Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
809
BLOG

Emocjonalia

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Polityka Obserwuj notkę 10

 


„Nie ma tak wielkiej straty, która nie przynosi żadnego zysku” – ta znana sentencja zdobiła kiedyś mój blog i jej przerażającą prawdziwość potwierdziły wydarzenia z 10/04/10. Jeśli bowiem próbować doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów wynikających z katastrofy Smoleńskiej, to chyba można za taki uznać towarzyszące jej całkowite i ostateczne obnażenie słabości naszego państwa. To co każdy wiedział lub przeczuwał, stanęło przed naszymi twarzami nie osłonięte nawet najmniejszym figowym listkiem. Prawda okazała się bardzo bolesna nie tylko w wymiarze personalnych tragedii – dowiedzieliśmy się, że nie działają nasze instytucje, procedury, służby, wymiar sprawiedliwości, media, parlament. To tylko jednak część prawdy. Bo najgorszym efektem katastrofy, oprócz śmierci dziewięćdziesięciu sześciu osób, jest to, że niewielu tak naprawdę ta cała demaskacja obeszła.

Tak, to twarda teza, ale przykładów ją podpierających widzieliśmy aż nadto. Niestety. Zamiast wyciągnąć z tego okropieństwa konstruktywne wnioski, osoby odpowiedzialne za stan państwa, udały, że nic się nie stało, a większość społeczeństwa przyjęła takie rozwiązanie z ulgą. Jednak rzeczywistość, która przed 10 kwietnia tylko monotonnie zgrzytała, od tamtego dnia już tylko coraz głośniej wyje i zawodzi.

Człowiek jest tak skonstruowany, że nawet w największym chaosie próbuje doszukiwać się jakiegoś, minimalnego choćby, porządku. Biorąc nawet pod uwagę rozmaite znane nam krzywizny i narowy ludzkiego charakteru, musimy założyć, że wszystkie obserwowane przez nas wydarzenia odwołują się do pewnego aksjomatu podstawowej racjonalności. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w przypadku naszej przestrzeni społeczno-politycznej, te wszystkie mądre założenia biorą po prostu w łeb. Gdzie nie postawić nogi, to ta zapada się niczym w jakimś grzęzawisku, a ręce próbują łapać się czegokolwiek, ale to „cokolwiek” okazuje się być najczęściej spróchniałymi gałęziami. I znikąd ratunku.

Zanim zdroworozsądkowo spróbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie: „czy katastrofa smoleńska będzie kiedykolwiek uczciwie wyjaśniona?”, trzeba chyba sobie najpierw zadać inne pytania, a mianowicie: „czy państwo, które pośrednio doprowadziło swoimi zaniechaniami i celowymi działaniami do tak straszliwego zdarzenia, jest w stanie taką katastrofę wyjaśnić?”. I jeszcze: „czy media, które z jednostronności i zaciemniania rzeczywistości uczyniły sztukę i zasadę, są w stanie dziś pomóc nam cokolwiek zrozumieć?”. Odpowiedź chyba jest oczywista i nasuwa się najzupełniej sama.

Po co to wszystko piszę? Po to, żebyśmy wreszcie zrozumieli, że człowiek śmiertelnie chory, nigdy nie będzie w stanie wyleczyć się sam. Tak więc wszystko co dolatuje do naszych oczu i uszu, musimy na dzień dobry wziąć w cudzysłów i niestety przyjąć wstępnie, że jest to tylko i wyłącznie chorobowa maligna. Biorąc do rąk gazety, czy przeglądając internet, należy najmocniej jak tylko się da przypominać sobie w myślach, że to co widzimy, nie jest produktem dążenia danej zbiorowości do rozsądnego wyjścia z sytuacji, a jedynie męciną spienionej i brudnej wody. Można się na to oburzać, ale czy będąc przez lata tak tresowanym jak my, nie można usprawiedliwić takich właśnie naszych, pachnących nieco znieczulicą, odruchów?

Dobrze, czas chyba przyszedł na podpięcie tego całego powyższego wywodu do konkretnych faktów. Otóż podstawowym kłopotem w działaniu Cezarego Gmyza, jest to właśnie, że mimo wielokrotnych wcześniejszych wydarzeń, założył on sobie, że jego z gruntu potrzebny czyn trafi na glebę, na której zostało choć trochę jeszcze zdrowych tkanek. Innymi słowy, uznał, że jego zwyczajna dziennikarska robota sama wskoczy na odpowiednie torowisko, ale zapomniał w tym wszystkim o tym, że w naszym kraju nie działają już żadne racjonalne mechanizmy. Mając taką wiedzę jaką on najpewniej posiadł, pójście z tym do jakiejkolwiek warszawskiej redakcji przypomina jedynie udanie się do saloonu bez żadnego rewolwera i splunięcie któremuś z zakapiorów w pysk. Jak to się stało, że człowiek, który zna media od podszewki wciąż tak idealistycznie do tego wszystkiego podchodzi? Pomyślał, że będzie jak w USA w czasie „Watergate”? Pomyślał, że pójdzie z „hot” materiałem i społeczeństwo dostanie to wszystko na tacy wraz z odnośnikami i komentarzami? Oczadział? Nie, nie chce i nie mogę wierzyć w to, że on sam wziął świadomy udział w jakiejś szerszej grze.

Czas chyba zacząć uczyć się kiełznać rozbujane emocje i będąc już wyposażonym w chłodną głowę, dopiero wtedy stopniowo zdzierać w tej ruderze resztki starej tapety. Metodycznie, powoli i spokojnie odsłaniać ukrytą pod owymi tapetami prawdę. Na pewno nie przy pomocy starych narzędzi. Te już są pordzewiałe i nadają się tylko do wyrzucenia. Czas sięgnąć po jakieś nowe sposoby, bo te którymi chcielibyśmy się nadal posługiwać przynoszą więcej szkody niż pożytku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka