej kuchni.
Jürgen zaniemówił z wrażenia, gdy skwitowałam poglądy owego młodego człowieka krótko i węzłowato uśmiechając się przy tym wyrozumiale:
"Mały, biedny kretyn".
„Nie wiedziałem, że jesteś po stronie Kaczyńskich!” – powiedział zaskoczony tonem wyrzutu. „Jestem po stronie Polski” – stwierdziłam, co wpędziło go w jeszcze większą konsternację i naszej dziesięcioletniej znajomości z Jürgenem zaszkodziło najmocniej. Zamilkł na resztę dnia.
W końcu rzadko się zdarza, aby Polak w Niemczech był po stronie Polski. Polak w Niemczech może być przywiązany do bigosu, kiełbasy czosnkowej, tortu z kremem na maśle, pierogów, Wigilii i Wszystkich Swiętych. Ale żeby do Polski?! Do tego dzikiego kraju złodziei samochodów i szmuglerów papierosów, nierobów, na których musi łożyć Unia, a przede wszystkim Niemcy, jako największy płatnik netto?
Nie mam złudzeń, Jürgen stracił do mnie zaufanie i już nic nie chce wiedzieć o Polsce, czego mu nie napisze FAZ albo Suedeutsche Zeitung. I muszą to być naprawdę złe wiadomości. „ Wiecie koleżanko, im gorzej, tym lepiej” – instruował mnie kiedyś przed wyjazdem na reportaż do Polski pewien kierownik redakcji w kolońskim „Deutschland Radio”. A on wiedział, na co jest zapotrzebowanie.
Więcej już nie poślę mu żadnych zdjęć z Polski, choćby najpiękniejszych.Będziemy rozmawiać o Ameryce i zbawiać ludzkość z wyłączeniem Polaków i Niemców. Niech oni sami się o swoje zbawienie troszczą.
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka