Wystarczy tylko tknąć jakąkolwiek kartę naszej przedwojennej historii, a już naszym oczom odsłania się pewien bardzo już dziś niewyraźny, a niegdyś najzupełniej oczywisty fragment rzeczywistości. Fragment to bywał różny. Od kilku procent, do niemal większości przedwojennych społeczności stanowił lud, który był zawsze blisko nas, ale mimo to był też bardzo od nas odległy. Dziś możemy go zobaczyć na nielicznych zdjęciach i filmach z tamtego okresu. Gdzieś zniknęli, a przecież ledwie kilkadziesiąt lat temu byli naszymi sąsiadami, znajomymi a także i wrogami. Byli integralnym składnikiem polskiej rzeczywistości, na dobre i na złe, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Do dziś mam wrażenie, że ten fakt został przez nas bardzo, bardzo głęboko wyparty.
Ja sam zdałem sobie z tego sprawę całkiem stosunkowo niedawno. Interesując się głebiej historią mojego miasta, Pruszkowa, krok po kroku natykałem się na kolejne świadectwa istnienia świata, który znikł nagle jak ucięty nożem. Jego poszarpane resztki zostały na zapomnianym cmentarzu żydowskim i na kilkunastu zachowanych fotografiach.
To, że Żydów w moim mieście już nie ma (kilka lat temu zmarł ostatni, rdzenny pruszkowski Żyd, jeden z kilkudziesięciu którym udało się uniknąć Treblinki) nie jest i nie było nigdy winą Polaków z Pruszkowa. To nie Polacy z Pruszkowa zagnali kilkuset jego żydowskich mieszkańców do getta, gdzie w jednej izbie upchano nawet kilkanaście osób. To nie Polacy z Pruszkowa rozstrzelali kilkudziesięciu pruszkowskich Żydów. To wszystko było tylko i wyłącznie dziełem jednej nacji. Niemieckiej.
To jednak nie zmienia faktu, że w Polsce antysemityzm był tak samo czymś naturalnym, jak owo żydowskie sąsiedztwo, wtopione w tkanki społeczne i niemal niezauważalne. Ten polski antysemityzm był czasem bardziej lub mniej miękki, ale był. Tak być musiało w czasach kiedy żyją obok siebie dwie obce sobie kulturowo nacje i obie tak samo unurzane w biedzie i w braku edukacji. Obie strony mają w tym względzie rózne stopnie winy na swoich barkach - jak w każdym związku. Polacy często nie chcieli zrozumieć Żydów, czasem Żydzi nie chcieli, aby ich rozumieć. Napięcie było i ono wypływa z kart książek, wspomnień i dokumentów. Przypominanie o tym napięciu nie jest jednoznaczne z samobiczowaniem się albo z anty-polonizmem. Takie przypomnienie mogłoby uzdrowić ostatecznie nasze kontakty.
Bo nasze, często histeryczne reakcje na oskarżenia o antysemityzm mają swoje, częściowe, przynajmniej uzasadnienie. Z jednym zastrzeżeniem. Realny, przedwojenny antysemityzm, przybierający postać napadów na dzielnice i targi żydowskie czy getta ławkowego to jedno. Drugie to strukturalny anty-semityzm polityczny, ponoć wpisany już na wieki wieków w nasze DNA, wepchnięty nam w usta przez rozmaite znane siły, które przez ostatnie kilkadziesiąt lat robiły na naszych ziemiach krecią robotę.
Dziś, gdy po raz kolejny ktoś próbuje grać na naszych emocjach, tworząc podły w swej fałszywości ekstrakt w postaci filmu mającego dopisać nastepny akt oskarżenia, podwójnie widać jak niedobrze się stało, że nie udało się nam uczciwie, we własnym gronie, na spokojnie ze wszystkimi tymi sprawami polsko-żydowskimi rozliczyć. Te sprawy wciąż są nie załatwione, przynajmniej w moim odczuciu. Myślę, że dobrym początkiem byłoby odłożenie emocji i powiedzenie sobie prosto w oczy pewnych prawd, które w czasie reakcji obronnych na fałszywe oskarżenia bezpowrotnie znikają - np. że Żydzi miewali przed wojną w Polsce kłopoty i to nie tak rzadko. I niech nikt nie myśli, że żądam kolejnych aktów samobiczowania. Nie. Chciałbym tylko, aby pewne fakty, przed którymi się nieco bronimy, zostały raz na zawsze przez nas uznane. Wtedy z rąk wiadomych osób wypadnie cała ta fałszywa argumentacja, którą tłucze się nas między oczy już od wielu lat.
Nie było dotąd jak tego wyjaśniać i czyścić. Z miejsca wszystkie cugle w ręce złapali ci, którzy postanowili wykorzystywać nasze słabe punkty do własnej gry. W rezultacie przepraszali nie ci, którzy mieli do tego mandat, a oskarżali ci, którzy nigdy tego nie powinni byli robić. "Dzięki" temu, wciąż się oddalamy od naszej realnej historii. W miejsce rzetelnej debaty o naszej polsko-żydowskiej historii weszły różne demony, które będą tą niezabliźnioną ranę bez końca posypywać solą i bez końca dłubać w niej palcem. Trzeba tę bombę jak najszybciej wreszcie rozbroić, tak szybko jak to tylko możliwe. Zanim będzie za późno. Tylko czy to jeszcze w ogóle możliwe?
Inne tematy w dziale Polityka