Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
7866
BLOG

Lalka, Wokulski i lemingi - czyli "nie zmienia się nic"

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 95

 

„Lalka” Bolesława Prusa, to jedna z tych książek, które za człowiekiem potrafią autentycznie chodzić. Moje dwa tomy, stoją u mnie na półce od lat, i są to te same tomy, które czytałem w podstawówce jako lekturę. Co kilka lat dzieje się tak, że wiedziony jakimś nadnaturalnym instynktem, podchodzę do tej półki, sięgam po „Lalkę”, otwieram na chybił trafił i zaczynam czytać. Jako, że ostatnio naczytałem się Dostojewskiego, to tym chętniej wróciłem do Prusa. Byłem bardzo ciekaw, jak wypadnie nasza obyczajowa epopeja zestawiona z tą rosyjską, tą z „Braci Karamazow”. Uczucia są mieszane.

Pierwsze moje wrażenia, po pierwszym od wielu lat przeczytaniu „Lalki”, były dojmujące. Przede wszystkim, w porównaniu z postaciami Dostojewskiego, ten nasz Wokulski wygląda jakby był skonstruowany z gipso-kartonu. Krytycy współcześni Prusowi, zarzucali mu wtedy, iż nie przemyślał do końca tej powieści i pisał ją w odcinkach, na bieżąco, na potrzeby – to był częsty zabieg, publikował też tak właśnie Dostojewski – gazetowego serialu. No i coś w tym jest. Wokulski Prusowi po prostu nie wyszedł. Bowiem trudno wyobrazić sobie, aby dorosły człowiek, bardzo pewny swoich sądów i działań, doskonale rozeznany w meandrach ludzkiej psychiki, tak łatwo zamieniał się w obecności młodej panny w kompletne warzywo. Owszem, to może zdarzyć się dojrzałemu mężczyźnie raz, raz może taki człowiek dostać szajby. Ale jak raz dostanie po łapach, to powinien wiedzieć co się z nim dzieje i umieć z tym walczyć. Tymczasem przyglądając się losom Stanisława, trudno nie stwierdzić, że ten gość, albo miał silną paranoję, albo jakiś inny rozszczep osobowości. Jednego dnia załatwia skomplikowane interesy, jest spokojny, zrównoważony i stanowczy, a drugiego kompletnie głupieje. To powtarza się w pewnych interwałach, i jedyne co mi przychodzi do głowy, to tylko to, że Prus koniecznie chciał nas przy tym Wokulskim zatrzymać i nie rezygnuje z tych zamiarów przez całą grubą książkę. Mało tego. Prus, jakby chciał w tej postaci Wokulskiego upchnąć z dziesięć innych i funduje nam istną galerię cech osobowościowych wmontowaną w jednego kupca.

No i weźmy ten obiekt zachwytów. Pusta jak dzwon Zygmunta dziewucha, której rozmyślania godne byłyby jakiejś bieda-galerianki, albo innej szafiarki. Izabela Prusowi dosłownie rozjeżdża się w szwach. Nie wiem czy to możliwe, aby tak prostacko rozumująca istota, mogła zainteresować na serio kogoś takiego jak Wokulski, a na pewno nie w jakiejś długofalowej sekwencji czasu. No ale jak już pisałem. Prus wymyślił sobie, że ten Wokulski będzie za nią chodził przez całą książkę, i potem już nie mógł się z tego wycofać. Dzięki tym dwóm postaciom, cała powieść chwieje się jak pijak pod sklepem i ratuje ją tylko jedna rzecz: całe tło, które krąży wokół tego napalonego kupca i jego dziewiętnastowiecznej Kasi Tusk. To jest tak naprawdę to, co czyni z „Lalki” pozycję ponadczasową.

Tyle, że tu też nie jest dobrze. Straszliwie uderzyło mnie w czasie lektury to, że niby ta powieść przecież dzieje się w Polsce (choć pod kacapskim zaborem), w Warszawie, a chyba w zasadzie ani razu nie pada tam słowo „Polska” czy „polski”. Rozumiem – zabory, cenzura etc. Jednak to wszystko powoduje, że z „Lalki” zieje narodowa pustka, bardzo podobna do tej pustki umysłowej, którą dźwigała w swojej głowie Izabela Łęcka. Gdzieś w tle coś się sugeruje, ale koniec końców mamy wrażenie, że raczej krążymy po jakiejś mentalnej i narodowej martwej ziemi, po cmentarzysku pozostałości po Polsce. Jakież to odmienne od tego co robił Dostojewski. Dostojewski używał słowa „rosyjski” bardzo często i często też używał go w zasadzie jako oczywistego w swym wyrazie opisu. Pisał np. „rosyjska kobieta”, „rosyjski dom” i wiadomo było o co chodzi. Tym się różni pisanie książek w kraju najeźdźcy, od książek pisanych w kraju najechanym.

Nazwijmy rzecz po imieniu. Warszawa czasów Wokulskiego, nie różni się wiele od tej dzisiejszej, i to po prostu bije po oczach. Warszawa z „Lalki” to smutne i ponure miasto wypełnione ludźmi, których nie interesuje nic oprócz pieniądza. Jest tam pewna wyższa kasta, arystokracja, czy też jak byśmy dziś powiedzieli „salon”, i są klasy niższe, które z trudem wiążą koniec z końcem i muszą się upadlać w pogoni za kawałkiem chleba. Arystokracja ta, to przecież nic innego jak dzisiejsze „lemingi”. Nie wiem jak było w „realu”, ale wg Prusa, arystokracja to banda durniów, których wali to, że żyją w zniewolonym państwie, pod butem okupanta. Jest to im całkowicie obojętne, a ważne są dla nich jedynie tandetne pozory dobrego życia, na które okupant z pełnią świadomości pozwala.

Warszawa z „Lalki” – to jest przerażające najbardziej – pokazuje się nam jako miasto, któremu już wtedy, za cara, wyrwano z korzeniami duszę i, co gorsza, nigdy tej duszy mu nie zwrócono. Duch czasów arystokratycznych lemingów krąży po Warszawie do dziś, w niemal nie zmienionej postaci. Warszawa Prusa, to – to też podobnie jak dziś – miasto, na którym nikomu nie zależy, i jak mówi doktor Szuman, miasto które wcześniej czy później, osunie się i spłynie na wiślane wały.

W „Lalce” jest też rachityczna polityka. Wokulski – skończony dureń, literacki Frankenstein, zlepek kilku postaci, ale też przy tym uroczy krypto-socjalista, wywala z roboty na zbity pysk „pisowca” Mraczewskiego. Kiedy Mraczewski wygaduje coś na jego „nimfetkę”, Wokulski denerwuje się, ale milczy. Dopiero gdy Mraczewski, uderza w tony prawicowe, kiedy mówi o tym, iż atakuje się pewne utarte wartości, dopiero wtedy Wokulski daje mu wymówienie. To bardzo znamienne. Co ciekawe – w „Lalce” wszyscy chcieliby być socjalistami, bo to wtedy bardzo modne, ale owe zapędy kończą się wówczas, gdy nadarza się jakaś dobra okazja do zdominowania kogokolwiek. Trochę przypomina to dzisiejszą Palikotową retorykę, wedle której domaga się on powszechnej sprawiedliwości, a na drugim oddechu tej sprawiedliwości komuś tam się odmawia i szkaluje się go w sposób bezprzykładny.

No i jest też coś dla „oszołomów” nie potrafiących dopuścić do swej świadomości jakiejkolwiek możliwości istnienia w Polsce antysemityzmu. Proszę przeczytać „Lalkę”. Prus się nie krępował, to było jeszcze przed Adolfem. Otóż wszędzie w „Lalce” są Żydzi, i niemal z każdego kąta wycieka do nich niechęć. Nie raz i nie dwa, Prus ustami któregoś ze swoich bohaterów, mówi do nas: „to nie wygląda dobrze, będzie z tego kiedyś jakaś grubsza awantura”.

No i w zasadzie tyle. Najciekawsze jest to, że „Lalka”, pomimo tych wszystkich powyższych zastrzeżeń, ma jedną podstawową zaletę. Jest wciąż i wciąż powieścią magiczną, wciągającą bezlitośnie i nakazującą chapnać siebie na góra dwa, trzy razy. Jeśli Dostojewski to Bugatti Veyron, to Prus jest nowiutkim, srebrnym Audi. Prostszym, mniej fantazyjnym, ale konkretniejszym. Choć w zasadzie trzeba by ją napisać od nowa. Może Łepkowska by spróbowała? No dobra, żartowałem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (95)

Inne tematy w dziale Polityka